Jeśli człowieka interesuje choć trochę odpowiedź na pytanie co daje mu wiara, odpowiedź jest następująca: wiara wzywa, by zawiesić bojowanie i odkryć sens życia. Dzisiejsza Ewangelia na piątą niedzielę zwykłą rozwija to na przykładach. Dzień z życia Jezusa – rozpoczyna w synagodze (modlitwą, która daje sens), by następnie działać (uzdrawiać ludzi). Słowem – najpierw znajduje sens, by nadać go swojemu działaniu. Dzień z życia człowieka – najpierw pogrąża go trud codzienności, w tym trudzie próbuje odkryć sens, a kiedy go nie odkrywa może stwierdzić, że życie jest wyłącznie bojowaniem. Ludzie, którzy przychodzili do Jezusa, gdzieś podświadomie czuli tę różnicę. Nie przychodzili z nadmiaru czasu, ale z braku sensu.
Chrześcijanin jest jakby pośrodku. Nie jest tak bardzo zjednoczony z Bogiem, by ludziom opowiadać tylko o Nim. Ale nie może też być pogrążony wyłącznie w codzienności, by opowiadać tylko o problemach świata. Po czyjej więc stronie powinien się opowiedzieć człowiek wierzący? Jeśli uzna siebie za posłańca Boga, może i będzie powtarzał pobożne rzeczy, ale nie będzie słuchał i rozumiał ludzi. Jeśli stanie się posłańcem wyłącznie ludzi, będzie opowiadał o problemach świata, ale nie będzie zdolny do słuchania Boga.
Czego więc chrześcijanin musi się uczyć? Umiejętności przerwania modlitwy, gdy trzeba usłyszeć człowieka. Ale i przerwania biadolenia, gdy trzeba usłyszeć Boga. Rodzi to pewne konsekwencje: głosić rzeczy przemodlone, a rzeczy niesione przez świat umieć przemodlić.
Tak właśnie rodzi się chrześcijańska modlitwa wstawiennicza. Umieć nosić w sercu człowieka, chcieć o nim opowiadać Bogu i być zdolnym do usłyszenia tego, co mówi Bóg, by mieć co człowiekowi powtórzyć.