Czy tradycja rodzi wiarę?

Czy tradycja rodzi wiarę? Czytania na IV Niedzielę Adwentu (ostatnią przed Bożym Narodzeniem) dobrze rezonują z naszym czekaniem na święta. Są to bowiem niewątpliwie święta tradycji religijnej, rodzinnej, praktycznie nie ma wymiaru w którym nie zostawiają one swojego śladu. Nawet partie lewicowe walczą o Wigilię jako dzień wolny (dodajmy Wigilię Bożego Narodzenia). Czy więc jest aż tak dobrze czy aż tak źle? Kiedy buntowano się przeciwko niektórym elementom tradycji religijnej, był to chociaż spór o wiarę. Dzisiaj miejscem, które najwcześniej rozpoczyna przygotowanie do świąt jest supermarket. Tradycja wygrała z wiarą, tylko że bez wiary jest pusta. Tradycja bowiem sama z siebie nie rodzi wiary.

Betlejem pomiędzy świetnością a teraźniejszością. Dobrym przykładem jest Betlejem, miasto znane chyba każdemu człowiekowi. W nim najlepiej wyraża się związek wiary i tradycji, dawnej świetności i ledwo broniącej się teraźniejszości. Betlejem tradycji to miasto grobu Racheli, matki dwóch pokoleń biblijnych. To miejsce, gdzie Dawid został namaszczony na króla, to jednocześnie miasto wielkiej symboliki – 777 metrów nad poziomem morza jest w tradycji liczb zapowiedzią zmartwychwstania. I Betlejem dzisiaj – spadek chrześcijan do 12%, wzrost bezrobocia do 25%, mur separacyjny ograniczający kontakty i handel. Miasto dawnej świetności i tradycji, miasto królewskie, na które patrząc świetności się nie dostrzega.

Czy chrześcijaństwo podzieli los Betlejem? A może jednak problem jest inny, może nie tyle jest to problem chrześcijaństwa, co problem człowieka? Co więc charakteryzuje człowieka, który nie szuka wiary? Najpierw kryzys sensu. Pytanie o sens rodzi pytanie o wiarę, brak wiary usprawiedliwia brak pytania o sens. Człowiek żyje, liczy się jakość życia, chociaż do końca nie wiemy o co w niej chodzi. Może o to, by w miarę możliwości nie chorować i umrzeć w ogrzewanym/klimatyzowanym mieszkaniu w zależności od pory roku. Kolejny problem to brak formacji intelektualnej. Nikomu nie zależy na tym, żeby człowiek był mądry i myślał. System edukacji stworzony tak, by nie produkował elit. Miejscem przechowywania elit jest jeszcze kilka dobrych uniwersytetów na świecie. Religia ma sobie też wiele do zarzucenia – masowa produkcja literatury religijnej na poziomie harlequinów (to określenie zawdzięczam jednej ze znajomych, której przemyślenia bardzo cenię). Dalej – brak relacji. Coraz mniej przestrzeni do dialogu świata z religią, z wiarą. Nauka religii stała się z miejsca spotkania – miejscem przetrwania. Kryzys tradycji – coraz więcej elementów magicznych, ale nie wskazujących na więcej, lecz na naturę. Kadzidło kojarzy się już tylko z zapachem, świeca z nastrojem, szaty liturgiczne z grupami rekonstrukcyjnymi, unoszony opłatek z białą magią.

Inspiracje Salvadora Dali. W takich momentach przychodzi mi na myśl obraz artysty, który mnie prowokuje – Salvador Dali. Mam na myśli jego obraz „La Gare de Perpignan”, obraz pochodzi z 1965 roku. Przywołuję go dlatego, że do jego interpretacji nie wystarczy przepędzić człowieka przez muzeum, bez minimum artystycznej formacji niewiele zrozumie. Obraz jest przestrzenny – ponad 4 metry, a w Internecie można kupić reprodukcję nad łóżko. To pokazuje, że nie każdy obraz da się pomniejszyć, żeby go zrozumieć. Gdyby poprosić człowieka, który ma reprodukcję tego obrazu nad łóżkiem, miałby problem z dostrzeżeniem szczegółów. Miałem znajomych, u których wisiał ten obraz wiele lat i nie dostrzegli na nim Chrystusa Ukrzyżowanego. Żeby dostrzec szczegóły obrazu trzeba wtopić wzrok, oswoić się ze światłem, nabrać dystansu do przestrzeni.

Mentoring religijny. Tak właśnie jest z wiarą. Wiara w komórce, forach graniczących z obłędem, miałkiej literaturze religijnej. Czego więc potrzebujemy? Religijnego mentoringu. Tak bardzo kultura wypłukała tradycję, a tradycja wiarę, że bez indywidualnego mentoringu trudno będzie na nowo zrozumieć, by powrócić.

Wiara czyni cuda czy cuda czynią wiarę?

Gdyby odpowiedzieć na pytanie, które sformułowanie słyszałem częściej, to oczywiście „wiara czyni cuda”. Natomiast gdyby zapytać o pragnienie doświadczenia cudu, wtedy odpowiedź powinna być odwrotna „cuda czynią wiarę”. I niektórzy po to jeżdżą do różnych sanktuariów, by doświadczyć cudu, zupełnie nie zdając sobie sprawy, że cud bez wiary nie sprawia niczego. Tak więc wiara czyni cuda.

Pozostańmy jednak na chwilę na poziomie cudu. Jaką formą cudu Bóg powinien przemawiać? Uzdrawiać fizycznie czy duchowo, przychodzić do człowieka w bezkrwawej ofierze Eucharystii czy we fragmencie ciała mającego ludzkie cechy w Sokółce? Czego tak naprawdę szukam, kiedy szukam cudu?

Podstawowy cud, jaki wpisany jest w życie każdego człowieka wierzącego, to cud Eucharystii. Ma on dwa cele: zbudować jedność i odkryć sens. Gdyby Eucharystię sprowadzić do spotkania opartego na empatii i uczuciach, to tak, jakby służbę zdrowia sprowadzić do nauczenia akceptacji choroby. Czy człowiek naprawdę zrezygnował już z szukania zdrowia i najbardziej pociąga go sztuka akceptacji choroby? Św. Cyryl powiedział kiedyś ważne zdanie na temat pokuty: „Pokuta musi być przeciwieństwem choroby”. Kiedy człowiek przychodzi do spowiedzi liczy się z pokutą, którą sprowadza się najczęściej do odmówienia jakiejś modlitwy. Czasem tylko celowo nie daje się żadnej modlitwy i wtedy pada pytanie: A pokuta? I słyszy się odpowiedź: Pokutę się czyni nie odmawia. Można by jeszcze dopowiedzieć, że sednem czynionej pokuty jest zadośćuczynienie. Czasem człowiek nie potrafi przebaczyć, podać ręki. Mówi wtedy, że pokuta jest niemożliwa. A przecież to nie podanie ręki jest pokutą, lecz skutkiem pokuty czyli duchowego przepracowania problemu.

Gdyby więc podsumować, dlaczego większy sens ma stwierdzenie, że wiara czyni cuda, to argument byłby następujący: tylko wiara buduje komunię, tylko wiara potrafi pomóc odkryć sens i tylko wiara rodzi w człowieku potrzebę zadośćuczynienia, czyli dokończenia pokuty. Bo przecież są ludzie, którzy mają oczy, ale nie widzą, mają uszy, ale nie słyszą? To czego spodziewaliby się po cudzie?

Wiara nie rodzi się z braku zgorszenia

Mocne jest wezwanie z dzisiejszej Ewangelii: rozstrzygnijcie, komu chcecie służyć! Wezwanie jest mocne, ponieważ pierwsze co przychodzi do głowy to reakcja – nie chcemy służyć nikomu, chcemy być wolni. Tymczasem problem nie polega na tym, czyimi chcemy być niewolnikami, ale na tym, komu chcemy służyć w wolności, czyli od kogo nie chcemy odejść. Mylne jest więc przekonanie, że wiara rodzi się z braku zgorszenia. Przeciwnie, wiara umacnia się wśród zgorszenia, a nawet sama może stać się zgorszeniem.

Czym jest więc wiara i czym jest zgorszenie? Wiara to rozumna służba Bogu, rozumna i wolna. Oznacza to, że wierzyć w Boga prawdziwie można tylko wtedy, gdy ma się świadomość istnienia bożków, które czasowo mogą pociągać bardziej niż Bóg. Czym zatem jest zgorszenie? W Starym Testamencie zgorszenie było rozumiane jako brak zdecydowania. Gorszę się, ponieważ sam nie wiem czego chcę. Nie umiem jednoznacznie określić w co wierzę, więc próbuję gorszyć się fragmentami wiary, jakby z tego zgorszenia dało się złożyć wiarę prawdziwą. Tymczasem wiara potrzebuje zrozumienia jej na trzech poziomach: Co oznacza, że wierzę? Kim jest Ten, w którego wierzę? Co uczynił w moim życiu, że chcę wierzyć dalej, czyli służyć, czyli nie chcieć odejść?

Na zgorszenie nie potrzeba nawrócenia drugiego, na zgorszenie potrzebne jest moje nawrócenie. Wiara nie rodzi się z braku zgorszenia. W dzisiejszej Ewangelii Jezus mówi o Ciele i Krwi jako pokarmie i napoju. Trudna jest ta mowa. Gorszy. Niektórzy zgorszeni zaczynają odchodzić. Jezus mógłby zmienić narrację, wprowadzić przenośnię. On nie tłumaczy się jednak z tego, co gorszy, lecz wskazuje, że zgorszenie bierze się z faktu, że niektórzy gorszą się, ponieważ nie wierzą.

By zgorszenie nie przeszkadzało wierze potrzeba nawrócenia. My się jednak nie nawracamy, lecz starzejemy. Grzech przypomina niewolnictwo. Znosimy jego formy, jakie występowały w minionych wiekach. Zupełnie nie przeszkadza nam współczesne niewolnictwo oraz to, że czasem sami czynimy z innych niewolników. Podobnie z grzechem, nie nawracamy się, lecz starzejemy. Porzuciliśmy grzech minionego etapu życia, a zupełnie nie przeszkadza nam, że grzeszymy, tylko inaczej, jakby bardziej stosownie do wieku.

Rozstrzygnijcie jakiemu Bogu chcecie służyć? Zdecydujcie w co chcecie wierzyć? A może w kontekście braku chęci nawrócenia uczciwiej byłoby odejść i nie tłumaczyć braku wiary zgorszeniem? Rozstrzygnijcie dziś!