G-FM6J7JWSZ3

Co czynić? Jak żyć?

Pytania te są ciągle aktualne dla wszystkich, którzy chcą odkryć sens życia. Padają one również w czytaniach przewidzianych na niedzielę Dobrego Pasterza. Jednak to nie tylko z pytań składa się ludzkie życie. Treścią wypełniają je właściwe odpowiedzi. Jak więc żyć i co czynić? Odpowiedź jest jednoznaczna: nawrócić się i przyjąć Ducha Świętego.

Nawrócenie to przede wszystkim zmiana myślenia. Oznacza o przewartościowanie dotychczasowego spojrzenia na wszystko, co człowiek do tej pory uważał za ważne. Zmienić myślenie to zrozumieć, że życie religijne – wbrew pozorom – nie sprowadza się do religii, ale do wiary. Wiara natomiast zakłada duchowość. Nie oznacza ona bynajmniej jakiejś formy życia obok życia. Przeciwnie – duchowość to szczególna motywacja i ukierunkowanie życia konkretnego. Duchowość nie jest też wyłącznie aktywnością człowieka. Jest inspirowana przez ducha, a więc przez coś, co ożywia ciało. Ożywia, czyli zmusza je do wysiłku, podporządkowania, zintegrowania w imię jasno odczytanego celu. Duch ożywia ciało, a w konsekwencji otwiera na wieczność, która z kolei porządkuje doczesność. Wiara nie jest więc formą organizacji doczesności przez doczesność, ale jest odczytaniem perspektywy wieczności jako wyznacznika ludzkiej aktywności tu i teraz. Wyraża się ona w nadziei, która z kolei definiuje to, czego się spodziewamy. Siła nadziei nie płynie więc z człowieka, ale ku człowiekowi, by go pociągnąć do czegoś, co zdecydowanie wykracza poza czysto ludzkie pomysły na życie.

Po zmianie myślenia przychodzi czas na działanie. Jednym z elementów nowości wiary, a więc życia przemienionego jest spojrzenie na władzę i autorytet. Władza rozumiana w świetle wiary to posługa Słowa, a właściwie Słowem. Władza to przywilej głoszenia. Bóg w istocie wypowiedział tylko jedno słowo, a konkretniej – wypowiedział się w Słowie, w Osobie Jezusa Chrystusa.

Dopiero wtedy można zacząć mówić o życiu prawdziwie chrześcijańskim, a więc o nowym człowieku z nowymi nawykami. Pierwszym z nowych nawyków jest bycie dobrym, Rodzą się jednak dodatkowe pytania: dobrym dla kogo i według kogo? Bycie dobrym w perspektywie tej nowości spojrzenia na życie to życie dobrem, które nie jest zależne od okoliczności i osób. Dobro nie potrzebuje usprawiedliwienia, przeciwnie, usprawiedliwia wszystko inne w życiu.

Nikt nie jest jednak wyrocznią i sędzią dla samego siebie. Dlatego człowiek potrzebuje pasterza. Nie chodzi o kogoś, kto zabierze człowiekowi wolność i decyzyjność, kto religijnie ubezwłasnowolni. Chodzi raczej o kogoś, kogo człowiek rozpoznaje po głosie i czynach. To nie pasterz definiuje siebie, ale to człowiek otwiera się na pasterza rozpoznając głos. Głos, który mam na myśli rozpoznaje się po harmonii z głosem, który gdzieś pierwotnie został zapisany w człowieku i który usłyszany powtórnie zaczyna rezonować z nową mocą. Dodatkowym elementem potwierdzającym rozpoznanie głosu pasterza jest jego życie. Istnieje znana zasada w zarządzaniu ludźmi, która mówi, że przekonujący sposób życia to harmonia pomiędzy tym, co proponuje się innym, a tym, czym samemu się żyje. Żyj tym, czego nauczasz – to kryterium dobrego pasterza.

Dopiero wtedy można dać się prowadzić, otwierać na nową prawdę, która nie ogranicza myślenia. Przeciwnie, myślenie staje się przez nią jeszcze bardziej samodzielne i odważne. Wtedy to nie zewnętrzne autorytety budują myślenie człowieka, ale myślenie otwarte na prawdę rozpoznaje autorytety. Wtedy pytanie co czynić i jak żyć staje się coraz bardziej oczywiste.

Światło musi wystarczyć

(felieton religijny)

Istnieją dwa sposoby interpretacji Ewangelii: „ziemia – niebo” i „ziemia – niebo – ziemia”. Pierwszy oparty jest na wierze w przyszłość, drugi na tradycji. Chętniej odwołujemy się do tego drugiego sposobu, gdzie wiara jest jak różnica pomiędzy poświęconym a niepoświęconym domem, ale dom ciągle jest nasz i na naszej ziemi.

Tymczasem wiara jest wyjściem, podobnym do tego, jakiego dokonał Abraham z Ur Chaldejskiego. A właściwie nie Abraham i nie z Ur. Ponieważ z Ur wyszedł jego ojciec, a jego spotkał już Bóg w drodze, w Charanie. Oznacza to, że nasze wyjście jest już poprzedzone wyjściem innych ludzi, że nasze szukanie poprzedzone jest poszukiwaniami innych ludzi. Ważna jest więc tradycja, ale tradycja wyjścia. Tradycja uczenia tego, że prawdziwe szukanie wyprowadza człowieka z ziemi zastanej do tej, której nie zna. Jakiej wiary mnie nauczono: wyjścia czy kręcenia się wokół swojego domu?

Jezus zabiera ze sobą uczniów na Górę Przemienienia. Nie zabiera ich jednak w nagrodę, lecz dla próby. Co więcej, okazuje się, że zarówno przed, jak i po fakcie, ciągle niczego nie rozumieją. Przed, gdyż nie rozumieli i nie umieli udzielić odpowiedzi na pytanie za kogo uważają Jezusa. Po fakcie, ponieważ ciągle czekają na przyjście Eliasza. Może na tym polega przemiana przez wiarę, że trzeba każdorazowo pogodzić się z faktem, że nie wyjaśnia ona do końca ani życia, ani nieśmiertelności, ale rzuca na nie światło. Człowiek zaś każdorazowo musi zadawać sobie te same pytania i zbierać odpowiedzi, by z nich utworzyć swoją drogę wiary. Musi wystarczyć światło.

Wolimy jednak katechizmy i definicje, gdyż one pozwalają „już” wiedzieć, „już” przeżyć”. I wrócić do bezpiecznego domu. Ile pieniędzy przeznacza się na „utrwalenie Boga w miejscu i czasie”, dodajmy – bezpiecznym dla człowieka.

„Pan z wami”. Każdorazowo, kiedy przychodzimy do kościoła, słyszymy te właśnie słowa. Oznaczają one, że mamy być skróceniem drogi do Boga dla tych, którzy szukają. Bo skoro On jest z nami, a my w świecie, to znaczy, że nietrudno Go znaleźć innym szukającym. Chyba, że On nie jest z nami, kiedy jesteśmy w świecie.

Pokusa uczasowienia wieczności

Przyszli do Jezusa saduceusze, którzy nie wierzą w zmartwychwstanie. Właściwie tym zdaniem można by zakończyć całą sprawę. Wejście do Kościoła zaczyna się bowiem od pytania o życie wieczne, więc jeśli się je kwestionuje nie mają sensu dalsze pytania.

Pytają jednak o wieczność, w którą nie wierzą z perspektywy wymyślonego kazusu. Otóż kobieta miała siedmiu mężów, czyją więc będzie żoną po śmierci? Można by zatem powiedzieć, że albo wieczność nie ma sensu, albo sensu nie ma małżeństwo. Takie właśnie rozumienie wieczności było udziałem wyznawców jednej z herezji w pierwotnym Kościele. To do nich zwracał się św. Jan Chryzostom: „Szkalujesz to, skąd się wywodzisz”. Bo przecież każdy z nas wywodzi się ze związku mężczyzny i kobiety. Można jednak dopowiedzieć, że pomniejszanie roli małżeństwa było już udziałem św. Augustyna, kiedy wskazywał nie na jedność małżonków, ale na prokreację jako cel. Ale można jednocześnie dopowiedzieć, że pomniejszają rolę małżeństwa również ci, którzy prokreację chcą wyprowadzić poza małżeństwo.

Ważniejszy jest jednak kontekst postawienia pytania przez saduceuszy – życie wieczne. Czasem wieczność próbujemy opisać na swój sposób, wycinając kawałek ulubionej przez nas historii z całości życia Kościoła. To trochę tak, jak wysyłanie od 20 lat nieaktualnego zdjęcia w CV. Wymowna jest wypowiedź zawarta w Kompendium Nauczania Społecznego Kościoła: „nikt nie ma prawa swoich osobistych poglądów utożsamiać z Ewangelią”.

Chcemy uczasowić wieczność. Trochę jak chcąc uwiecznić czas. Wydaje się, że przez pomniki, dzieła, wydłużanie życia dotkniemy wieczności. Ale w rzeczywistości chcemy uczynić wiecznością jakiś fragment, który jest nam najbliższy. Tak nie można. To tak, jakby mąż żyjący 30 lat w małżeństwie powiedział, że dla niego liczy się tylko pierwsze dziesięć lat. Albo będąc ojcem czworga dzieci uznawać tylko dwoje.

Historia Kościoła i nauczanie są jednością zespalającą wszystkie okresy i fragmenty życia. Jeśli ktoś zatrzyma się na Trydencie czy na pontyfikacie Piusa X nie chce żyć życiem Kościoła, ale swoim wyimaginowanym fragmentem. Czasem jest jednak niekonsekwentny. Bywają bowiem zwolennicy dawnych pontyfikatów, którzy korzystają z nowego warunku do stwierdzenia nieważności małżeństwa, które pochodzi z czasów najnowszych. I jakoś im to nie przeszkadza, że to nie ich papież to ogłosił. Wybieramy z nauczania co się bardziej podoba, wybieramy z wieczności obrazy, które nas przekonują.

Niebo nie jest owocem naszego wyobrażenia. Miłość nie jest przykrojona do naszych ziemskich schematów. Stąd nie ma nawet logicznego sensu pytanie postawione przez saduceuszów, którego żoną będzie kobieta, która miała siedmiu mężów.

I jeszcze jeden przykład – zjednoczenie mistyczne. Doświadczyło go wielu świętych. Bóg zjednoczył się w ten sposób z wieloma osobami miłością największą, dzieląc się samym sobą. Czy to oznacza, że Bóg zdradza którąś z nich?

Wszystko należy pojmować tak prosto, jak tylko to możliwe, ale nie prościej. Bo prościej oznacza już tylko prymitywnie.

Verified by MonsterInsights