Nic nie pojmujemy. Tytułowe sformułowanie, jak pamiętamy pochodzi z pięknej kolędy „Gdy się Chrystus rodzi”. Bardzo wygodna koncepcja na życie, wygodna koncepcja na wiarę. Nie pojmować, nie rozumieć. Najgorzej w życiu mają ci, którzy coś potrafią, którzy rozumieją. Najlepiej ci, dla których całe życie jest nieustannym pytaniem. Ksiądz, który rozumie rzeczywistość bierze się do pracy, a który chce żyć wygodnie, obchodzi kolejne rocznice inwestowania w niekończące się poszukiwania duchowo-religijne, wznioślejsze od zajęć śmiertelnika, a kiedy już w tych poszukiwaniach się zestarzeje, przechodzi na zasłużoną „duchową” emeryturę. Niestety nasza koncepcja życia religijnego i społecznego przyczynia się do inwestowania w tych, którym wygodnie nie rozumieć. W dzisiejszej Ewangelii (kto jest moim bliźnim?) nie chodzi o teorię, ale o praktykę życia. To trzeba po prostu zrozumieć, a nie tylko nieustannie zadawać pytania retoryczne.
Szukanie autonomicznej drogi do nieba. Dla religijnego cwaniactwa bardzo wygodne jest rozdzielenie wiary od życia i utrzymywanie się z autonomicznej drogi do nieba. Wyjątkowe szaty, gesty, hermetyczny język w niczym nie podobny do sposobu porozumiewania się ludzi na co dzień. I właśnie w tym kontekście powinno paść pytanie, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne? Iść przez ziemię i nie być przeciwieństwem Wcielonego Słowa, które połączyło sprawy boskie ze sprawami ludzkimi. To rozdzielenie czasem proponuje religia, ale do tego rozdzielenia przyczynia się również świat. Pierwszym przejawem jest „zakaz finansowania ze środków publicznych”. A przecież „publiczne” nie oznacza środków wypracowanych w domach publicznych, ale przez obywateli, wśród których są również ludzie religijni. Podatki są publiczne, bo są od wszystkich. Wracając do zakazu – nie można ze środków publicznych finansować nauki religii, koncepcji natury, ale bez problemu można takie środki wykorzystać do promowania wynaturzonej koncepcji natury, do walki z religią.
To nie tylko świat walczy z religią. Ale to również religia czasem walczy bezmyślnie ze światem. W czasach Jezusa powoli rozwijał się ruch, który potem przyjął nazwę sykariuszy (ang. Sicarii), od sica, krótki sztylet. Było to ugrupowanie terrorystyczne o zabarwieniu polityczno-religijnym. Walczyli o czystość religijną, tak jak ją rozumieli. Nazywano ich w tamtych czasach polityczno-religijnymi bandytami. I właśnie w ręce takich zbójców wpadł człowiek w drodze z Jerozolimy do Jerycha. Sykariuszy bali się lewici i kapłani, dlatego nie pomogli człowiekowi leżącemu przy drodze; bali się, by nie zostali posądzeni o nieczystość rytualną, o sprzyjanie niewiernym. Tylko Samarytanin nie był na bieżąco z religijnym zacietrzewieniem. I dlatego pomógł.
Co mam czynić? To nie jest w istocie pytanie: Jak działać? Co zrobić dzisiaj, jutro? To jest pytanie jak nie działać w rzeczach ważnych zgodnie z duchem wiary? Można zrozumieć bezsens nienawiści i otworzyć się na bliźniego, czyli każdego, nie tylko „mojego” bliźniego. Można też nie rozumieć i dalej stawiać pytania retoryczne, oddzielając sprawy boskie od ludzkich w imię czystości religijnej. „Bo my nic nie pojmujemy…”.