Ułatwienia dostępu

W wierze nie wystarczy tylko wierzyć

Uwierzyć w Trójcę Świętą? Brzmi to prawie jak uwierzyć w ducha. Tymczasem w wierze nie wystarczy tylko wierzyć. Skoro chodzimy do kościoła, można przypuszczać, że wierzymy. I słusznie – wierzymy w to co nam ktoś powiedział o Bogu, wierzymy rodzicom, przyjaciołom, Kościołowi. A kiedy z różnych powodów słabnie zaufanie do rodziców, przyjaciół, Kościoła – przestajemy wierzyć w Boga. Zarówno więc wiara jak i niewiara w Boga są w rezultacie wiarą lub niewiarą w człowieka. W Boga nie da się wierzyć opierając wiarę na człowieku. W odniesieniu do Boga wiarę trzeba oprzeć na Bogu, a wtedy to już nie jest wiara. Wierzę w coś, czego nie widziałem, kiedy zobaczę, nie muszę wierzyć. Celem chrześcijaństwa nie jest wiara, ale doświadczenie, a doświadczenie zaczyna się tam, gdzie doświadcza się Boga.

Wiara i rozum – dwa skrzydła. Dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku poznaniu prawdy. Nie uniesie się ani na samym rozumie, ani na samej wierze. Ale one tylko unoszą ku czemuś, co w dalszej perspektywie daje ostateczny sens wierze. Ale póki co pozostaje wiara i rozum, ponieważ to w co wierzymy (co nam ktoś powiedział), to również próbujemy zrozumieć. Fides quaerens intellectum! Nie ma wiary bez próby rozumienia. Wiara, która nie chce rozumieć, nie chce też szukać.

Zaproszenie. Dzisiaj Bóg nie zaprasza nas ani do wiary, ani do rozumu, ale do wejścia w tajemnicę. Nie wierzymy w wiarę, ale w tajemnicę wiary. Wiara nie jest ani przedmiotem ani celem naszych poszukiwań. Wiara jest sposobem na znalezienie. Jak więc rozpoznać czy tylko wierzę (ludziom, Kościołowi), czy jednak wierzę Bogu, czyli wchodzę w tajemnicę. Jeśli nie wejdę w tajemnicę, nie mam żadnego powodu, by wierzyć Bogu. Niby skąd miałbym czerpać przekonanie, że jest? Na początku drogi wystarczą świadectwa ludzi, ale wreszcie chce się doświadczyć tego w co się wierzy.

Jak rozpoznać czy mam taką wiarę? Czy wierzę prawdziwie w Trójcę? Jeśli jestem samowystarczalny – nie wierzę w Ojca. Jeśli uznaję grzech, ale nie chcę zmiany – nie wierzę w Syna. Jeśli pielęgnuję pobożność a nie szukam istoty wiary – nie wierzę w Ducha Świętego.

Jestem obrazem. Obraz to rzeczywistość pod którą podpisuje się Bóg. Podpisał się pod moim początkiem (w zamyśle Boga każdy z nas był przed czasem), a potem w momencie zrodzenia w czasie. Podpisał się pod chrztem, bierzmowaniem, innymi sakramentami przyjętymi w imię Trójcy Świętej. Ale czy podpisałby się teraz pod moim życiem? To ważne czy ciągle chcę być obrazem. Jeśli chcę, wszystko co robię jest obrazem. Jeśli postawiłem na skrajną autonomię, obrazem byłem, kopią jestem. I konsekwentnie wszystko co robię jest kopią. Stąd w świecie spór o prawdę, miłość, życie. A właściwie nie o nie, ale o to czy wybrać obraz czy kopię.

Człowiek ma prawo do prawdy. Jest to fundamentalne prawo do wiedzy o tym skąd jestem, kim są moi rodzice? Mam też prawo do prawdy duchowej – skąd jestem, kto jest moim Ojcem? Dzięki tradycji rodzinnej wiem kim są rodzice. Dzięki tradycji kościelnej wiem kim jest Bóg. Ale odkrycie sensu rodzicielstwa nie bierze się z genów, tak jak świadomość Boga nie bierze się z tradycji kościelnej. W jednym i drugim przypadku trzeba doświadczyć. Doświadczyć życia w rodzinie i życia w Trójcy Świętej.

Oczyścić wiarę z ziemi, czasem z błota

Oczyścić wiarę. W życiu mamy odejścia, które smucą, które cieszą, które uczą. Nie każdego odejścia oczekujemy z radością, ale bez niektórych odejść nie zrozumielibyśmy sensu tego co wcześniej. Nie można zrozumieć sensu krzyża bez śmierci. Nie można zrozumieć zmartwychwstania bez wcześniejszych zapowiedzi. Nie można czekać na powtórne przyjście nie pozwalając Jezusowi wstąpić do nieba. To odejście napawa lękiem, ale jest oczyszczające. Oczyszcza wiarę z ziemi, czasem z błota ludzkich spraw.

Żeby zrozumieć, trzeba znać klucz. Często próbujemy zrozumieć Boga zamykając Go w wymiarze, który jesteśmy w stanie pojąć. Nasz Bóg istnieje od narodzenia do śmierci. Pierwsze cieszy, drugie smuci. Ale kiedy przychodzi Pascha, nie czekamy na nią jak na nowe otwarcie wiary, ale jak na niezbędny etap, by znowu w grudniu mogło być Boże Narodzenie. Potem znowu Wielki Post, Wielkanoc, Wniebowstąpienie i kilka miesięcy oczekiwania, by było Boże Narodzenie. Żyjemy jak człowiek, który nie ma sensu w życiu – od wakacji do wakacji. Natomiast wiara daje sens codzienności, ale oczyszczonej z ziemskich oczekiwań. Im wiara nie jest potrzebna, czasem wręcz przeszkadza. Kluczem jest wyprowadzenie Boga poza wąsko rozumianą historię świąt kościelnych na ziemi.

Prosicie, a nie otrzymujecie, bo się źle modlicie. Aby zrozumieć to, co do tej chwili napisałem musimy wrócić do modlitwy Ojcze nasz. Zrozumieć, że ona jest odmawiana na ziemi, ale nie jest o ziemi. Zwracamy się do Ojca, który jest w niebie. Przywołujemy królestwo, które nie jest z tego świata. Otwieramy się na wolę Boga, która przychodzi z nieba, prosimy o chleb, ale nie codzienny, tylko na codzienność, prosimy o odpuszczenie win, nie o warsztaty z przebaczania, prosimy o oddalenie pokus, czyli zdolność przekraczania tego, co ludzkie i wreszcie prosimy o zbawienie od złego, ale nie tego na ziemi.

Wiara nie rodzi się z ziemi. Mieliśmy Francję, najstarszą córę Kościoła, Polskę, w której wiarę wyssało się z mlekiem matki, a jednak wiara nie rodzi się z ziemi. Tylko na ziemi mamy być świadkami. Ale czego? Przed przyjściem Chrystusa byli też ludzie dobrzy na ziemi. Po Jego przyjściu złych też nie brakuje. Po co więc przyszedł na ziemię? Nie po to, byśmy po Wniebowstąpieniu tęsknili, ale byśmy nauczyli się z tego potrzeby oczyszczania wiary. Czasem z ziemi, a czasem wręcz z błota ludzkich spraw. Wierzymy nie po to, żeby zanieść ziemię do nieba, ale żeby choć kawałek nieba już teraz zstąpił na ziemię, jak kiedyś manna, jak w czasie Kościoła Eucharystia, jak łaska na spragnioną ziemię, czyli na życie czekające na wypełnienie sensem spraw, które nie rodzą się z ziemi.

Czy tradycja rodzi wiarę?

Czy tradycja rodzi wiarę? Czytania na IV Niedzielę Adwentu (ostatnią przed Bożym Narodzeniem) dobrze rezonują z naszym czekaniem na święta. Są to bowiem niewątpliwie święta tradycji religijnej, rodzinnej, praktycznie nie ma wymiaru w którym nie zostawiają one swojego śladu. Nawet partie lewicowe walczą o Wigilię jako dzień wolny (dodajmy Wigilię Bożego Narodzenia). Czy więc jest aż tak dobrze czy aż tak źle? Kiedy buntowano się przeciwko niektórym elementom tradycji religijnej, był to chociaż spór o wiarę. Dzisiaj miejscem, które najwcześniej rozpoczyna przygotowanie do świąt jest supermarket. Tradycja wygrała z wiarą, tylko że bez wiary jest pusta. Tradycja bowiem sama z siebie nie rodzi wiary.

Betlejem pomiędzy świetnością a teraźniejszością. Dobrym przykładem jest Betlejem, miasto znane chyba każdemu człowiekowi. W nim najlepiej wyraża się związek wiary i tradycji, dawnej świetności i ledwo broniącej się teraźniejszości. Betlejem tradycji to miasto grobu Racheli, matki dwóch pokoleń biblijnych. To miejsce, gdzie Dawid został namaszczony na króla, to jednocześnie miasto wielkiej symboliki – 777 metrów nad poziomem morza jest w tradycji liczb zapowiedzią zmartwychwstania. I Betlejem dzisiaj – spadek chrześcijan do 12%, wzrost bezrobocia do 25%, mur separacyjny ograniczający kontakty i handel. Miasto dawnej świetności i tradycji, miasto królewskie, na które patrząc świetności się nie dostrzega.

Czy chrześcijaństwo podzieli los Betlejem? A może jednak problem jest inny, może nie tyle jest to problem chrześcijaństwa, co problem człowieka? Co więc charakteryzuje człowieka, który nie szuka wiary? Najpierw kryzys sensu. Pytanie o sens rodzi pytanie o wiarę, brak wiary usprawiedliwia brak pytania o sens. Człowiek żyje, liczy się jakość życia, chociaż do końca nie wiemy o co w niej chodzi. Może o to, by w miarę możliwości nie chorować i umrzeć w ogrzewanym/klimatyzowanym mieszkaniu w zależności od pory roku. Kolejny problem to brak formacji intelektualnej. Nikomu nie zależy na tym, żeby człowiek był mądry i myślał. System edukacji stworzony tak, by nie produkował elit. Miejscem przechowywania elit jest jeszcze kilka dobrych uniwersytetów na świecie. Religia ma sobie też wiele do zarzucenia – masowa produkcja literatury religijnej na poziomie harlequinów (to określenie zawdzięczam jednej ze znajomych, której przemyślenia bardzo cenię). Dalej – brak relacji. Coraz mniej przestrzeni do dialogu świata z religią, z wiarą. Nauka religii stała się z miejsca spotkania – miejscem przetrwania. Kryzys tradycji – coraz więcej elementów magicznych, ale nie wskazujących na więcej, lecz na naturę. Kadzidło kojarzy się już tylko z zapachem, świeca z nastrojem, szaty liturgiczne z grupami rekonstrukcyjnymi, unoszony opłatek z białą magią.

Inspiracje Salvadora Dali. W takich momentach przychodzi mi na myśl obraz artysty, który mnie prowokuje – Salvador Dali. Mam na myśli jego obraz „La Gare de Perpignan”, obraz pochodzi z 1965 roku. Przywołuję go dlatego, że do jego interpretacji nie wystarczy przepędzić człowieka przez muzeum, bez minimum artystycznej formacji niewiele zrozumie. Obraz jest przestrzenny – ponad 4 metry, a w Internecie można kupić reprodukcję nad łóżko. To pokazuje, że nie każdy obraz da się pomniejszyć, żeby go zrozumieć. Gdyby poprosić człowieka, który ma reprodukcję tego obrazu nad łóżkiem, miałby problem z dostrzeżeniem szczegółów. Miałem znajomych, u których wisiał ten obraz wiele lat i nie dostrzegli na nim Chrystusa Ukrzyżowanego. Żeby dostrzec szczegóły obrazu trzeba wtopić wzrok, oswoić się ze światłem, nabrać dystansu do przestrzeni.

Mentoring religijny. Tak właśnie jest z wiarą. Wiara w komórce, forach graniczących z obłędem, miałkiej literaturze religijnej. Czego więc potrzebujemy? Religijnego mentoringu. Tak bardzo kultura wypłukała tradycję, a tradycja wiarę, że bez indywidualnego mentoringu trudno będzie na nowo zrozumieć, by powrócić.