Uczynki miłosierdzia w praktyce życia

W ostatnich miesiącach to chyba najczęściej przywoływana część doktryny chrześcijańskiej. Okazuje się, że znają się na niej wierzący, ci którzy jeszcze wierzą oraz ci, którzy wierzyli w przeszłości a nawet zdeklarowani ateiści. Konsekwentnie, papież Franciszek stał się nagle, w sposób wybiórczy, autorytetem wszystkich. Czy powinniśmy stawiać znak zapytania w sytuacji, gdy ktoś jest potrzebujący? Oczywiście jest to pytanie retoryczne. Zakładam, że w większości mówimy o osobach, które są w skrajnej potrzebie i pozostanie w dotychczasowym ich kraju skutkowałoby utratą życia, zagrożeniem bezpieczeństwa czy fundamentalnych wolności.

Warto jednak w aktualną dyskusję o uchodźcach wprowadzić trochę porządku.

Po pierwsze, należy poczynić rozróżnienie pomiędzy emigrantami a uchodźcami. Oczywiście w praktyce nie da się w łatwy sposób przeprowadzić czytelnej granicy między jednymi a drugimi. Nietrudno tu o uproszczenia. Trzeba jednak pamiętać, że są ci, którzy dotarli do Europy (nikt nie dotarł za darmo) oraz pozostali, których nie było na to stać. Pomagając więc tym, którzy do Europy dotarli nie zapominajmy o tych, którzy zostali z powodu braku narzędzi i środków ratowania siebie i bliskich. To zaś będzie wymagało od Europy o wiele większej solidarności i ekonomicznego zaangażowania (aby było ono skuteczne, zapewne na zaangażowaniu ekonomicznym się nie skończy).

Po drugie, pomóc trzeba potrzebującym a nie trochę na oślep uspokajać własne sumienie, czy pomagać myśląc jednocześnie w kategoriach ekonomicznych. Poruszam ten może niewygodny wątek, ponieważ przez kilka lat miałem okazję obserwować jak taka pomoc wyglądała we Francji (Maghrebin). Nikt nie mówił tego głośno, ale po utracie kolonii przez Francję, wspomniana grupa osób stała się de facto nową formą „służby domowej”. Dzieci z tych rodzin miały prawo do szkoły – oczywiście pytanie tylko do jakiej? Była dla nich perspektywa pracy, ale pracy, której Francuz by nie podjął. Można by przytaczać przykłady wielu innych barier, które dla tych ludzi były nie do przekroczenia. Problem dla Francji zrodził się dopiero, kiedy te osoby zrozumiały swoją sytuację i zaczęły domagać się faktycznych praw. Warto o tym pamiętać próbując pomóc realnie. W takiej pomocy nie może być miejsca na spektakularne gesty, tylko trzeba siebie zapytać, czy chcemy tym osobom stworzyć prawdziwy dom i dzielić z nimi realnie swój chleb.

Po trzecie, nawet jeśli wszystkie te osoby będą miały status uchodźcy, to państwa, które domagają się zrozumienia ich sytuacji (myślę o krajach w których już są uchodźcy), jednocześnie pokazują, że pierwszym prawem nie będzie prawo uchodźcy, lecz proporcjonalne ich rozmieszczenie w poszczególnych krajach. Prawo międzynarodowe mówi, że status uchodźcy traci się, gdy „uchodźcy przybywają z bezpiecznego kraju trzeciego, który zapewnia im dostęp do postępowania o nadanie statusu uchodźcy”. Powołując się więc na solidarność w wydaniu pana Junckera (patrz jego dzisiejsze przemówienie) trzeba pamiętać, że chodzi o solidarność z Włochami, Niemcami… a w dalszej perspektywie z uchodźcami. Uchodźcy wybrali już kraje, w których chcieliby pozostać. Oczywiście po drugiej stronie debaty są ci, którzy najchętniej nie przyjęliby nikogo. I na tym polega prawdziwy problem, czy będzie to dla Europy czas rachunku sumienia z człowieczeństwa czy też czas rachunku ekonomicznego? Jak pokazują ostatnie dni, żadna ze stron nie ma jeszcze do końca oczyszczonych motywów postępowania. A przecież uchodźcy są celem tego działania a nie tylko bliższym czy dalszym jego kontekstem.

Po czwarte, najważniejsze, uchodźca jest człowiekiem i ma swoją godność. Jeśli nie określi się jasno statusu osób przybywających, to trzeba zrozumieć tych, którzy będą podnosić obawy co do liczby. Natomiast jeśli udałoby się wyselekcjonować prawdziwych uchodźców, wtedy byłoby zachowaniem nieludzkim i niemoralnym odmówienie przyjęcia każdego, niezależnie od liczby (w skrajnej potrzebie pytanie o religię brzmi wyjątkowo cynicznie).

Na koniec warto postawić sobie pytanie co tak drażni Europę w postawie Polski: czy nasza małoduszność wobec uchodźców czy też obnażanie interesów państw, które próbują kolejny raz narzucić jedyną słuszną narrację sytuacji w Europie? Warto przypomnieć sobie inne wymiary solidarności pomiędzy krajami wspólnoty europejskiej. Można więc podsumować reakcję Zachodu w stosunku do Polski następująco: fałszywe zarzuty nie spowodują prawdziwych wyrzutów sumienia. Obecna sytuacja wymaga od wszystkich stanięcia w prawdzie, a wtedy na nowo odrodzi się autentyczna solidarność. Obyśmy z tym rachunkiem sumienia nie czekali zbyt długo, bo ceną jest konkretne ludzkie życie i jego godność.

Nie mam wątpliwości co do tego, że człowiekowi w potrzebie trzeba pomóc. Mam tylko wątpliwości, jeśli rozdziałem zajmą się kolejny raz określone kraje Europy. Im bardziej stanowsko będzie wypracowane solidarnie, tym bardziej będzie zobowiązujące. I warto jeszcze dorzucić glosę marginalną: to polscy politycy po raz pierwszy powiedzieli, że nie zgadzają się na narzucone „liczby”, bo z Zachodu ciągle płynęła narracja o podziale „kwotowym”. A ja jestem jeszcze z czasów, kiedy liczby osób nie podawano w kwotach.

Klauzula sumienia

W dniach 15-17 czerwca odbyło się w Licheniu Starym Ogólnopolskie Spotkanie Stowarzyszenia Teologów Moralistów. W tym roku debata skupiała się wokół Sakramentu Pokuty w 30. rocznicę adhortacji Reconciliatio et paenitentia. Podjęto również szereg bieżących problemów moralnych, w tym problem sprzeciwu sumienia. Zebrani na spotkaniu przedstawiciele wszystkich ośrodków akademickich w Polsce przyjęli jednomyślnie oświadczenie w sprawie klauzuli sumienia, popierające środowiska medyczne walczące o prawo do sprzeciwu sumienia.

Poniżej tekst przyjętego oświadczenia.

Oświadczenie – sprzeciw sumienia

In vitro – debata

Nowe życie, nowy człowiek. Niby przynależy do swojej rodziny, nawet przykazanie wzywa go do czci względem swoich rodziców. Jakby przynależy. A jednak… Jest już nowym życiem, cieszącym się odrębnością i indywidualnością. Zawdzięcza istnienie im, rodzicom, ale czy tylko?

Dziwnie wpisuje się człowiek w proces przekazywania życia. I to jest pierwsze ważne stwierdzenie: przekazywania, nie dawania czy stwarzania. Przekazuje coś, co nie należy wyłącznie do niego, czego nie jest w ścisłym sensie właścicielem. Przekazać coś, co się samemu otrzymało oznacza zatem wpisać swoje plany w jakiś plan. Plan, którego nie da się do końca wykalkulować, dopracować w szczegółach. Plan, który potrafi zaskoczyć.

Czasem zaskakuje boleśnie. Taką sytuacją jest niewątpliwie niepłodność. Nie można zbyt pochopnie oczekiwać od człowieka, by się na nią godził, by z góry akceptował nie rozumiejąc. Pytanie jednak, w jaki sposób stara się to zrozumieć i jak chce sobie pomóc.

Jedną z proponowanych współcześnie propozycji jest zapłodnienie metodą in vitro. Pozornie brzmi to jak propozycja lekarstwa proponowana na wyregulowanie ciśnienia czy obniżenie poziomu cholesterolu. In vitro nie jest jednak lekarstwem. Jest rezygnacją z bycia stworzeniem na rzecz uczynienia z siebie stwórcy.

Podejście do płodności ma wiele aspektów: jedni mogą a nie chcą, inni chcą a nie mogą, jeszcze inni nie powinni a próbują. Wszystkie te sytuacje pokazują, że in vitro wpisuje się w o wiele głębszy problem niż mieć czy nie mieć dzieci.

Realizować powołanie czy potrzeby? Człowiek może mieć pragnienie, zresztą prawomocne i słuszne. Ale pragnienie można zaspokoić w sposób godny człowieka: na miarę godności tego, kto pragnie i na miarę godności tego, kogo pragnie. Człowiek ma prawo chcieć wszystkiego do czego ma prawo. Nie ma jednak człowiek prawa do człowieka. Nie można sobie człowieka wymyślić, wymusić, nie można pragnienia wynaturzyć. Nie można zyskać jednego życia kosztem życia innych.

Problem in vitro to nie tylko sprawa refundacji kosztów zabiegu. Problem in vitro, to zagadnienie o wiele głębsze – rozumienia człowieka, siebie, Boga. Nie można być jednocześnie dawcą życia i tym, który życie zabiera. Nie można jednocześnie jednego dziecka kochać a drugiego nienawidzić aż po śmierć. Osoba nie jest kwestią uznaniową. Ona po prostu jest. Jest nią od poczęcia i nie jest, kiedy w naturalny sposób począć się nie może.

Dziecko ma prawo do wiedzy na temat swoich rodziców. Ma prawo wiedzieć kim są. Ma również prawo do wiedzy na temat rodzeństwa, kim są, kim byli, kim mogli być. W świecie komunikacji powołujemy się na prawa podstawowe, również na prawo do informacji. Z tego prawa nie można wyłączyć embrionu, który jest człowiekiem. Potencjalny rodzic musi nauczyć się liczyć, również, a może przede wszystkim, liczyć swoje dzieci. Nie tylko te chciane, ale również te, którym żyć nie pozwoli.

Rozumiem ból rodziców niepłodnych. Ale musimy również zrozumieć, że pod pozorem pomocy, czyni się z człowieka tego, który życie zabija. Nie dajmy się ponieść nowomowie: ciąża, embrion, płód, zygota. Te techniczne terminy są potrzebne do opisania etapów życia człowieka. Ale człowiek jest, albo nie jest. A od poczęcia już jest i żadna procedura nie może tego podważyć i zalegalizować.

In vitro to nie lek na niepłodność. To życie kosztem życia, nawet wielu. To kochanie jednych, kosztem zanegowania istnienia innych. Nie można kochać życia wybiórczo, bo wtedy nie kocha się człowieka, kocha się wyłącznie siebie.

I chociaż taka opinia może wielu zaboleć, to jednak życie nie jest sprawą uznania, teorii, filozofii ani prawa. Życie jest kwestią Boga i niech tak pozostanie. Bo co prawda początkowi naszego życia nic już nie zagrozi, ale niepewny jest jeszcze koniec. A manipulacja życiem jest zawsze obosieczną bronią.

Verified by ExactMetrics