Wiara: mądrość czy hazard?

Wybór jakiego dokonał Salomon ciągle inspiruje. Bo czymże jest mądrość rozróżniania dobra od zła, jeśli nie swoistym hazardem. Przecież w momencie wyboru nie widzi się ani całego zła, ani całego dobra. A jednak wybieramy. A jednak czasem ryzykujemy wszystko. Wiara jest w jakimś sensie hazardem i mylą się ci, którzy chcą ją sprowadzić do trwania w skostniałym wyborze. Nie wystarczy prosić Boga, by uczynił nas niewolnikami: wprowadził raz na zawsze na drogę dobra, czy ustrzegł raz na zawsze od drogi zła. Bóg daje nam wolność, czyli mądrość odróżniania, ciągle na nowo, ciągle w nowej sytuacji. Jeśli wiara na coś skazuje, to nie jest to ani dobro, ani zło, tylko wolność.

Kupiec kupił pole. Nie kupił skarbu, bo na skarb nie byłoby go stać. Ale jego mądrość polegała na tym, że kiedy zauważył skarb w roli, kupił rolę, bo na nią było go stać. W sensie duchowym rolą jest Kościół. Niesie on życie wieczne, na które nie stać człowieka z tego, co posiada. Ale stać go na wybór wiary w Kościele, w którym jest skarb.

Sprzedać wszystko, by kupić perłę. Czy to nie jest hazard w czystej postaci? Byłby, gdyby perła była czymś materialnym. Zła inwestycja oznaczałaby przegranie wszystkiego. Ale perła jest mądrością wyboru relacji, mądrością zmiany stosunku do relacji w jakich jesteśmy. Mądrość oznacza też – jeśli trzeba – otwarcie na nowe relacje. Propozycji zakupu pereł mamy wiele, ale jeśli kupimy fałszywą, stracimy wszystko.

Nie przypadkiem w kontekście wiary mówi się o skarbie wiary. Tylko wtedy, gdy jest ona skarbem ma sens. Skarbem ukrytym w roli, czyli w kontekście zdrowych i dających życie relacji. Tylko taka niematerialna mądrość daje życiu sens. Warto więc na koniec postawić pytanie o znaczenie podziału na wierzących i niewierzących w kontekście powyższego. Wierzący to ten, kto oddał wszystko za perłę. Niewierzący to ten, kto oddał perłę za wszystko. Spróbujmy nazwać perłę naszego życia, a potem ją wycenić i odpowiedzieć sobie na najważniejsze pytanie: czy po moim hazardzie wyboru jestem naprawdę bogaty?  

Słowo i rozumienie

Dzisiejsza Ewangelia rozpoczyna się słowami: „Oto siewca wyszedł siać”. Tradycyjna egzegeza przyzwyczaiła nas do dość prostej interpretacji tej perykopy. Ziarnem jest Słowo Boże, ale co jest glebą? Odzwierciedla ona cztery rodzaje ludzi, ale tak naprawdę odzwierciedla naszą zdolność rozumienia Słowa. Zatem ziarno i gleba to tyle, co Słowo i jego rozumienie. Ziarno szuka gleby, jak wiara szuka rozumienia. Dzięki niemu można robić coś gruntownie. To jest właśnie gleba życia człowieka.

Czasem próbuje się cały proces ewangelizacji sprowadzić do słowa jako ziarna i jedyny wysiłek sprowadzić do siania. Tymczasem Kościół nie jest od siania, ale od uprawiania gleby. To właśnie miał na myśli św. Bazyli, kiedy studził zapał ewangelizacyjny swoich mnichów. Nie pytał o to do kogo pójdą, ale kim są ci, którzy chcą siać. Wypuszczał z klasztoru tylko tych, co do których miał pewność, że nie zapomną o Bogu, czyli o tym, kto jest siewcą.

Jakie jest zatem zadanie Kościoła w tym procesie? Czuwać nad kulturą duchową. Najpierw nad „sklerozą serca”. Skleroza serca, czyli zapominanie o Bogu, a postawienie na swoją pewność, która rodzi zatwardziałość. Wtedy nawet pobożność nie oznacza nic ponad przekonywanie Boga do własnych racji. Tymczasem wiara najpierw jest słuchaniem. To dlatego relacja mistrz-uczeń odbywała się w miejscu, które nazywało się audytorium, czyli miejsce słuchania. Drugim niebezpieczeństwem jest ziarno rzucane na drogę, czyli na życie człowieka w ciągłym pośpiechu, na życie oparte na płytkich relacjach, nieprzemyślanym działaniu.

Gleba jest więc poziomem rozumienia. A rozumieć, to odkryć sens natchnienia, nie tego, które było w momencie spisywania Pisma Świętego, ale tego, którego sens trzeba odkryć dzisiaj. Nie skupiać się wyłącznie na tym, co Jezus powiedział wtedy, ale na tym, co mówi dzisiaj. I konsekwentnie, zadaniem Kościoła nie jest sprowadzenie Słowa Bożego do rodzajów literackich i historii redakcji, ale uwrażliwienie, że ten pierwotnie odkryty sens musi być na nowo odkryty dzisiaj dla nas. Kościół nie może też zastąpić osobistego rozumienia słowa. To nie ksiądz ma mi powiedzieć, co Bóg mówi do mnie, ale ma mi powiedzieć, jak czytając to, co mówił Bóg wtedy, odkryć na nowo, co Bóg mówi w moim życiu.

Na koniec jeszcze jeden obraz – siewca wyszedł siać. Ale co robił wcześniej? Użyźniał glebę, czyli przygotowywał ją do rozumienia. Może więc czas uświadomić sobie, że wszystkie emocjonalne sposoby głoszenia Ewangelii nie są niczym więcej, jak rzucaniem ziarna na drogę. Prawdziwa potrzeba nie sprowadza się więc do akcji, ale do powrotu do budowania kultury duchowej, bez której nie ma rozumienia, i konsekwentnie, plonów.

Narodzenie na nowo

Narodzenie na nowo i to przez śmierć nie jest proste do pojęcia, a jeszcze trudniejsze do przyjęcia. Rozumiemy po ludzku, dlaczego kobieta ma prawo do porodu ze znieczuleniem. Nie wyobrażamy sobie, by przy narodzinach, ktoś rozważał śmierć dziecka. Narodzinami trzeba się cieszyć i kojarzyć je nie tyle z bólem, co ze szczęściem. A jednak życie i śmierć to dwa bieguny naszego szczęścia. I jeśli człowiek nie narodzi się na nowo, nie będzie mógł cieszyć się życiem. Chrzest zanurzający w śmierć. Bez tego zanurzenia, nie ma wynurzenia ku prawdziwemu życiu. Bez prawdziwie przyjętego chrztu, a więc zanurzenia w śmierć, wszystko inne nie byłoby ważne. Dlatego wszystko co dzieje się w chrześcijaństwie jest powrotem do chrztu jako narodzenia w śmierci. Nawrócenie nie jest powrotem do jakiegoś okresu w życiu, w którym człowiek był trochę lepszy. Nawrócenie to powrót do chrztu zanurzającego w śmierć. I ile razy w życiu człowiek zgrzeszy, tyle razy musi zanurzyć się w śmierć, by wyjść z niej ku życiu.

To jest właśnie obiektywizm wiary. Czasem mówimy, jak to byłoby dobrze, gdyby księża rozumieli ludzi – i konsekwentnie – ludzie księży. A przecież nie o to chodzi. Chodzi raczej o to, żeby i księża, i ludzie byli wierzący, to znaczy, żeby umieli powrócić do tajemnicy śmierci Chrystusa za grzechy, śmierci, z której rodzi się życie. Czasem bliskość z księdzem ma dać poczucie, że wszystko jest w porządku. Jednak nie o relację z księdzem i nie o rozumienie przez księdza chodzi w wierze. Chodzi o zrozumienie Boga i bycie zrozumianym przez Boga. Zabieganie o relacje z księdzem nie wystarczy. Jedną z grup zabiegających o dobre relacje z księżmi jest mafia sycylijska. I nic to nie znaczy.

Chrzest daje nowe życie, a ochrzczeni często proszą Boga o kontynuację starego. Matka mówi do dziecka, że spodziewa się, iż zawsze będzie ono z nią. Modlimy się o zdrowie tego co stare, o pomyślność w tym co stare. A czy mamy takie momenty w życiu, w których modlimy się naprawdę po chrześcijańsku?

Kiedyś ktoś trafnie powiedział, że złodzieje dzielą się na dwie grupy: złodziei zwyczajnych i złodziei z wyrzutami. I dodał, a przecież chodzi o to, by złodziej przestał kraść. Co daje modlitwa złodzieja o zdrowie i pomyślność? Może więc trzeba sobie uświadomić, że w chrześcijaństwie nie chodzi o to, by wzbudzić wyrzuty, ale o to, by zacząć prawdziwie żyć. Zanurzyć się w chrzest odradzający, przejść ze śmierci (modlitwy o pomyślność starego) do życia (przyjęcia niepewności nowego).

Verified by ExactMetrics
Verified by MonsterInsights