Małżeństwo i rodzina – tematy ciągle aktualne

Wiele lat temu Jan Paweł II – podczas wizyty w Niemczech – porównał rodzinę do sieci. Chodziło oczywiście o sieć rybacką, a jej symbolika miała ukazywać z jednej strony fakt, że sieć stwarza pewne ograniczenia, z drugiej, że jest jednak punktem oparcia dla słabych i chorych. Wiele lat minęło od tamtego momentu, chciałbym więc nieco zmodyfikować ten obraz.

Ciągle pozostajemy w symbolice sieci, ale już nie rybackiej, tylko tej, która więcej mówi młodemu pokoleniu, o sieci połączeń, z jakiej korzysta się w międzynarodowych korporacjach, w mediach społecznościowych. Można też mówić o lęku przed wykluczeniem. Boimy się pozostać poza siecią, a czy małżeństwo i rodzina mogą w tym kontekście pozostać sprawą zupełnie prywatną, czymś „poza siecią”? Jan Paweł II zakończył homilię w Niemczech słowami: „Nie pozwólcie, by sieć się rozerwała”.

Proponuję zatem, abyśmy przyjrzeli się kilku elementom, które mogą sprawić, że rodzina znajdzie się „poza siecią”. Przez sieć rozumiem tak naprawdę relacje, harmonię, a może przede wszystkim łaskę. Natomiast przez jej rozerwanie rozumiem zerwanie harmonii (relacji) pomiędzy człowiekiem a Bogiem, człowiekiem a światem i ostatecznie zerwanie relacji z sobą samym (por. H. Arendt i jej rozumienie banalności zła).

Najpierw kwestia poznania. W poprzednich pokoleniach najpierw poznawano, by móc wybrać. Poznawano przynajmniej w stopniu podstawowym różne życiowe drogi, nie wykluczając żadnej z nich. Takie podstawowe poznanie miało pomóc człowiekowi wybrać pomiędzy rzeczywistościami poznanymi. Dzisiaj jest odwrotnie, sam fakt wyboru jest fundamentalny, a poznaje się dopiero to, co wybrane. Takie rozwiązanie ma przynajmniej dwie słabe strony: pomija to wszystko, co człowiek mógłby wybrać, gdyby wcześniej znał oraz zakłada, że intuicyjny wybór ma zastąpić wszelką racjonalną refleksję nad przedmiotem wyboru. Oznacza to w konsekwencji, że rozum nie służy do poznania, ale wyłącznie do racjonalnego usprawiedliwienia swojego wyboru.

Przeczytałem kiedyś bardzo ciekawe określenie małżeństwa w kontekście braku relacji. Nazwano je „noclegownią egoizmów”. Oznacza to, że liczy się tylko indywiduum, a jeśli z jakichś powodów łączy się w pary, to na zasadzie pragmatyzmu, na jaki stać egoistę. Małżeństwo nie jest już wspólnotą osadzoną na głębszych relacjach, lecz noclegownią, która ma chronić egoizmy przed „chłodem i deszczem”, ale nie wymusza głębszych relacji.

Zauważa się też jakiś element wojny rozumianej najbardziej fundamentalnie jako „zerwanie relacji”. Zerwanie relacji pomiędzy mężczyzną a kobietą rodzi wojnę płci, pomiędzy pokoleniami –  wojnę autorytetów, pomiędzy człowiekiem a społeczeństwem – wojnę indywiduów, zaś pomiędzy człowiekiem a Bogiem –  wojnę czasowości z wiecznością.

Konsekwencją ostatniego jest nowe rozumienie czasu. Życie według klucza „tu i teraz” nie wystarcza. Życie czasowością nie zabezpieczy przyszłości. Konsekwencją jest ucieczka od myślenia o swoim życiu w kategoriach misji, powołania, a jest raczej racjonalnym dostosowaniem do aktualnych warunków, z założeniem, że w przyszłości mogą się zmienić. Bez elementu stałości nie podejmuje się decyzji nieodwołalnych na przyszłość.

Kolejny element odnosi się do sakralności małżeństwa. Żyjemy w epoce pluralizmów, ale jednocześnie próbuje się w tej pluralistycznej panoramie wskazać grupy, które skazuje się na pustkę aksjologiczną. Każda najbardziej nawet dziwna religia ma prawo do manifestowania swoich wierzeń, pozbawia się tylko tego prawa katolicyzm w imię świeckości państwa. Chyba, że również państwo dość luźno podchodzi do tzw. nowych religii nie widząc w nich zagrożenia dla świeckości państwa?

Kiedy nie ma stabilności nie ma też jasno określonych ról. Tu właśnie pojawia się różnica pomiędzy rolą a zadaniem. Do roli się wychowuje, do zadania kształci. Może dlatego jest tak wiele osób świetnie wykształconych i jednocześnie tak słabo wychowanych w kontekście życiowych ról, które pełnią. Rola to coś więcej niż zadanie, a powołanie to coś więcej niż zadaniowość.

To są momenty, które mogą być przyczyną zrywania sieci relacji. Bez relacji małżeństwo i rodzina nie przetrwają, zwłaszcza w momentach kryzysu. Dlatego tak bardzo aktualne jest wezwanie papieża z przywołanej już homilii: „Nie pozwólcie, by sieć się rozerwała”.

Rodzina sprawą prywatną?

Gdy mamy poglądy liberalne, wtedy pytamy, dlaczego państwo wtrąca się do rodziny? Gdy jesteśmy niewierzący, wtedy pytamy, dlaczego Kościół wtrąca się do rodziny? Czynimy z niej sprawę prywatną i bronimy jej, jak kiedyś własności w westernach. Tymczasem odpowiedź jest dość prosta – rodzina nie jest sprawą prywatną, ponieważ człowiek nie jest własnością drugiego człowieka, i przed wykorzystaniem go przez drugiego człowieka na poziomie rozumu i natury broni państwo, na poziomie wiary – Bóg.

Dzisiaj obchodzimy w Kościele katolickim Niedzielę Świętej Rodziny. Przywołujemy jedno z przykazań: Czcij ojca swego i matkę swoją! Jednak gdzieś w świadomości stawiamy pytanie: Czy z tą czcią w stosunku do człowieka, to nie przesada? Pojawia się też w Piśmie Świętym uzasadnienie: Abyś długo żył na ziemi. Oznacza to, że cześć należy się dawcy wartości, wtórnie tym, którzy je przekazują. Biologia aż takiego szacunku nie wzbudza, bo to zwykle człowiek rodzi człowieka, a już niedługo szacunek podzieli się pomiędzy człowieka a „prokreację technicznie wspomaganą”. Zatem na poziomie biologii zbyt dużego szacunku nie można oczekiwać.

Pozostają więc wartości i szacunek za ich przekaz. Język grecki dobrze rozróżniał pomiędzy ojcem a tatą. Nawet w języku potocznym mamy urlop „tacierzyński”, a nie ojcowski, bo zadań ojca nie realizuje się wyłącznie w czasie urlopu i w weekendy. Z tego nie sposób się zwolnić. A jeśli jest kryzys ojcostwa (wprowadzania w świat wartości, zewnętrzny i obiektywny), wtedy ma się tylko mamusię i tatusia, czyli tych, którzy chronią przed światem zewnętrznym. Konsekwencja tego jest prosta: obrona przed państwem, szkołą, autorytetem zewnętrznym. Najlepiej wiedzą o tym nauczyciele w szkołach.

Gdy ojciec uczy wartości i pada pytanie o uzasadnienie i wskazanie źródła, wtedy odpowiada: Bóg i natura odczytana rozumem. Gdy uczy się wartości w oparciu o swój autorytet, wtedy pozostaje pluralizm wartości i wszystko staje się sprawą prywatną.

Potrzeba prawdy o człowieku, najpierw tej, że człowiek nie jest bogiem. A skoro istnieje słowo, to znaczy, że istnieje desygnat, i nie jest nim bez wątpienia człowiek. Gdy jednak człowiek staje się desygnatem słowa „Bóg”, wtedy musi być wszechmocny, a gdy nie jest, traci się do niego szacunek. Potrzebujemy więc prawdy o tym, że dziecko potrzebuje matki i mamy, ojca i taty, a my wszyscy potrzebujemy Boga. Inaczej mamy świat wartości ogólnoludzkich, czyli podlegających preferencjom i sondażom, a zamiast etyki mamy socjologizm etyczny. Socjologia staje się w ten sposób nową religią. Tylko, że ta religia nie daje fundamentu, lecz opis.

Ale nie wystarczy też sama prawda i jej obrona. Prawdę można wykorzystać na swój sposób, nadużyć. Współcześnie odnosi się wrażenie, że prawda w rękach demagogów pełni podobną rolę, jak pałka w rękach człowieka pierwotnego. Może więc trzeba powiedzieć wprost: Nie potrzebujemy nowej prawdy, bo mamy jej dosyć w dostępnych wydaniach.

Potrzebujemy pokory wobec Prawdy, według wzoru p<P. Z dopowiedzeniem: Wszyscy!

Jak będziemy zwalczać przemoc?

Nikogo nie trzeba przekonywać, że wokół nas mnożą się postawy agresywne, nacechowane przemocą. Obserwujemy to w relacjach rodzinnych, zawodowych i społecznych. Wszelkie próby zwalczania tego typu postaw muszą więc znaleźć aprobatę u każdego myślącego człowieka.

Jest jednak pewien problem. Cel nie uświęca środków. Polska stoi przed ratyfikacją jednego ze sposobów zwalczania przemocy (cel słuszny), jakim jest Konwencja Rady Europy z 2011 roku (środek wątpliwy).

http://www.europapraw.org/files/2011/10/konwencja_PL.pdf

Dlaczego ten środek jest wątpliwy? 11 maja 2011 roku w Stambule przyjęto Konwencję Rady Europy w sprawie zapobiegania i zwalczania przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Ważny jest jednak „szczegół” tej konwencji definiujący płeć. Zrezygnowano z definicji biologicznej na rzecz społecznej. W nowym wydaniu płeć to skonstruowane role, zachowania, działania i cechy, które dane społeczeństwo uznaje za właściwe dla kobiet i mężczyzn. Jeśli więc ktoś urodził się kobietą (rozumiem, że jest to przemoc biologiczna), można ten przejaw przemocy zwalczyć nadając społecznie nowe cechy tej „dotkniętej przemocą” osobie.

Przyznam, że trudno mi nawet komentować tę propozycję. Obawiam się tylko, by nasz rząd nie ratyfikował czegoś bez należytego namysłu, jak zrobiono to chociażby z ACTA. W tym zaś wypadku wydaje się to jeszcze bardziej istotne i niebezpieczne.

Nie trudno też zauważyć, że propozycja ta wpisuje się w samo centrum rewolucji genderowej, o której pisałem jakiś czas temu.

http://www.jaroslawsobkowiak.pl/wp-content/uploads/2009/03/30-gender-a-nowy-porzadek-moralny.pdf