Najtrudniejsze są rzeczy proste

Dzisiejsze pierwsze czytanie rozpoczyna się słowami: „Raduj się wielce Córo Syjonu. Oto twój Król nadchodzi”. Słowa te były skierowane do narodu, który żył pod okupacją. Miał niejedno doświadczenie wjazdu króla okupanta. Potężnego, zasiadającego na koniu, ówczesnym symbolu potęgi, a czasem nawet przemocy. Taki wjazd króla trudno było kojarzyć z radością. Ale ma przybyć inny król, siedzący na osiołku. Zwierzę niepozorne, symbol łagodnej i spokojnej siły. Zwierzę kojarzone z dźwiganiem cudzych ciężarów. Oznacza to, że król, który nadchodzi zdejmie ciężar z ludzi i sam weźmie go na siebie. Tak właśnie zaczyna się prorocka zapowiedź radości dla narodu. W tym momencie sprawdzają się jednak słowa, że najtrudniejsze są rzeczy proste.

Podobne słowa powinny towarzyszyć postawie człowieka wierzącego. Oto jest dzień Pański, dzień radości i chwały. Ale czy ja potrafię tak właśnie cieszyć się wiarą? Czym ona jest dla mnie? Dniem Pańskim czy dniem wyrzeczenia? Przecież mógłbym dzisiaj pospać, posprzątać, poczytać… W życiu każdego z nas są rzeczy łatwe i trudne. Ale czy to jest obiektywny podział czy subiektywne odczucie? Co jest dla mnie łatwe i dlaczego? Co z kolei jest trudne i dlaczego? Znam osoby, które dla rozrywki rozwiązują zadania matematyczne. Im trudniejsze, tym większą mają przyjemność. I znam osoby, dla których nawet najprostsze zadania są udręką. Przykład. Kilka dni temu w Internecie pojawiło się zadanie matematyczne: 2x+6=10. W krótkim czasie zyskało 69 milionów wyświetleń. Sporo komentarzy, część osób wchodziła co pewien czas na to zadanie, by zobaczyć kto i jak je rozwiązał. Zanim dopadł mnie zalew pytań i komentarzy spojrzałem na zadanie i nie świadomy złożoności problemu bardzo szybko je rozwiązałem. Po chwili jednak zacząłem szukać teoretycznego uzasadnienia mojego rozwiązania. I zacząłem mieć problem.

Wysławiam Cię Ojcze…, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi. W Credo są bardzo piękne słowa na temat sposobu poznania Boga: „Bóg z Boga”. Jakże mocno współgrają ze słowami z dzisiejszej Ewangelii: „Nikt nie zna Ojca tylko Syn i ten, komu Syn zechce objawić”. To jest właśnie to jarzmo poznania, które może być trudne i łatwe. Ujarzmić rozum, to znaczy ukierunkować na najważniejsze, czyli na proste. A proste jest to, że skoro Ojca zna tylko Syn, trzeba Synowi zaufać. Potrafimy zestawiać coraz to nowe pytania i odpowiedzi na temat wiary. Jak trudno jednak odpowiedzieć na pytanie: Czym jest dla mnie wiara? Jest to trudne, jak długo nie chcę, aby było proste, pokornie proste. Jak długo chcę prostotę tej odpowiedzi zawłaszczyć.

O przyjmowaniu, wyjaśnianiu i rozumieniu

W codziennych sprawach raczej ta zasada nie funkcjonuje. Przyjmujemy to, co byliśmy w stanie zrozumieć, a miarą rozumienia jest zdolność wyjaśnienia drugiemu człowiekowi. Kiedyś miałem taki właśnie zwyczaj przygotowywania się do sesji. Nigdy nie pozostawałem na tym, co przeczytałem, więc logicznie wiem. Sprawdzianem mojej wiedzy było powiedzenie o tym drugiemu człowiekowi. Dlatego chętnie uczyłem się z innymi, często tłumacząc to, czego uczyliśmy się wspólnie.

Z wiarą jest odwrotnie – w punkcie wyjścia nie rozumie się większości rzeczy, w które się wierzy. Rozpoczyna się od przyjęcia, potem człowiek stara się wyjaśniać innym to, co przyjął. I dopiero kiedy umie wyjaśnić, zaczyna sam rozumieć. Św. Tomasz w zdolności rozumienia daru widział podobieństwo człowieka do Boga. I właśnie tą zdolnością człowiek różni się od innych istot. Otrzymał życie biologiczne, którego w punkcie wyjścia nie rozumie. Ale z czasem zaczyna się odróżniać od zwierząt swoją zdolnością do poznania i rozumienia daru.

Czym jest więc wiara? Jest przyjęciem daru. A potem wiara szuka rozumienia. Gdybyśmy chcieli rozpoczynać w wierze od rozumienia nie przyjęlibyśmy żadnego daru. Większość osób z mojego pokolenia przyjęła po raz pierwszy komunię św. w wieku 8-9 lat. I czy z tego wynika, że przez prawie 50 lat od tamtego momentu rozumiem już wszystko z Eucharystii? Rozumiem zapewne więcej niż na początku, ale czy wszystko? A jednak przyjmuję. Podobnie jak życie, którym cieszę się od początku, a czy je rozumiem? Trójca Święta uczy, że wszystko jest darem wzajemnie ze sobą powiązanym. Nie ma więc sprzeczności pomiędzy wiarą, rozumieniem i wyjaśnianiem. Nie ma sprzeczności pomiędzy Ojcem, Synem i Duchem Świętym.

Ojciec daje, Syn przez wcielenie sprawia, że mogę ten dar zobaczyć, a Duch Święty wyjaśnia jego sens. Przyjąć Trójcę Świętą oznacza przyjąć Ojca, który jest wszechmocny i wszechwiedzący. Nie muszę opowiadać swojego życia, nie muszę się też martwić, czy Bóg sobie z nim poradzi. Przyjąć Syna, to przyjąć sposób w jaki Bóg do mnie mówi. Słowo staje się konkretem. Przyjąć Ducha Świętego, ponieważ w darze zaproszenia w życie Trójcy Świętej jest objawiony język w jakim rodzi się pierwszy dar dla wierzących – Duch Święty. Jednocześnie to On dekoduje każdy dar pochodzący od Ojca i Syna.

Bóg Trójcy nie jest Bogiem samotnym. To oznacza, że chrześcijanin nie rozpakowuje swojego daru w samotności i dla siebie. Eucharystia nie jest pokarmem jedzonym po kryjomu. Jest darem do podzielenia się z innymi. Trójca Święta nie potrzebowała człowieka do bycia w pełni szczęśliwą. Ale jest miłością, więc z natury jest otwarta. Podobnie wiara człowieka na wzór Trójcy pozwala zrozumieć, że „każdy” jest adresatem daru, a kryterium zbawienia jest uwierzenie, wiara zaś – jak już wiemy – jest przyjęciem daru. I nie ma sensu przejmować się tym, czy wszystko rozumiem z tego co w wierze przyjąłem. Na zrozumienie mam całą wieczność.

Natura i łaska – dwa zapomniane pojęcia

Uroczystość Trójcy Świętej jest szczytem możliwości człowieka w refleksji nad Bogiem, a właściwie to nie święto refleksji, ale wprost zaproszenie w życie Boga. Jednak człowiek nie jest już kimś sprzed wieków, kto szukał prawdy dla jej kontemplacji. Większość naszych prawd, to prawdy użytkowe. Co więc będzie miał tak nastawiony człowiek z zainteresowania Trójcą Świętą?

Św. Ireneusz porównywał Trójcę Świętą do trzech władz człowieka: pamięci, rozumu i woli. Można spotkać dzisiaj ludzi, którzy jeszcze ciągle – bez pamięci – „uciekają” do miasta robić karierę. Przypomina mi się student, który pochodził z bardzo pobożnej rodziny, chciał zostać dziennikarzem i w Warszawie dostał pracę w redakcji dość zdystansowanej do Kościoła. Przynajmniej w gronie kolegów z pracy musiał udawać „letniego” i wymyślać fabułę jak to jego ojciec walczył z proboszczem. Człowiek znikąd, „nikt”, któremu Warszawa miała dać nowe życie. Po to właśnie jest Bóg Ojciec, by uchronić człowieka przed samotnością, przed byciem znikąd. Mam Ojca i to takiego, którego nie muszę się wstydzić.

Syn – Logos jest rozumem, który pozwala zrozumieć siebie, swoje życie, ale również jego słabe strony. Pokazuje też prawdę o grzechu, ale od razu w kontekście odkupienia. Jeśli zapomni się o grzechu, nie ma potrzeby Odkupiciela, problem w tym, że samo zapominanie nie zmienia prawdy o życiu.

Duch Święty jest naszą wolą. Do wypowiedzenia pobożnych słów nie potrzebuję ani Boga, ani Kościoła. Każde słowo jest w stanie przejść mi przez usta. Tylko, że będzie to słowo bez znaczenia. Do wypowiedzenia czegoś z sensem, nie tylko, by rozumieć, ale by tym żyć, potrzebuję siły woli. To właśnie wola – Duch Święty – usprawnia do czynienia tego co mówię, w co wierzę.

Świat walczy dzisiaj z dwoma pojęciami: naturą i łaską. Z naturą, bo kiedy człowiek jej nie zna, można mu wmówić, że jest znikąd, a więc nikim, można stać się dla niego bogiem i lepić z gliny co się tylko chce. Świat walczy też z łaską, bo łaska przypomina. Duch Święty nie uczy, to znaczy nie daje kursów na wiarę, ale przypomina to, co w człowieku jest. Natura to godność, łaska to związek z Bogiem. Bez tej świadomości jestem kopią, klonem. Obraz jest tylko jeden, dlatego tak ważna jest kategoria obrazu. Bo pod życiem każdego z nas podpisuje się Trójca Święta, potwierdzając autentyczność naszego życia i jego wartość.