Niedziela pragnień

Droga z Judei do Galilei przez Samarię dobrze oddaje sytuację w Polsce w odniesieniu do wiary. Judea była symbolem wierności Bogu, jak (podobno) nasza historia. Galilea to już te części Europy, które w Polsce pokazujemy jako wyzbyte z wiary i duchowości. Samaria była miejscem sporu tych lepszych z gorszymi. Taki – mówiąc językiem rozpoznawalnym w Polsce – drugi sort wiary.

Wszakże miejsce było ważne. Góra Garizim, na której Abraham miał ofiarować Izaaka. Miejsce składania ofiary przez Jozuego. I opodal Góra Ebal, której z kolei Żydzi przypisywali szczególne znaczenie. Spór zaczął się od zbudowania w Samarii świątyni za czasów Nehemiasza. I od tego momentu prawdziwy Żyd nie spotykał się z mieszkańcami Samarii, nie mówiąc o używaniu ich naczyń. U podnóża Garizim znajdowało się miasteczko Sychar, a w nim studnia Jakuba, miejsce ewangelicznego spotkania Jezusa z Samarytanką.

Spotkanie następuje w południe, w momencie, w którym żadna kobieta nie chodzi po wodę (to robiono wczesnym rankiem lub wieczorem, kiedy było chłodniej). Filozofia przypadku. Jezus siedzi przy studni czekając na uczniów szukających pożywienia. Kobieta przychodzi w południe, licząc, że nikogo nie spotka – miała dość urozmaicone życie, więc wolała unikać pytań. To właśnie w tym kontekście rozpoczyna się dyskusja na temat pragnień małych i wielkich.

Pada też pytanie o największe pragnienie i sposób jego realizacji. Pada również odpowiedź – to pragnienie można realizować w duchu i prawdzie. W duchu – czyli w przejściu od rytu do więzi osobowej. W prawdzie – ponieważ inaczej pragnieniami oszukujemy samych siebie, zastępując to największe licznymi małymi, które i tak nie zaspokoją po ich spełnieniu. Kobieta wiedziała o tym najlepiej.

Dzisiejsza niedziela jest niedzielą pragnień. Warto więc postawić pytania: Czego pragnę? Jakie pragnienia pozwalam w sobie rozbudzić, a jakie tłumię? Wreszcie, jak je zaspokajam?

A może już nie pragnę rzeczy wielkich, tak jak głęboko nie oddycham, jak głośno nie śpiewam, jak nie wyrażam jasno swoich myśli, jak spalam się w środku, udając szczęśliwego…

I jeszcze jedno. Najbardziej przeszkadza w wierze życie według schematu „co ludzie powiedzą”. Kiedy była tradycja chodzenia do kościoła, chodziło wielu faktycznie niewierzących, bo „co ludzie powiedzą”. Dzisiaj, kiedy jest moda na kontestowanie wiary, ci sami ludzie nie chodzą, bo „co ludzie powiedzą”. Niektórzy dobrotliwi dziadkowie habilitowali się ze świętości Jana Pawła II, odwiedzali wszystkie programy telewizyjne w kolejne rocznice „bo „co ludzie powiedzą”, dzisiaj wpisują się w narrację kontestacji Jana Pawła II, bo „co ludzie powiedzą”.

Takich proroków – zbijających karierę na wierze będziemy mieli zawsze. Judasz, który zdradził Pana Jezusa i zbił na tym pieniądze, gdy Go zdradził przynajmniej pieniądze oddał. Może warto, żeby niektórzy poszli śladem Judasza i oddali przynajmniej pieniądze, stopnie i tytuły. Bo „co ludzie powiedzą”.

Homilia (streszczenie Redakcji „Niedzieli” – streszczenie fragmentów, nie autoryzowane). Fragment o kanonizacji, chyba nie został do końca zrozumiany. Moje dopowiedzenie (prawo autora): w kanonizację papież angażuje przywilej nieomylności, co oznacza, że uznanie kogoś za świętego jest nieodwołalne – https://www.niedziela.pl/artykul/89718/Pragnac-wody-zywej

Chrześcijaństwo dopełnione

Orygenes napisał kiedyś, że są trzy płaszczyzny wypowiadania słów podniosłych: kiedy mówi się o Ojcu, o Synu i o Duchu Świętym. Po wypowiedzeniu tych słów nie ma już innych słów podniosłych. Co zatem byłoby rolą homilii czy komentarza? Uwypuklenie sensu słów podniosłych. Nie głosimy bowiem prawdy abstrakcyjnej, tylko Słowo Życia. Jego zaś sensem jest dawać życie. Czynić prawdę w miłości.

Są dwa sposoby budowania wiary: chronologiczny i charyzmatyczny. Pierwszy jest jak etapy edukacji człowieka, przechodzi się je po kolei, by osiągnąć jakiś cel wysiłków. Natomiast drugi sposób tłumaczy sens przechodzenia poszczególnych etapów. Dla chrześcijaństwa oznacza to, że przejście wszystkich etapów chronologicznie nie zapewnia jeszcze uchwycenia sensu wiary. Natomiast w wymiarze charyzmatycznym pojawia się dar, który pozwala zrozumieć sens oraz wypływające z daru zobowiązania.

Modlitwa na Niedzielę Chrztu Pańskiego zawiera dwa istotne elementy. Uświadamia dwa pokłady odrodzenia: przez wodę i z Ducha Świętego. Pierwszy oznacza chrzest, który gładzi grzechy, czyli uzdalnia do przyjęcia łaski. Drugi jest namaszczeniem i oznacza życie w Duchu Świętym.

Chrzest pochodzi od łac. baptismus (stąd polskie baptysterium – sadzawka chrzcielna). Natomiast chrześcijanin wywodzi się z namaszczenia Duchem Świętym. Inaczej mówiąc, chrześcijaninem człowiek staje się poprzez otrzymanie pełni darów uzdalniających do życia łaską. Stąd w języku polskim pochodzenie chrześcijaństwa od chrztu św. odniesionego do pierwszego aktu (drugi w zalążku), nie oddaje całej głębi sakramentu, a Katechizm Kościoła Katolickiego dopowie, że bierzmowanie jest „koniecznym dopełnieniem” chrztu św.

Potrzeba więc świadomości dopełnienia, czyli świadomego otwarcia się na dar.

Św. Jan Paweł II zapowiedział kiedyś wiosnę chrześcijaństwa. Patrząc na nie socjologicznie tej wiosny nie widać. Pustoszejące kościoły, podnoszenie się średniej wieku osób uczestniczących w nabożeństwach. Ale to jest socjologia. Natomiast w wymiarze charyzmatycznym można zauważyć pogłębienie świadomości wiary, życia duchowego, modlitwy. Na czym więc polega wiosna Kościoła? Może właśnie na owocowaniu, a nie na statystycznym zwiększaniu ilości ziarna. Może to właśnie nie w ilości, a w potencjale duchowym wyraża się ta wiosna?

Może właśnie chodzi o dopełnienie chrześcijaństwa poprzez świadomość konieczności rozwoju. Może chodzi nie o poczucie bycia „certyfikowanym” ziarnem, zapisanym w księgach metrykalnych, ale o bycie ziarnem przynoszącym plon. Może kolejny raz wracająca niedziela chrztu ma na celu nie tylko i nie tyle „powrót” do przeszłości, ale przede wszystkim świadomość potrzeby nieustannego dopełnienia.

Czy homo sapiens to tylko świadomość?

Wiele nauk, od psychologii po szeroko pojętą moralność, nie opiera się już wyłącznie na tym co świadome. Wymusza to przedefiniowanie wielu utartych kwestii. Pozostając przy wymiarze etyczno-moralnym życia wspomnę, że kiedyś wystarczyło o wykroczeniu moralnym mówić w kategoriach wolności i świadomości. Dzisiaj wszyscy się zgodzimy, że świadome jest wyłącznie pewnym „programem operacyjnym” do o wiele szerzej pojętych danych naszej świadomości.

A modlitwa? Pozornie wydaje się, że rozpoczynamy modlitwą poranną i kończymy wieczorną. A co robimy całą noc? Co Pismo Święte chce nam powiedzieć, kiedy mówi, że Bóg przyszedł do kogoś we śnie? A może modlitwę trzeba by rozpoczynać wieczorem i kończyć rano? Może wieczorem człowiek próbuje modlić się wykorzystując Boga, a w nocy Bóg próbuje się modlić wykorzystując „nieświadomość” człowieka? Oczywiście w kontekście świadomości rozumianej jako świadomy opór wobec tego, co nie jest po mojej myśli.

Łatwo się przekonać, co zmienia się w życiu, kiedy w kalendarzu elektronicznym jako pierwszy dzień tygodnia ustawimy niedzielę zamiast poniedziałku. Można się też przekonać, jak zmieni się nasze życie, kiedy zaczniemy akcentować nie tylko czas od rana do wieczora, ale świadomie wejdziemy w czas do wykorzystania trochę „obok nas”, od wieczora do rana.

Warto spróbować! Bo homo sapiens to nie tylko świadomość, ale świadome ukierunkowanie całej reszty.