Koniec handlu w niedziele

Staramy się śledzić wiadomości, by nie przegapić czegoś istotnego. Kto był dzisiaj w kościele, został zaskoczony informacją gorszą niż ta o niedzielach handlowych w galeriach. Otóż Pan Bóg poszedł dalej – ogłosił koniec handlu w niedzielę w kościołach. Co gorsza, zakaz obowiązuje we wszystkie niedziele roku. Można więc sobie wyobrazić, jakie będą od jutra protesty na ulicach. Koniec handlu w niedziele!

Chyba nie będzie jednak protestów, bo my tego handlu już nie potrzebujemy. Niektórzy dzięki pandemii już się nauczyli żyć bez świątyni. Ale czasem potrzebujemy jeszcze kancelarii parafialnej, ostatniego miejsca handlu lewymi papierami. Bo jak to nazwać inaczej? Pamiętam taki czas, kiedy w Warszawie można było kupić dyplom nie chodząc na studia. A czy taka próba załatwienia lewego zaświadczenia wiary bez wiary nie jest czymś podobnym? Czy w naszej transparentności i głodzie praworządności nie chcemy ciągle robić przekrętów wiary?

Dekalog stawia wiele pytań, a wśród nich jedno fundamentalne: czy wyryć w kamieniu to, co jest w sercu, czy lepiej wyryć w sercu to, co jest w kamieniu? W Piśmie Świętym są dwa terminy na określenie świątyni: naos – to namacalne, materialne i hieron – to co duchowe, w sercu. Po Powstaniu Warszawskim przetrwał tylko jeden kościół. Ale Bóg odbudował go w sercach ludzi, a potem oni konsekwentnie budowali świątynie w kamieniu. Dzisiaj mamy nieco inny obraz. Raczej nikt nie burzy świątyń w kamieniu, co najwyżej próbuje umieścić na nich inne słowa, natomiast burzy się świątynię w sercu. A my pocieszamy się, że zostały kamienne tablice!

Jest jeszcze jeden istotny element w świątyni, nawet tej z kamienia. Komunia. Ciekawe, dlaczego pokolenia prostych ludzi wiary opłatek nazywały komunią? To raczej współczesne słowa: komunia, komunikacja. A może rozumieli, że nie o opłatek tu chodzi, ale właśnie o komunię. Problem nie polega na tym, czy byłem w kościele, ale czy jestem w komunii z Bogiem?

A może ciągle chodzę tylko do świątyni, nie zaś do komunii, bo ciągle idę handlować w niedzielę. Udało się zamknąć galerie, przynajmniej w większość niedziel. Może kiedyś uda się konsekwentnie zamknąć handel w świątyni? I wtedy pozostanie przyjść do niej jak do domu, w którym się przebywa i spotyka bliskich, a nie handluje, zwłaszcza lewymi świadectwami wiary.

Szabat dla człowieka

W ostatnich latach sporo zrobiono dla obrony niedzieli. Przełomem była m. in. msza św. w mediach z myślą o ludziach chorych. Jak się jednak okazało, ten sposób przeżywania niedzieli stał się również formą świętowania dla ludzi zdrowych, przebywających na wakacjach czy łatwo usprawiedliwiających swoją absencję na liturgii w kościele.

Jednym z głównych motywów świętowania niedzieli jest nawiązanie do momentu wyprowadzenia narodu wybranego z niewoli. Jest to moment o wiele głębszy niż zwykłe powstrzymanie się od pracy. Można bowiem nie pracować, a mimo to uczynić czas świętowania czasem pustym. Kiedy straci się z oczu głębsze motywy, wtedy pozostaje prawo, z mnożonymi w historii przepisami szczegółowymi. Jednym z nich było ścisłe wyliczenie kroków, jakie człowiek mógł zrobić w dniu święta. Za liczonymi krokami szły inne prace, aż po „zaniechanie wszelkich czynności” jako główny motyw świętowania. Można by trochę przekornie powiedzieć, że gdyby Izraelici liczyli tak skrupulatnie kroki wychodząc z niewoli, prawdopodobnie tkwili by w niej po dziś dzień.

Dlatego postawa Jezusa tak często gorszyła. Głodnym uczniom pozwalał łuskać kłosy w szabat, uzdrawiał… Nie chodziło w tym bynajmniej o tanie gorszenie, lecz o przywołanie najgłębszego motywu: szabat dla człowieka!

Powróćmy do pierwotnej motywacji – wyjścia z niewoli. Niedziela jest dobrym momentem uświadomienia sobie, że to nie praca stworzyła człowieka. Jest to czas wyjścia z niewoli pracy jako jedynego sensu życia, czas odrzucenia bieganiny i niezauważania drugiego człowieka czy swoich bardziej duchowych potrzeb. Wszystko po to, aby człowieka przywrócić prawdziwemu życiu.

Kiedy więc rozliczam siebie czy innych z „szabatowego prawa”, może warto dorzucić owe głębsze motywy i zapytać, czy przez to wychodzę ze swojej codziennej niewoli oraz czy dzięki świętowaniu mam więcej czasu na dawanie życia i nadziei drugiemu człowiekowi? W tym tkwi najgłębszy sens świętowania.

Język miłości

Bóg się rodzi! Tyle już razy słyszeliśmy te słowa w naszym życiu. Tyle razy przeżywaliśmy Boże Narodzenie. Ale kim jest Bóg, który się rodzi? Jest Bogiem mocnym, poskramiającym nieprzyjaciół. Jest Bogiem prowadzącym naród wyciągniętym ramieniem. Ale to są Jego przymioty. Kim zaś jest Bóg w swej istocie? Jest bezbronną miłością, jak dziecko, jak Dzieciątko w żłóbku. To jest najwierniejszy obraz Boga, który uczy języka miłości.

Język miłości uprzedza nasze mówienie i działanie. To dlatego człowiek musi najpierw stać się dzieckiem – darem dla innych, a jednocześnie bezbronnym.

Może warto znaleźć chwilę, by zatrzymać się przy żłóbku i zrozumieć, w czym tkwi siła Boga. Co oznacza bezbronna miłość wystawiona na wolność człowieka, który ją może przyjąć lub odrzucić.

Może ten prosty obraz podpowie nam, jakim językiem budować nasze rodziny, życie społeczne, relacje z drugim człowiekiem. Bez tego języka człowiek pozostanie zawsze jakiś okaleczony, niekompletny. Może warto zastanowić się w te święta nad siłą miłości i dać się Bogu przemienić, a przez siebie pomóc przemieniać się tym, którzy są obok.

Verified by ExactMetrics