Niedziela Miłosierdzia Bożego

(felieton religijny)

Myśląc o Kościele w Niedzielę Miłosierdzia Bożego, wiele osób wraca do pierwszej gminy chrześcijańskiej jako do szczególnego punktu odniesienia. To co uderza w tym obrazie, to przede wszystkim siła początku. Można wskazać na trzy zasadnicze elementy tego fenomenu.

Po pierwsze, trwali w nauce apostołów. Mówiąc bardziej teologicznie, głosili kerygmat. Mówiąc zaś językiem bardziej komunikatywnym – powtarzali, że Jezus Chrystus, Syn Boży jest Mesjaszem, który cierpiał, umarł i zmartwychwstał dla nas i dla naszego zbawienia. Nie były to homilie, które dzisiaj tak często odbiegają od zasadniczej prawdy i siły kerygmatu. Są trochę o wszystkim – o sytuacji społecznej, politycznej. Przy okazji homilii przerobionych na tzw. kazania okolicznościowe, próbuje się załatwić wiele innych spraw. W ten sposób nie ma miejsca na kerygmat, nie ma też siły jaka płynie z jego przepowiadania. Homilia czy kazanie staje się wręcz przemówieniem czy wystąpieniem. Głoszenie zaś kerygmatu jest głoszeniem wydarzenia zbawczego, które ma swoją moc.

Po drugie, trwali we wspólnocie. Nie była ona rozumiana jako zejście się grupy ludzi, których suma indywidualistycznych interesów tworzy wspólnotę. Można postawić pytanie w odniesieniu do dzisiejszych wspólnot: Co je łączy, co mają ze sobą wspólnego? Jaka jest wspólnota z braćmi, jaka ze świętymi w ramach wspólnoty wykraczającej poza to, co widzialne? Może warto o to spytać, szczególnie w kontekście kanonizacji św. Jana Pawła II. Odbyła się ona dokładnie 9 lat temu, również w święto Miłosierdzia Bożego.

Po trzecie, trwali jednomyślnie w świątyni. Jednomyślność nie brała się z faktu, że wszyscy myśleli tak samo. Jednomyślność wynikała z udziału w Eucharystii, która sprawia jedność. Jeden chleb łączył pana i niewolnika, Żyda i Greka. Czy dzisiaj potrafimy jeszcze być jednomyślni w wierze? Taka jednomyślność nie wymaga zmiany poglądów, one same nie są przeszkodą, jak długo pełnią rolę im przypisaną. Jedność zaś wynika z czegoś o wiele bardziej fundamentalnego dla człowieka.

Niedziela Miłosierdzia to również Godzina Miłosierdzia. Od pewnego czasu jest ona szczególnie istotna w tradycji katolickiej. Gdyby jednak zapytać przeciętnego wierzącego, jakie w związku z tym ma skojarzenia, niewątpliwie odpowiedziałby, że św. Siostra Faustyna i godzina piętnasta. Czy jednak o to chodzi w tej szczególnej godzinie? Co prawda apostołowie uzdrawiali wielokrotnie wchodząc do świątyni właśnie o dziewiątej godzinie dnia (czyli o piętnastej). W tajemnicy miłosierdzia nie chodzi jednak o prywatne objawienia zakonnicy (one niczego do wiary nie dodają), nie chodzi też o magicznie rozumiany czas. Wystarczy dodać, że kiedy my obchodzimy Godzinę Miłosierdzia, w Jerozolimie jest już szesnasta. Chodzi zatem o moment śmierci Jezusa, z którego wypływa nasze odkupienie i miłosierdzie. Warto o tym pamiętać, by nie rozpływać się w rzeczach drugorzędnych.

I ostatnie zdanie, szczególnie istotne, ale i trudne, które znajduje się w Ewangelii na tę niedzielę. Znamy je dobrze: „Którym grzechy odpuścicie, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane”. Niestety często zapomina się, że to ważne zdanie, odnoszące się do sakramentu pokuty jest poprzedzone innym: „Weźmijcie Ducha Świętego”. Oznacza to, że kapłan nie jest suwerenem, który może autonomicznie decydować o losie drugiego człowieka. Oznacza to, że gdy głosi Ewangelię i ktoś ją przyjmuje otrzymuje odpuszczenie z faktu siły Słowa Bożego, natomiast komu głosi się i nie przyjmuje, temu grzechy są zatrzymane, bo odpuszczenie może być tylko z wiary. Oznacza to, że zarówno kapłan, jak też penitent muszą przyjąć Ducha Świętego, po to, by jeden mógł wyznać, a drugi odpuścić w Duchu Świętym. W przeciwnym razie zapomina się, że wszelka władza pochodzi od Boga i nie ma znaczenia, kto ją uzurpuje. Jeśli robi to kapłan, jest to tym bardziej smutne, bo nie dość, że wtedy jego odpuszczenie czy zatrzymanie grzechów nie ma większego znaczenia, to na dodatek ośmiesza posługę.

To kilka myśli, które mam nadzieję, że choć trochę przybliżą sens Niedzieli Miłosierdzia.

O niemiłosiernym liczącym na miłosierdzie

Będący w ciemności boi się powrotu do światła. Grzeszący boi się powrotu do Boga. I gdyby liczyć tylko na własne siły, to chyba światło byłoby za silne, by wyjść z ciemności, a grzech zbyt przygniatający, by powstać i wrócić. Człowiek nie wraca do Boga, to Bóg wraca do człowieka. A właściwie Jezus. Od momentu Wcielenia Słowa nie spotykamy już Syna na końcu drogi powrotu, ale na samym jej początku. Jezus jest w miejscu, z którego człowiek musi rozpocząć powrót do Ojca.

Znamy dobrze przypowieść o dwóch synach. Łączy ich jedno – oboje są daleko od domu ojca. Jednego dzieli dystans grzechu, drugiego dystans pychy. Jeden i drugi potrzebuje miłosierdzia: pierwszy, by wrócić, drugi, by znaleźć miejsce dla powracającego. Onezym z ubiegłej niedzieli przypomina jeden z ważniejszych problemów pierwotnego Kościoła. Problem aktualny również dzisiaj. Jak trudno bowiem znaleźć miejsce dla zbłąkanych. Nawet jeśli jesteśmy gotowi ich przyjąć, to wskazując ostatnie miejsce. A ojciec z Ewangelii burzy ten porządek. Daje szatę, pierścień, sandały – symbole niezrozumiałe dla drugiego syna. Czasem tak myślimy o swoim miejscu w Kościele. Przyjdą grzesznicy, to gdzie ja usiądę? Może warto uświadomić sobie, że w sensie duchowym moje miejsce w Kościele można zająć tylko wtedy, gdy pozostanie puste.

Skąd więc bunt drugiego syna? Przecież ojciec nie zdejmuje z niego jego szaty, by dać bratu, nie zabiera pierścienia ani sandałów. Tylko, że syn nie chce, by powracający brat był jak on. Zabrakło miłości, by zrozumieć gest ojca, zabrakło miłości, by znaleźć miejsce dla brata. Jedyne co było, to miłość do siebie.

Również i nam zdarza się, że chcemy się zbawić kochając tylko siebie, z wyrzutami do brata, z pretensjami do Boga. Krzyż na ścianie, różaniec w ręku. Tylko co pozostaje w sercu? O to warto dzisiaj zapytać samego siebie.

Miłosierdzie nie jest magią

Niedziela Miłosierdzia stawia ważne pytanie o rozumienie istoty Miłosierdzia Bożego. Można bowiem odnieść wrażenie, że życie owocami Męki, Śmierci i Zmartwychwstania Chrystusa trwa przez osiem dni po Zmartwychwstaniu Pańskim, a potem rozpoczyna się czas Jezusa miłosiernego ze znanego obrazu.

Pomyślmy więc, jaka jest istota naszej wiary. Dzieje Apostolskie ukazują sposób „autoryzacji” działania apostołów, którym są znaki i cuda. Ukazuje to kontekst panującej wówczas gnozy, czyli akcentu na poznanie, bardziej niż na uczestnictwo w życiu Boga. Nie trzeba nikogo przekonywać do negatywnego wpływu gnozy na pierwotne chrześcijaństwo. Gnoza bowiem kładła większy akcent na proces poznania niż na Tego, którego się poznaje. Działalność Kościoła przyjmuje zatem od samego początku kryterium „spoza” prostych formuł ludzkiego poznania: znaki i cuda.

Ewangelia o niewiernym Tomaszu idzie jeszcze dalej. Pada trzykrotnie pozdrowienie „Pokój wam”, każdorazowo inaczej uzasadniane. Dopowiedzeniem pierwszego jest ukazanie rąk i boku, jako namacalnych znaków żywego Chrystusa. Przy drugim „Pokój wam”, padają słowa o tchnieniu Ducha Świętego. Prowadzi to do momentu stworzenia, gdzie w człowieka utworzonego z mułu ziemi Bóg tchnie dech życia. Po zmartwychwstaniu wierzący otrzymuje jakby nowe tchnienie oraz Ducha Świętego na odpuszczenie grzechów. Odnieśmy to do przebiegu sakramentu pokuty, który kończy się formułą rozgrzeszenia. „Bóg Ojciec miłosierdzia, który pojednał świat ze sobą przez Mękę, Śmierć i Zmartwychwstanie swojego Syna”. Na nowo wraca źródło życia, owoce misterium paschalnego. Dalej: „I zesłał Ducha Świętego na odpuszczenie grzechów”. To znowu działanie Boga, a nie gnozy, w której same dywagacje nad grzechem miałyby być ważniejsze od łaski. W dalszej części jest mowa o tym, że Bóg udziela darów przebaczenia i pokoju. Ten związek pokazuje, że nie ma pokoju bez przebaczenia, a przebaczenie nie jest dziełem człowieka. Formuła kończy się słowami: „przez posługę Kościoła”. Posługa oznacza bycie w służbie. Wypowiadane w pierwszej osobie przez kapłana „I ja odpuszczam…”, potwierdza tylko, że wszystko dzieje się w posłudze Kościoła.

Trzecie „Pokój wam” znowu wraca do istoty wiary: dotknij i nie bądź niedowiarkiem. Dotknij i poczuj jedność z Bogiem, nie zaś dywagacje na temat Boga bez Boga.

Momentem szczególnym tego święta są rola i miejsce obrazu Jezusa Miłosiernego. Na obrazie ukazane są dwa strumienie: biały oznaczający wodę, a w konsekwencji chrzest i czerwony, oznaczający krew, a w konsekwencji Eucharystię. Wymowa tego obrazu jest więc następująca: nie oznacza, że jeśli nie skorzystam z sakramentów, to zostaje mi jeszcze obraz, lecz przeciwnie, gdyby uciekać od sakramentów przed obraz, to w nim znajdujemy przypomnienie konieczności powrotu do chrztu i Eucharystii.

Bliskość Zmartwychwstania Pańskiego i Niedzieli Bożego Miłosierdzia pokazuje, że istotą tej niedzieli nie jest zastąpienie zmartwychwstania, lecz przeciwnie, ukazanie, że nie ma innej drogi miłosierdzia, jak przez powrót do sakramentów, które są owocami Męki, Śmierci i Zmartwychwstania Chrystusa.

Kościół bowiem od początku działa przez znaki i cuda.