Krzew winny jest niekwestionowanym obrazem nie tylko dla tego, że odznacza się starożytnością, ale przede wszystkim dlatego, że zawiera elementy ciągle aktualne dla zrozumienia i właściwego budowania wspólnoty jaką jest Kościół. Pierwszym elementem tego obrazu jest przycinanie. Krzew potrzebuje podwójnego cięcia. Pierwsze dotyczy starych i pierwotnych pędów, które z czasem ulegają zdrewnieniu. To od ich właściwego przycięcia zależy zdolność do owocowania całego krzewu. Zostawia się na nich jedno, maksymalnie dwa oczka, z których wyrastają nowe latorośle. Drugie cięcie, równie ważne, dotyczy właśnie latorośli. Mają one tendencję do szybkiego wzrostu i niewłaściwie pielęgnowane, nazbyt wybujałe, nie dość, że zabierają soki, to dodatkowo nie są zdolne do przynoszenia owocu. Trzeba je więc w odpowiednim czasie przycinać i formować, żeby cała ich żywotność nie okazała się bezowocna. Jest i trzeci element, jakim jest świadomość, że latorośle nie są autonomiczne, ale ich żywotność zależy od zakorzenienia i trwania w krzewie.
Te pozornie ogrodnicze zabiegi mają wielkie znaczenie symboliczne dla budowania Kościoła. Po pierwsze dlatego, że pokazują, iż pierwotne pędy symbolizujące tradycję, bez młodych latorośli sprowadzą całą roślinę do zdrewnienia i bezowocności. Z kolei nieprzycięte młode pędy nie dadzą niczego innego poza pozorną siłą życiową, która nie przerodzi się w owoc. W perspektywie wiary oznacza to, że potrzebuje ona stałych elementów, ale muszą one być ciągle na nowo odczytywane, by przynosiły prawdziwe owoce.
Czego więc nie można przegapić w uprawie winnicy? Właściwej równowagi pomiędzy starymi pędami (tradycją), a otwarciem na nowe (czyli odczytywaniem wiary przez każde kolejne pokolenia). Jest więc dość oczywiste jak postępować z krzewem winnym. Pozostaje jednak pytanie, jak to przełożyć na życie Kościoła? Przycinanie nie jest zabiegiem łatwym, ale koniecznym. Człowiek przyzwyczaja się szybko do pewnych schematów i najchętniej pielęgnowałby wyłącznie stare pędy. Wiemy jednak, że nikt nie postępuje w ten sposób z żadną rośliną. Tym bardziej trzeba mieć odwagę łączenia w Kościele tego, co stare i nowe.
Kilka dni temu miałem okazję uczestniczyć w konferencji poświęconej jubileuszowi 25-lecia pracy misyjnej księży marianów w Kamerunie. Pierwotnie misja zgromadzenia w Afryce była skupiona na pracy w Rwandzie. Wydawało się, że będzie to główny obszar pracy marianów. Jednak wojna sprawiła, że trzeba było stanąć przed rozstrzygnięciem dylematu: albo opuścić Afrykę, albo znaleźć drugi kraj dla pracy misyjnej. I wtedy, jakby przez przypadek, pojawił się nowo konsekrowany biskup diecezji Doumé Abong Mbang Jan Ozga. Szukał misjonarzy dla swojej diecezji, w której przy mocno rozrzuconych kościołach prawie nie miał księży do posługi. Nie chcę opisywać początków pracy marianów w Kamerunie. Chcę raczej skupić się na pewnych przemyśleniach bpa Jana Ozgi.
Kiedy zwołał pierwszy Synod i postanowił zadać najbardziej fundamentalne pytanie tubylcom, pytanie o to czego oczekują od biskupa, mocno zaskoczyła go odpowiedź. Nie oczekiwali w pierwszym rzędzie nowej kaplicy czy kościoła. Nie oczekiwali nowej szkoły czy szpitalika misyjnego. Tego też. Jednak w pierwszym rzędzie oczekiwali, że biskup znajdzie czas, by ich odwiedzić i z nimi rozmawiać. Wtedy też usłyszał od miejscowych katechistów, jaki jest klucz dotarcia do wiernych w Kamerunie. Podpowiedź brzmiała: szanuj, co zastałeś, nie potępiaj, czego jeszcze nie rozumiesz i miej serce, bo to najbardziej rozumie człowiek. Po wielu latach pracy w Kamerunie (a biskupem jest od 1997 roku) potwierdza, że te trzy rzeczy nigdy go nie zawiodły.
Może więc stawiając sobie pytanie o przyszłość Kościoła w Europie i w Polsce warto zapamiętać te dwa obrazy: krzewu winnego i doświadczeń bpa Jana Ozgi. Są to rzeczy proste i oczywiste, ale może dlatego tak trudno budować wspólnotę, że rzeczy oczywiste wydają się zbyt proste i na siłę chcemy komplikować życie. A ono najbardziej potrzebuje właśnie prostych rozwiązań.