Mądry zaczyna od słuchania, głupi od mówienia

Mądry zaczyna od słuchania. Chyba nie ma człowieka, przynajmniej w naszym kręgu kulturowo-religijnym, który nie słyszałby nigdy pierwszych słów modlitwy „Słuchaj Izraelu”. Słuchaj, a gdy będziesz zdolny usłyszeć, usłyszysz słowa: Będziesz miłował! Bo będziesz miłował oznacza, że nie będziesz stawiał granic słuchaniu. Nasza niezdolność do kochania bierze się często z naszej niezdolności do słuchania. Warto postawić pytanie, gdzie ja stawiam granice w słuchaniu Boga, ludzi, siebie?

Mistrz słucha. Po czym poznać, że miłość jest naprawdę ze słuchania? Po tym samym, po czym rozpoznaje się, że matka kocha swoje dzieci. Najgorsza matka to ta, która wie najlepiej, czego dziecku potrzeba. Prawdziwa to ta, która potrafi się wsłuchać w to, czego dziecko naprawdę potrzebuje. Kiedy szukamy mistrzów, nie szukamy ludzi z największą łatwością mówienia, ale ze zdolnością do słuchania. Najwięcej pomoże mi nie ten, kto każe słuchać, ale ten, kto umie słuchać. W rozmowie, kiedy ktoś szuka porady, więcej nie może mówić ten, kto radzi od tego, kto przyszedł po poradę. W konfesjonale nie może spowiednik mówić więcej od penitenta, bo to oznacza, że nie słucha, a skoro nie słucha, to znaczy, że nie pomoże. Nie wierzę w ewangelizację przez Internet, bo tam nie ma miejsca na słuchanie tego, kto ma usłyszeć. Komunikacja nie znosi pustki. Mówienie bez słuchania jest komunikacją pustki.

Cisza muzyki i poezji. By usłyszeć trzeba przestać mówić. Dobrze uczy tego muzyka czy poezja. One rodzą się ze słuchania, dopiero potem się je zapisuje, wykonuje, by usłyszeć na nowo. Podobnie przychodzi Bóg. Wiara nie bierze się z głoszenia, ale ze słuchania. Bóg jest często porównywany do ognia. A gdzie jest najciszej w płomieniu? W samym środku, tam, gdzie jest czyste światło, prawie nieme. Trzask ogniska to skutek uboczny ciszy ognia.

Kogo więc warto szukać? Pozornie wydaje się, że tego, kto wszystko wie i pięknie przemawia. Taki człowiek daje pewność, a pewność potwierdza schemat. Tymczasem prawda nie jest w pewności, ale w otwartości na nowe. Niedouczony magister wie zawsze, wybitny profesor potrafi uczyć się nawet od ucznia.

Słuchaj, będziesz miłował. Słuchaj, czyli miej uszy otwarte! Kochaj, czyli miej serce otwarte! Szukaj, czyli miej umysł otwarty!

O co bym prosił, mogąc prosić tylko raz?

To pytanie daje do myślenia każdemu, kto uchwyci jego ukryty sens. Chyba nikt z nas nie stanął przed taką próbą, by móc prosić tylko raz i jednocześnie bez wahania wiedzieć o co prosić. Nabierzmy więc odwagi, by przejść taką właśnie drogę. Spróbujmy w myślach poprosić o coś, co musiałoby nam wystarczyć, gdybyśmy mieli tylko jedną szansę. Ile ważnych spraw przychodzi nam do głowy: zdrowie własne czy kogoś bliskiego, utrzymanie pracy w perspektywie jeszcze kilkudziesięciu lat kredytu do spłaty, poprawa relacji w małżeństwie, siła do zmiany tego, co boimy się zmienić. Ryzyko takiej prośby polega na tym, że prosimy o dobra, a przecież na szali dóbr nie ma jednego, które by wskazywało jednoznacznie, że jest najważniejsze. Może więc sztuka proszenia nie polega na tym, by prosić o dobra, ale o dobro?

Cóż to jest dobro? Gdyby Piłat mógł postawić kolejne pytanie, może po pytaniu o prawdę tak właśnie sformułowałby kolejne. Tradycyjnie zapraszam do pójścia drogą biblijną. W Piśmie Świętym (wersja Mateuszowa) podchodzi pewien człowiek do Jezusa zadając Mu pytanie: Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne? Można to pytanie postawić inaczej: Jakie dobra mam gromadzić, jak żyć w odniesieniu do dóbr, aby otrzymać życie wieczne? Można by przewidzieć inny tok odpowiedzi: Skoro pytasz, co masz czynić, a jednocześnie Nauczyciela nazywasz dobrym, idź za Nim i będziesz zawsze wiedział, gdzie jest dobro. Jest tylko jeden warunek: żeby być zawsze w zasięgu takiego dobra, musisz resztę opuścić, to znaczy być wolnym, by móc podążać za Nim. Większość z nas, podobnie jak ów człowiek, odeszłaby zasmucona. Przecież pytamy o dobra najlepsze wśród dóbr, nie zaś o dobro, któremu należy poświęcić wszystko.

Tak właśnie żywe i skuteczne jest Słowo Boże. Odkrywa przed nami całą prawdę naszych intencji. Jest jak miecz obosieczny, czy mówiąc bardziej językiem medycznym – jak skalpel. Ostry i przerażający. Chociaż może być użyty w dwóch różnych sytuacjach – raz w odniesieniu do żywych, by ratować życie, innym razem, by zrobić sekcję zwłok. Raz niesie nadzieję, innym razem już tylko stwierdza i osądza. Może właśnie dlatego boimy się ostrości Słowa Bożego, bo podświadomie widzimy, jak bardzo jesteśmy martwi. Dlatego psalm na XXVIII niedzielę zwykłą zachęca: „Naucz nas liczyć dni nasze”, to znaczy – spraw, aby się liczyły, abyśmy umieli tak żyć, by każdy dzień wpisywał się w to najważniejsze dobro.

Pewien człowiek nie umiał opuścić wszystkiego i pójść za dobrem. Ale również uczniowie Jezusa nie umieli. Piotr pyta, ile otrzyma za to, że opuści. Nie rozumie, że już otrzymał, bo jest przy Nauczycielu, który jest dobry. On opuścił jedne dobra, ale nie do końca chciał pójść za jedynym. Chciał rekompensaty.

Może więc przed nami czas uczenia się, jak mądrze prosić. Bo co z tego, że otrzymamy odpowiedź, że opuścimy wszystko, a nie będziemy chcieli pójść za Nim. Wtedy lepiej nie udawać i pozostać na tym jeszcze ciągle wstępnym etapie, by dojrzeć do prośby i do odpowiedzi. Inaczej nie będziemy mieli ani dóbr, ani Jego.

Eucharystia i głód

Jestem głodny i mogę się najeść. Ale na opakowaniu produktu nie zapisano składu. Jedzenie opakowane w jakiś zwyczajny papier. Nie wiem nic o jedzeniu, znam tylko osobę, która mi je dała. Jednak nie jem, bo opakowanie nie jest oryginalne. Przecież to ono rodzi zaufanie. Jestem głodny.

Jestem głodny. Ktoś zostawił jedzenie. Nie wiem kto, ale jedzenie jest w oryginalnym opakowaniu. Jest podany nawet skład i kalorie. Nie wiem, kto mi je zostawił, ale na opakowaniu jest wszystko, by móc poczuć się bezpiecznie. Nie muszę już być głodny.

Eucharystia. Niby wiem kim jest Bóg. Ale nie wiem jak On, Bóg może dać swoje Ciało. Nie rozumiem, więc nie jem. Nie muszę być głodny, ale to wymagałoby zaufania i pokory. Nie potrafię ufać, jeśli nie sprawdzę. Nie mam tyle pokory, by przyjąć, czego nie rozumiem. Gdyby Eucharystię opakować w rozum? Głód staje się kryterium mądrości. Czy go pokonam czy on pokona mnie?