Eucharystia i głód

Jestem głodny i mogę się najeść. Ale na opakowaniu produktu nie zapisano składu. Jedzenie opakowane w jakiś zwyczajny papier. Nie wiem nic o jedzeniu, znam tylko osobę, która mi je dała. Jednak nie jem, bo opakowanie nie jest oryginalne. Przecież to ono rodzi zaufanie. Jestem głodny.

Jestem głodny. Ktoś zostawił jedzenie. Nie wiem kto, ale jedzenie jest w oryginalnym opakowaniu. Jest podany nawet skład i kalorie. Nie wiem, kto mi je zostawił, ale na opakowaniu jest wszystko, by móc poczuć się bezpiecznie. Nie muszę już być głodny.

Eucharystia. Niby wiem kim jest Bóg. Ale nie wiem jak On, Bóg może dać swoje Ciało. Nie rozumiem, więc nie jem. Nie muszę być głodny, ale to wymagałoby zaufania i pokory. Nie potrafię ufać, jeśli nie sprawdzę. Nie mam tyle pokory, by przyjąć, czego nie rozumiem. Gdyby Eucharystię opakować w rozum? Głód staje się kryterium mądrości. Czy go pokonam czy on pokona mnie?

Mądrość czuwania

Czy czuwanie może być celem życia człowieka? Do czuwania potrzebna jest mądrość, która jest mądrością czuwania. Co to jednak oznacza w praktyce? Wyobraźmy sobie, że przychodzi ktoś i mówi, byśmy czuwali dzisiejszej nocy. Nie wiemy jednak co ma się wydarzyć. Najpierw wypatrujemy każdego, kto idzie ulicą, czy przypadkiem nie zapuka do naszych drzwi. Wpatrujemy się w telefon, czy przypadkiem ktoś nie zadzwoni. W końcu znużeni tym, że nikt nie zapukał i nikt nie zadzwonił przestajemy czuwać.

Chrześcijańskie czuwanie nie jest więc pozbawianiem się snu w imię mglistych idei. Chrześcijanin to ktoś, kogo zrodził Bóg swoją obecnością. Na początek przeczuwaną, zapowiadaną jakby w zwierciadle, doświadczaną po części. Ale musi być to pierwsze – Bóg, który w jakiś sposób zaistniał w moim życiu. Potem tego jeszcze niepewnie doświadczonego Boga chce się poznać lepiej, to rozbudza pragnienie podtrzymywane wiarą. Wiara jest jakby przywołaniem w myśli tego, co już wiem, przywołaniem z doświadczenia tego, co już w części otrzymałem.

Ale czuwanie usypia, nie tylko wtedy, kiedy nie wiemy na co czekamy. Usypia również wtedy, kiedy skupiamy się na tym, co już mamy. Wtedy w istocie nie oczekujemy, lecz zachowujemy tę namiastkę, którą mamy, jakby to już było wszystko co mamy otrzymać. Czuwamy by nie zgrzeszyć, by nie utracić wiary. Ale nie zgrzeszyć przeciw komu, nie utracić wiary w kogo? Prawdziwe życie Bogiem polega na wyjściu od tego co już mam ku temu czego jeszcze nie posiadam. Od Boga, którego otrzymałem w pierwszym darze ku Bogu, który ma kiedyś wypełnić całe moje życie. Takie oczekiwanie sprawia, że nie chce się przegapić momentu, kiedy ten przeczuwany i po części doświadczany Bóg przyjdzie w pełni.

Jeśli już nie czekam (bo wszystko mam), albo czekam bezprzedmiotowo, wtedy usypiam. To właśnie brak oliwy, który św. Tomasz nazywa ociężałością serca. Wiara przestaje być czekaniem na Oblubieńca, a staje się życiem na wzór starego dobrego małżeństwa. W nim nic już się nie wydarzy, wszystko jest pod kontrolą, a właściwie najpiękniejsze już było.

Ociężałość rodzi kolejne etapy bezsensu czuwania. Pierwszym jest wzburzenie. Wszystko zaczyna mnie denerwować. Wszystko miało wyglądać inaczej. Święty gniew ma zastąpić nadzieję oczekiwania. Szukam winnych wokół siebie, na koniec w sobie. W końcu zaczynam żyć tak, jakbym już na nic nie czekał, tłumacząc to rozczarowanie wiarą i Kościołem. To prowadzi do złośliwości, która może się wyrażać na dwa sposoby. Pierwszy to fałszywa pokora. Nie oczekuję, bo nie zasługuję na nic więcej. Pozornie wygląda to jak świętość pogodzona ze wszystkim. W istocie jest to jednak brak wiary nie tylko w Boga, ale brak wiary w cokolwiek. Inną formą jest pycha odrzucenia. Skoro nie wiem na co czekam, odrzucam to co dostaję. Ale przecież mam wierzyć, więc udaję, że wszystko jest w porządku. Rodzę w sobie ideologiczny optymizm. Jednak on nie pobudza do czuwania, więc żeby nie zasnąć, robię wszystko bym nie był sam. Nie potrafię wierzyć w spokoju, nie umiem wierzyć, kiedy wokół mnie jest cisza. Sam wymyślam sobie Boga, który przychodzi, słyszę głos, za którym nikt nie stoi, nie chcąc otworzyć się na objawienie Boga, mnożę sobie prywatne objawienia.

Niby jeszcze czuwam, ale oliwa powoli się kończy, bo tak naprawdę na nic już nie czekam. Czym jest więc prawdziwa mądrość? Nie jest jakimkolwiek czuwaniem, ale mądrym czuwaniem, które nie wypala, ale nie pozwala zasnąć, bo najpiękniejsze ciągle jest przede mną. Bo Ten Który był, jest i kiedyś przyjdzie w pełni.

Chrześcijańska szkoła pakowania walizki

Ewangelia na XXI Niedzielę Zwykłą ukazuje Jezusa, który zmierza do Jerozolimy. Nie chodzi o miasto, nie chodzi o drogę, chodzi o cel. Celem jest Jerozolima, zaś wszystko co zatrzymuje w drodze jest przeszkodą, bo samo staje się celem. Jaki ja mam cel w życiu? Co mnie motywuje, a co zatrzymuje w drodze?

Zmierzając do celu Jezus przechodzi przez miasta i wsie. To znaczy, że przechodzi przez centrum naszych spraw. Wchodzi na nasze drogi jako Droga. Uczy chodzić po miejscach, które są naszymi codziennymi drogami. I na tych drogach uczy tego, co naprawdę na nich ważne: modlitwy, przyjaźni, motywacji, odwagi kroczenia ku nowemu.

W pewnym momencie pojawia się człowiek z pytaniem: Czy to prawda, że tylko nieliczni będą zbawieni? Jest to pytanie o innych, ale nie jest to troska o nich, lecz pewność, że w stosunku do siebie takiego pytania nie trzeba stawiać. Na takie pytanie Jezus daje odpowiedź: pierwsi (pewni) będą ostatnimi. Można jednak postawić to pytanie również odwrotnie. Powiedz, że wszyscy będą zbawieni, bo przecież jesteś miłosierny. I znowu nie chodzi o innych, ale o uspokojenie własnej niepewności. Przecież tak jak ja żyję, żyje połowa ludzi na świecie. Nie możliwe więc, żeby połowa świata nie była zbawiona. Dwa sposoby pytania, by zabezpieczyć siebie.

I wreszcie klucz rozwiązujący problem – ciasne są drzwi. Ojcowie Kościoła rozumieli przez nie śmierć. Nie da się poszerzać jej perspektywy, nie da się wydłużać momentu jej przejścia. Przypomina mi to pakowanie walizki przed wylotem na wakacje. Nie można przewidzieć wszystkiego, więc chciałoby się zabrać jak najwięcej. Ale są nieubłagane kilogramy. Kto nie umie spakować się w domu, będzie się przepakowywał na lotnisku.

A jak spakować się na śmierć? Do trumny nie włoży się zbyt wiele. Stara tradycja oplatała dłonie zmarłego różańcem, by pokazać, że to co było najważniejsze na ziemi, będzie też najważniejsze po śmierci. I drugi moment – wdzięczność ludzka na pogrzebie. Dwa proste znaki – różaniec i żałobnicy. Prosty sposób wyrażenia w znakach przykazania miłości Boga i bliźniego.

Na tym polega chrześcijańska szkoła pakowania walizki.