Nasze hymny pochwalne niczego Tobie nie dodają, ale się przyczyniają do naszego zbawienia (Prefacja nr 39). Niekiedy mamy wrażenie, jakby Bóg potrzebował naszej pobożności, naszego chodzenia do kościoła, naszego kultu. Brzmi to trochę rewolucyjnie, ale wcale nie oznacza, że od przyszłej niedzieli już nie musimy być pobożni, możemy przestać chodzić do kościoła i możemy zawiesić kult. Nie chodzi więc w tych słowach o rewolucję w naszym postrzeganiu codzienności, ale o rewolucję w myśleniu – kto komu co daje i co jest przyczyną, a co skutkiem naszego życia religijnego.
Bóg nie ma braku. Dodać coś oznacza, że bez tego ktoś jest mniej doskonały. Bóg nie potrzebuje chwały, natomiast potrzebuje człowieka, który oddaje Mu chwałę. I jest to zasadnicza różnica. Przywołajmy kilka wypowiedzi z pierwszych wieków Kościoła. Św. Ireneusz powie, że chwałą Boga jest żywy człowiek. Z kolei św. Augustyn mówi, że Bóg jest uwielbiony, gdy żyjemy dobrze. Zatem fundamentalny wybór, jakiego dokonuje człowiek jest chwałą, nie hymny. Augustyn dopowie, że Bóg nie jest celem kultu ze względu na siebie, ale ze względu na nas. Z kolei św. Atanazy (perspektywa Wschodu) podkreśla, że nasze hymny pochwalne nie powiększają chwały Boga, ale naszą zdolność przyjmowania Jego łaski. Karl Rahner dopowie, że hymny są wyrazem naszej transcendencji, wznoszą nas ku Bogu. I na koniec Joseph Ratzinger przypomina, że liturgia nie polega na dostarczaniu Bogu czci, ale na naszym uczestnictwie w Jego życiu.
Sens wielbienia Boga. Po co więc nasze hymny pochwalne? Ponieważ dzięki nim przestajemy być zamknięci w sobie i przekraczamy nasz egoizm – przestajemy oddawać chwałę sobie. Hymny poszerzaną nasze rozumienie wolności – rozwijamy się ku Bogu. Są swoistym „powrotem” do Boga. Bóg, któremu oddajemy chwałę jest nieskończony. Nie może być – dzięki hymnom – bliżej nas: ani w perspektywie czasu, ani przestrzeni. Ale to dzięki hymnom my możemy być bardziej obecni, bardziej realni. Wielokrotnie mówiąc o czasie i przestrzeni odwoływałem się do fizyki. Zrobię to teraz raz jeszcze. Fizyka uczy nas, że byt z wyższego wymiaru może powodować zjawiska w niższym, lecz niższy wymiar nie może „wpłynąć” na wyższy. To trochę jak związek obiektu i cienia. Obiekt może wpływać na cień, ale cień nie wpływa na obiekt. Przenosząc to na teologię można powiedzieć, że Bóg jest źródłem obrazu, jakim jest człowiek, ale człowiek-obraz nie wpływa na Boga. To nie my uczłowieczamy Boga, ale to On nas przebóstwia.
