Owca bez pasterza – współczesny model wiary

Analogia do owiec i pasterza nie zawsze odpowiada współczesnemu człowiekowi, tak bardzo czułemu na punkcie godności i wolności. Może więc trzeba uczynić punktem wyjścia sformułowanie nieco bardziej teologiczne i dobitniej oddające godność współczesnego człowieka wierzącego, by przekonać się, że ostatecznie pierwsza analogia jest bardzo trafna.

Tym bardziej szlachetnym określeniem jest pojęcie Ludu Bożego. Wyjdźmy od czegoś bardziej dotykającego naszej egzystencji. Lubimy chodzić do kina czy teatru. Chodzimy na filmy, które w jakiś sposób nas pociągają. Twórcy i dystrybutorzy filmów czy reżyserzy sztuk teatralnych muszą zdawać sobie sprawę z tego, że kino i teatr utrzymają się, gdy będą miały widownię. Czasem tylko zdarza się, że jakiś ambitny i trudny film pociągnie tłumy. Tak się dzieje tylko wtedy, gdy twórca jest osobą z ugruntowaną pozycją w artystycznym świecie. Podobnie jest z Kościołem. Najczęściej przychodzi się słuchać o tym, co się lubi, co człowieka w danym momencie szczególnie dotyka. I tylko w wyjątkowych sytuacjach – jak w kinie czy teatrze – jesteśmy w stanie przyjąć coś trudnego, jeśli za tym stoi autentyczny świadek.

Jak więc budować Lud Boży, by nie podzielił losu ambitnych, ale nie uznanych przez widownię filmów? Podstawowa różnica pomiędzy kinem a Kościołem polega na tym, że głównym zadaniem Ludu Bożego nie jest pragmatyczne podejście do utrzymania instytucji, ale potrzeba znalezienia jakiegoś celu w swoim życiu. Zadaniem Ludu Bożego jest więc odkrycie powołania i poddanie się formacji. Powołanie nie jest jednak w pierwszym rzędzie misją. Jest jej warunkiem. Jest bowiem odkryciem i przyjęciem nowego spojrzenia na swoje życie, na świat, człowieka, Boga. W przeciwnym razie traci się powołanie, co oznacza, że popada się w schematy. Niestety często na gruncie religii życie schematami utożsamia się z realizacją powołania. Faktycznie zaś za takim pełnym schematów życiem stoi człowiek, któremu zabrakło odwagi, by spojrzeć na świat inaczej.

Ze schematów wyrywa formacja, która najpierw ukazuje Kościół jako dzieło Boga. Na dalszym etapie to dzieło jest oparte na przekazie apostołów i żywej tradycji. W perspektywie wieków przypieczętowaniem właściwej formacji są święci, którzy aktualizują główne zadania formacji. W ten sposób ciągła aktualizacja powołania chroni przed schematami, a także przed staniem się owcą bez pasterza. Kilkanaście lat temu w mediach pojawiła się informacja o owcy znalezionej w górach, która była praktycznie uwięziona swoją wolnością. Zabłąkana, bez pasterza i jego opieki pokryła się wełną, która ważyła ponad 40 kilogramów. Przytłaczająca wolność.

Tak można poznać owcę bez pasterza, ale tak również można rozpoznać wierzącego bez Kościoła. Po jego zachowaniu na ślubie czy pogrzebie, po tym jak rozumie życie po śmierci, czym jest dla niego reinkarnacja i horoskopy, jak rozumie złe duchy i moc Boga. Swoista wełna ludzkiej fantazji, czasem głupoty. Przytłaczająca swoją pomysłowością i oryginalnością. Wełna indywidualnej wolności, niezadbanego intelektu, niewyćwiczonej woli.

Może przez analogię, warto postawić sobie pytanie, jak wyglądałby matematyk, gdyby kupił sobie kilka książek i odciął się od środowiska naukowego. Jak wyglądałaby nasza nauka języka obcego, gdybyśmy mieli tylko jakieś stare kasety i zero kontaktu z żywym językiem. A może jest to pytanie retoryczne, gdyż przywołane osoby przypominałyby wierzącego odciętego od Kościoła, z kilkoma dziwnymi i niedorzecznymi pomysłami na wiarę. Byłyby to po prostu owce bez pasterza, ofiary swojej własnej wolności.

Abraham ojcem wiary w przyszłość

Już pobieżna lektura czytań na dziesiątą niedzielę zwykłą pozwala zauważyć, że chodzi o powołanie, szczególnie w wymiarze tajemnicy. Ciekawy jest kontekst – Abraham, który już stary nie spodziewa się niczego i Sara, której łono jest już niepłodne z powodu wieku. Czy to nie przypomina w jakimś sensie sytuacji Kościoła dzisiaj? Wystarczy spojrzeć na średnią wieku uczestników naszych spotkań liturgicznych czy też średnią wieku w zakonach. Jesteśmy jak przywołane postaci – każdy kolejny rok przypomina, że czeka nas już tylko przyszłość ludzi niepłodnych.

Przejawem takiego spojrzenia jest ucieczka od pytania o przyszłość. W wielu miejscach próbuje się odgrzewać tradycję, obchodzić kolejne rocznice postawienia krzyża przydrożnego czy figury świętego. Jeśli chce się ukazać owocność życia Kościoła, z reguły ucieka się do tradycji i przeszłości. Pytanie o przyszłość paraliżuje. Ale czy słusznie?

Ewangelia ukazuje powołanie człowieka, który nie był idealnym kandydatem na ucznia Jezusa. Mateusz może być raczej kojarzony z wymiarem materialnym i to pojmowanym w nie najlepszym świetle. Nie wyglądał na ucznia, ale powołany, odpowiedział bez wahania. Może to jest podpowiedź jak właściwie spoglądać w przyszłość Kościoła w kontekście powołań. Może już nie będzie można szukać kandydatów według starego schematu: po ministranturze, z dobrych rodzin, grzecznych i ułożonych. Może właśnie przyszłość Kościoła polega na stawianiu na osoby, które na święte nie wyglądają, ale święte są, a przynajmniej mogą być? Może trzeba częściej siadywać z celnikami i grzesznikami. Może trzeba zrozumieć, że przeżyła się opcja Kościoła dla grzecznych, a powraca z mocą opcja ewangeliczna bycia lekarzem dla chorych, bo ci grzeczni prawdziwego nawrócenia już chyba nie potrzebują. Wolą już tylko biadolić nad przyszłością i jak mantrę powtarzać, że na nich skończyło się to co najlepsze w Kościele.

Może dlatego Abraham jest dobrym przykładem wiary w przyszłość.

Procesja Bożego Ciała

Starsze pokolenie kojarzy Boże Ciało z manifestacją wiary. Przez całe dziesięciolecia starano się sprowadzić wiarę do kruchty kościelnej. Wierzono, że byłoby najlepiej, gdyby człowiek ograniczył swoją religijność do murów kościoła albo do zacisza domu. Pomiędzy domem a kościołem ma być przestrzeń wolna od wiary, Boga, Kościoła. Czy rzeczywiście tak wiele się zmieniło? Czy w świadomości wielu ludzi nasze ulice, życie społeczne nie powinny być wolne od przejawów wiary?

W Eucharystii nie chodzi jednak o manifestację czy próbę sił. Nie chodzi o to, ile ulic zawłaszczymy procesją, a z ilu świat nas wypchnie. Chodzi o głębię tego święta, a przede wszystkim chodzi o dziękczynienie. Przypomina mi to sytuację w czasie jednej z wizytacji, gdzie delegacja dziękowała biskupowi, który przybył do parafii. W pewnym momencie biskup chwycił za rękę jedno z dziękujących dzieci i zadał pytanie: A za co ty dziecko dziękujesz biskupowi? Dziecko niepewnie, ale szczerze odpowiedziało: Nie wiem. No właśnie, czy my wiemy, za co chcemy dzisiaj dziękować Bogu?

Może najpierw trzeba podziękować za pragnienia, szczególnie za te niespełnione. Bo dzięki nim Eucharystia wyznacza o wiele szerszy horyzont dla naszych pragnień. Przypomina nam mannę na pustyni, która ostatecznie nie zaspokajała głodu na dłużej niż jeden dzień. Przypomina nam chleb codzienny, który jemy tak często właśnie dlatego, że zaspokaja głód na chwilę. Przypomina nam przyjmowaną hostię, której moc nie wystarcza czasem nawet na pobożne dojście do drzwi kościoła. Te wszystkie przypomnienia niezaspokojonych pragnień są po to, by zrozumieć, że chodzi o największe pragnienie – duchową jedność z Bogiem.

Żeby pragnąć prawdziwie, trzeba najpierw pościć. Post pokazuje, że to nie chleb codzienny jest celem. Nawet komunia w swojej zewnętrznej formie nie jest celem. Celem nie jest też procesja, tak długo, jak długo nie poprzedza jej głęboka wiara i potrzeba jej wyznania.

To właśnie dlatego budujemy cztery ołtarze Bożego Ciała, które mają przypomnieć sens procesji. Pierwszy ołtarz to pytanie uczniów: Gdzie chcesz spożyć Paschę? I Bóg odpowiada – w twoim domu. Jak często nie możemy wnieść Boga tam, gdzie mieszkamy, bo w naszych domach zagościła już tolerancja światopoglądowa, a czasem nawet niewiara. Przy drugim ołtarzu pada pytanie o pustynię naszego życia. Procesja nie jest więc manifestacją naszej siły, ale znakiem codziennych słabości. Próbujemy zaprowadzić Boga na nasze pustynie. Przechodzi obok naszych domów, w których już często nie ma ani wiary, ani nadziei, ani miłości. Trzeci ołtarz pozwala Bogu powiedzieć wprost, czego się spodziewaliśmy, a w czym nas zawiódł. Czwarty ołtarz to wielka modlitwa Jezusa o jedność. Nie łatwo o tę jedność w kościele, a jeszcze trudniej na ulicach symbolizujących nasze życie społeczne. Przy wielu ołtarzach padną dzisiaj słowa wykluczające innych, nie będące wyrazem pragnienia jedności.

Taka jest procesja z naszą wiarą, czasem z niewiarą, z zawiedzionymi nadziejami. Procesja nieprzebaczenia, procesja braku jedności. Taka jest procesja, czyli droga Boga do człowieka. Taka jest procesja, czyli droga człowieka do Boga. Przemówi do tłumów tylko wtedy, kiedy przyznamy się, że tak wiele mamy jeszcze na tej drodze do zrobienia.

Verified by ExactMetrics
Verified by MonsterInsights