Zawiesić bojowanie, by odkryć sens życia

Jeśli człowieka interesuje choć trochę odpowiedź na pytanie co daje mu wiara, odpowiedź jest następująca: wiara wzywa, by zawiesić bojowanie i odkryć sens życia. Dzisiejsza Ewangelia na piątą niedzielę zwykłą rozwija to na przykładach. Dzień z życia Jezusa – rozpoczyna w synagodze (modlitwą, która daje sens), by następnie działać (uzdrawiać ludzi). Słowem – najpierw znajduje sens, by nadać go swojemu działaniu. Dzień z życia człowieka – najpierw pogrąża go trud codzienności, w tym trudzie próbuje odkryć sens, a kiedy go nie odkrywa może stwierdzić, że życie jest wyłącznie bojowaniem. Ludzie, którzy przychodzili do Jezusa, gdzieś podświadomie czuli tę różnicę. Nie przychodzili z nadmiaru czasu, ale z braku sensu.

Chrześcijanin jest jakby pośrodku. Nie jest tak bardzo zjednoczony z Bogiem, by ludziom opowiadać tylko o Nim. Ale nie może też być pogrążony wyłącznie w codzienności, by opowiadać tylko o problemach świata. Po czyjej więc stronie powinien się opowiedzieć człowiek wierzący? Jeśli uzna siebie za posłańca Boga, może i będzie powtarzał pobożne rzeczy, ale nie będzie słuchał i rozumiał ludzi. Jeśli stanie się posłańcem wyłącznie ludzi, będzie opowiadał o problemach świata, ale nie będzie zdolny do słuchania Boga.

Czego więc chrześcijanin musi się uczyć? Umiejętności przerwania modlitwy, gdy trzeba usłyszeć człowieka. Ale i przerwania biadolenia, gdy trzeba usłyszeć Boga. Rodzi to pewne konsekwencje: głosić rzeczy przemodlone, a rzeczy niesione przez świat umieć przemodlić.

Tak właśnie rodzi się chrześcijańska modlitwa wstawiennicza. Umieć nosić w sercu człowieka, chcieć o nim opowiadać Bogu i być zdolnym do usłyszenia tego, co mówi Bóg, by mieć co człowiekowi powtórzyć.

Narodzenie na nowo

Narodzenie na nowo i to przez śmierć nie jest proste do pojęcia, a jeszcze trudniejsze do przyjęcia. Rozumiemy po ludzku, dlaczego kobieta ma prawo do porodu ze znieczuleniem. Nie wyobrażamy sobie, by przy narodzinach, ktoś rozważał śmierć dziecka. Narodzinami trzeba się cieszyć i kojarzyć je nie tyle z bólem, co ze szczęściem. A jednak życie i śmierć to dwa bieguny naszego szczęścia. I jeśli człowiek nie narodzi się na nowo, nie będzie mógł cieszyć się życiem. Chrzest zanurzający w śmierć. Bez tego zanurzenia, nie ma wynurzenia ku prawdziwemu życiu. Bez prawdziwie przyjętego chrztu, a więc zanurzenia w śmierć, wszystko inne nie byłoby ważne. Dlatego wszystko co dzieje się w chrześcijaństwie jest powrotem do chrztu jako narodzenia w śmierci. Nawrócenie nie jest powrotem do jakiegoś okresu w życiu, w którym człowiek był trochę lepszy. Nawrócenie to powrót do chrztu zanurzającego w śmierć. I ile razy w życiu człowiek zgrzeszy, tyle razy musi zanurzyć się w śmierć, by wyjść z niej ku życiu.

To jest właśnie obiektywizm wiary. Czasem mówimy, jak to byłoby dobrze, gdyby księża rozumieli ludzi – i konsekwentnie – ludzie księży. A przecież nie o to chodzi. Chodzi raczej o to, żeby i księża, i ludzie byli wierzący, to znaczy, żeby umieli powrócić do tajemnicy śmierci Chrystusa za grzechy, śmierci, z której rodzi się życie. Czasem bliskość z księdzem ma dać poczucie, że wszystko jest w porządku. Jednak nie o relację z księdzem i nie o rozumienie przez księdza chodzi w wierze. Chodzi o zrozumienie Boga i bycie zrozumianym przez Boga. Zabieganie o relacje z księdzem nie wystarczy. Jedną z grup zabiegających o dobre relacje z księżmi jest mafia sycylijska. I nic to nie znaczy.

Chrzest daje nowe życie, a ochrzczeni często proszą Boga o kontynuację starego. Matka mówi do dziecka, że spodziewa się, iż zawsze będzie ono z nią. Modlimy się o zdrowie tego co stare, o pomyślność w tym co stare. A czy mamy takie momenty w życiu, w których modlimy się naprawdę po chrześcijańsku?

Kiedyś ktoś trafnie powiedział, że złodzieje dzielą się na dwie grupy: złodziei zwyczajnych i złodziei z wyrzutami. I dodał, a przecież chodzi o to, by złodziej przestał kraść. Co daje modlitwa złodzieja o zdrowie i pomyślność? Może więc trzeba sobie uświadomić, że w chrześcijaństwie nie chodzi o to, by wzbudzić wyrzuty, ale o to, by zacząć prawdziwie żyć. Zanurzyć się w chrzest odradzający, przejść ze śmierci (modlitwy o pomyślność starego) do życia (przyjęcia niepewności nowego).