Miłosierdzie czy miękkość Boga?

Zaprawdę, nie znoszę ja tych miłosiernych, których własna litość błogością przejmuje: zbyt mało wstydu mają mi ci ludzie. Jeśli litościwym być muszę, nie chcę się nim zwać, a skoro nim jestem, pragnę nim być z daleka. […] Zaś niedawno te słowa zasłyszałem: „Bóg nie żyje; litość nad człowiekiem przyprawiła Boga o śmierć(Fryderyk Nietzsche, Tako rzecze Zaratustra).

W najbliższą niedzielę dostaniemy kolejną porcję nauki o Bożym miłosierdziu. Zobaczymy syna, który przetracił wszystko i całkiem nieźle skończył, będziemy oburzać się tym, który zawsze był w domu – dzieci zostające przy rodzicach wiedzą, że są najgorsze! I wreszcie zobaczymy Ojca, który wychodzi do marnotrawnego syna, szuka go a potem każe wszystkim się cieszyć.

Gdzie tu jest jakaś pedagogia, gdzie morał, iż na dobry koniec trzeba sobie zapracować, gdzie logika sprawiedliwości i odpłaty?

Czy taki rzeczywiście nielogiczny jest Bóg czy też źle interpretujemy miłosierdzie? Bo wychodzi na to, że można go chcieć lub nie, skorzystać w dowolnej chwili, w rzeczywistości nie płynie ono z serca, lecz z braku środków, życiowej tragedii, czasem lęku. Błąd polega chyba na tym, że w takim wydaniu czynimy tak naprawdę człowieka miłosiernym, w tym sensie, że Bóg udziela miłosierdzia zawsze, a moment tego „zawsze” dla konkretnego człowieka zależy od niego samego.

Z pomocą w odpowiedzi na te pytania przyszło jak zwykle życie. Kilka dni temu miałem ciekawe spotkanie z misjonarzem z Kamerunu. Opowiadał o tym, jak próbuje przeszczepić tam ideę Bożego miłosierdzia. W czasie rozmowy zapytałem, czy idea miłosierdzia jest tam czymś obcym? Odpowiedział, że nie. Jeśli pokłóci się ojciec z synem, zawsze wychodzi pierwszy ojciec, miłosierdzie okazuje ojciec. W praktyce oznacza to jednak, że ojciec jest autorytetem, który – kiedy wzywa do miłosierdzia – jednocześnie nakazuje je przyjąć. Autorytet ojca nawet na chwilę nie zanika.

Syn marnotrawny, miłosierny Ojciec. Może by warto połączyć te dwie tradycje – biblijną i ludów Afryki. Syn może pobłądzić, Ojciec zawsze wychodzi pierwszy, bo to on daje przymierze a potem warunki na których przymierze można naprawić. Miłosierdzie nie jest słabością Boga, jest tylko Jego nowym wyjściem, z tą samą siłą autorytetu i miłości.

Miłosierdzie nie jest śmiercią sprawiedliwości. W przeciwnym razie Nietzsche miałby pełną rację.

Moralność = Prawo?

Do napisania tego felietonu skłonił mnie komentarz Pana Sylwestra umieszczony przy okazji wspomnienia o śmierci Prof. Barbary Skargi (do pełnego zrozumienia zasadności obecnego felietonu niezbędna będzie wcześniejsza lektura komentarza Pana Sylwestra i mojej nań odpowiedzi).

Ostatnio coraz częściej wraca problem kryzysu moralnego i jest też coraz więcej chętnych, by braki w moralności nadrobić prawem. Ktoś nie chce czegoś przyjąć, zrozumieć, zaakceptować – przegłosujmy to w sejmie, zdobądźmy większość, wygrajmy sprawę. Jest to szybka droga do sukcesu, ale mało skuteczna. W czasach Chrystusa było wiele wypadków, w których rozstrzygnięcia prawa rzymskiego były sprzeczne z Ewangelią. Apostołowie świetnie zdawali sobie sprawę z faktu, iż ani prawo nie zastąpi moralności, ani moralność prawa. Sam Apostoł Paweł przedłużył sobie życie o kilka miesięcy odwołując się do prawa rzymskiego, do czego miał prawo jako obywatel imperium, unikając tym samym konsekwencji wyroku religijnego Sanhedrynu. Chrystus również wybrał inną drogę walki z nie-Bożym prawem. Tą drogą była formacja sumień a w konsekwencji Krzyż jako – po ludzku – bezsilność wobec prawa. Prawo idzie bowiem zawsze za życiem, nie przed. Gdyby np. w Polsce było zdecydowane potępienie moralne pewnych postaw, prawo musiałoby iść za życiem i to skodyfikować.

Na czym w istocie polega różnica pomiędzy moralnością a prawem? Otóż prawo działa prohibicyjnie, ograniczająco. Jeśli już ma związek z moralnością to jest jej wymiarem negatywnym. Natomiast moralność to projekt na życie, pewna wizja celu, świadomość motywów i konsekwencji. Gdybyśmy nawet stworzyli idealne prawo, to nie da się kochać, współistnieć, tworzyć dobro wspólne w oparciu o zbiór kodeksów (cywilnego, karnego, administracyjnego i wielu innych). Moralność może pokrywać się tylko z tym prawem, które wcześniej zostało zapisane w sercu. Co prawda nauka Kościoła mówi, że prawo stanowione nie powinno stać w sprzeczności z prawem naturalnym. A jeśli stoi? To mamy podobny wyrok, jak w przypadku „Gościa Niedzielnego”. Wyrok moralnie niesprawiedliwy, ale podjęty w świetle prawa. Złego prawa. Z tego jednak nie można wyprowadzić wniosku, iż da się w przyszłości postawić znak równości pomiędzy moralnością a prawem. Byłaby to bądź jurydyzacja moralności, bądź etyzacja prawa.

To właśnie z takich przypadków wywodzi się słowo „męczennik”, oznaczające również świadka. Tygodnik katolicki nie przegrał. Zaświadczył o prawdzie wobec złego prawa i za to świadectwo zapłacił. Idealnie byłoby, gdyby nie było prawa, które podważa moralność. Ale jeśli jest…? Wtedy trzeba mówić prawdę. A prawda ma swoją cenę, czasem o wiele wyższą niż zasądzona.

I tak już pozostanie. Prawo zabezpieczające minimum, często o wiele za małe i moralność ukazująca szczyt. I pozostanie napięcie pomiędzy władzą świecką i duchowną. I dopóki ono będzie, będzie też szansa na zmianę. Gdybyśmy zaś wyobrazili sobie, że doczekamy błogiego pokoju pomiędzy moralnością i prawem, to oznaczałoby to, że nawet diabeł się nawrócił, albo coś przeciwnego, że Kościół nie pełni już swojej roli. Znak równości pomiędzy moralnością a prawem byłby owocem kompromisu, a w moralności nie ma kompromisu i pluralizmu. Mamy prawo walczyć o lepsze prawa. To jest nawet naszym obowiązkiem. Z pełną jednak świadomością, że w najlepszym systemie społecznym i prawnym zawsze pozostanie miejsce na męczennika-świadka prawdy, i zawsze za tę prawdę będzie trzeba płacić. Pozostaje tylko troska, byśmy tworzyli takie prawo i takie społeczeństwo, w którym za prawdę, zwłaszcza prawdę o człowieku i jego prawie do życia płaci się możliwie najmniej.

Nie ma bowiem takiego prawa, które odebrałoby możliwość świadczenia o prawdzie. Prawda bowiem wyzwala, przede wszystkim od lęku. Lęku nie tylko przed grzechem, ale też od lęku przed konsekwencjami prawa, jakie czekają za prawdę. Nagłośniony wyrok nie odebrał więc prawa do prawdy. Pokazał tylko, że w Polsce kosztuje ona jeszcze bardzo dużo.

Coś co daje do myślenia…

Niewątpliwie film Stephana Daldry Lektor daje do myślenia. I wbrew pobieżnym recenzjom, nie chodzi o problem inicjacji seksualnej. Chodzi o prawdę o człowieku, historii… Prawdę, o którą nie trzeba się spierać, lecz o której trzeba pomyśleć. Wraca w nim bowiem stary, nieunikniony temat: słuszne.

Najbardziej trafne usytuowanie tego pojęcia zdaje się być pomiędzy legalnym a dobrym. Bohaterka filmu z jednej strony próbuje siebie usprawiedliwić, z drugiej zaś nie bardzo wie za co: przecież to, co robiła było legalne. W tym samym czasie rozprawiamy się z historią odznaczając bohaterów za to, że podejmowali coś, co było nielegalne. Pojawia się zatem nowy wątek myślenia o słusznym – słuszne pomiędzy nielegalnym a dobrym.

Słuszne może być życie, postępowanie. Ale żeby orzec o nim „słuszne”, trzeba je koniecznie umieścić pomiędzy prawem a etyką. Prawem, które podąża za życiem, by je porządkować i dobrem, które uprzedza działanie, by podążało za nim życie. Ważne jest jednak, by prawo nie musiało porządkować wszystkiego, bo prawo idzie za życiem, a w życiu można zbyt dużo zniszczyć, zaprzepaścić.

Kiedy mówi się o prawdziwych naukowcach nie ma się na myśli wykształconych wymyślaczy rzeczywistości, lecz twórczych jej obserwatorów. Podobnie jest z koncepcją dobra. Dzisiaj nie cieszą się zbyt wielkim szacunkiem takie zawody jak moralista czy etyk – chciałoby się powiedzieć: I słusznie! To czym się zajmują, uważane jest bowiem za nierealne, nierzeczywiste. Może to i racja, jeśli rozumie się je jako racjonalne wymyślanie moralnych przygód. Jest bowiem wbrew pozorom – i wbrew książkom o racjonalności pozorów – tylko jedna etyka, tak jak jest tylko jedna rzeczywistość. I ta jest do twórczego odkrywania. Wtedy można jednoznacznie ocenić życie, a właściwie nie życie. Można wtedy ocenić czy się żyło czy tylko pozorowało.

Ten film musi dzielić ludzi, ale nie tak jak przyzwyczaiła nas demokracja i tolerancja. Ten film musi dzielić ludzi jak podzielił świat Kopernik na to, co przed i po. Słuszność nie jest wypadkową demokracji. Jest owocem poszukiwań tego, co istnieje naprawdę. Wszystko inne można uczynić legalnym, a nawet etycznym – czyli wymyślaną racjonalnością zachowań. Słuszność nie stoi po żadnej ze stron. Słuszna jest RZECZYWISTOŚĆ, ale nie ta tworzona z domieszką błędu, lecz TA, Z KTÓREJ WSZYSTKO SIĘ STAŁO, A BEZ KTÓREJ NIC SIĘ NIE STAŁO, CO SIĘ STAŁO… rzeczywiste.

I niech mi Czytelnik wybaczy, że tym razem nie dam możliwości komentarza. Przyszedł chyba czas, by zacząć odkrywać to, co jest, a nie to, co się wydaje. I w tym sensie nie interesuje mnie ani opinia większości, ani mniejszości. One nie usprawiedliwią. Usprawiedliwia tylko sumienie… słuszne. To, którego nie da się wpisać pomiędzy legalne i dobre. Usprawiedliwi tylko sumienie: mnie – moje, Ciebie – Twoje.