Każdy czas ma swoje chwile radości

Radość. W czasie dwóch wielkich okresów liturgicznych (Adwentu i Wielkiego Postu) mamy dwa momenty radości, które chcą nas przenieść w perspektywę już nie tylko obietnicy, ale obietnicy spełnionej. Jednym z tych momentów jest dzisiejsza niedziela. W tym dniu czytamy ewangelię o miłosiernym ojcu (marnotrawnym synu). Już ta podwójna tradycja interpretacyjna pokazuje, że na każde wydarzenie można spojrzeć z dwóch różnych perspektyw – tego, co nadzieję niweczy i tego, co nadzieję przywraca.

W dzisiejszej ewangelii mamy dziesięć odsłon Ojca. Pierwsza część ukazuje momenty przywracania godności synowi. Pięć bardzo wymownych zwrotów. „A gdy był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec” – Bóg nie jest obojętny na ludzkie odejście, nie odwzorowuje postawy człowieka, wyczekuje i wypatruje. I właśnie dlatego może ujrzeć, gdyż w pamięci Boga człowiek nigdy nie jest zapomniany. Bóg szuka człowieka. „Wzruszył się głęboko” – to kolejna odsłona postawy ojca. Wzruszył się tak, że dotknęło to jego serca. A w sercu Bóg nie zabija człowieka, lecz go chroni. „Wybiegł naprzeciw niego” – żeby człowiek mógł odtąd pamiętać, że łaska uprzedza wszystko, że Bóg uprzedza wszystkie nasze powroty. Tekst ten czytamy w niedzielę, w czasie której bierzemy udział w liturgii, w pamiątce szabatu, który jest dla człowieka. To nie człowiek czyni szabat, to nie człowiek wyświadcza łaskę Bogu, ale to Bóg jest pierwszy ze swoją inicjatywą. „Rzucił mu się na szyję” – ten gest oznacza bezwarunkowe przyjęcie. Dekalog napominał, by czcić ojca, a tu ojciec czci syna, przywracając mu godność. „I ucałował go” – pocałunek w Piśmie Świętym oznacza pokój, ale również równość stron. Ojciec jest nieczuły na fałszywe świadectwo o synu (nadinterpretacja starszego brata), ale przebacza i nie oskarża.

Kolejne odsłony ojca. W drugiej części dzisiejszego fragmentu mamy kolejne pięć momentów ukazujących naturę miłości Boga. „Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie go” – to przywrócenie godności przypomina biblijne przyobleczenie się w Chrystusa. Chrystus gładzi grzechy i przywraca białą szatę. Ojciec nie tylko nie żąda zwrotu części zmarnowanego majątku, ale daje jeszcze więcej. Jak znajomo zaczynają brzmieć słowa, gdzie rozlał się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska. „Dajcie mu też pierścień na rękę” – symbol przynależności do domu ojca, do rodu – jesteśmy ludem świętym, królewskim kapłaństwem. Syn odzyskuje w ten sposób możliwość noszenia imienia ojca. „I sandały na nogi” – niewolnik chodził boso, i tak właśnie wracał do domu syn, nie mając już niczego. Ojciec dając sandały pokazuje, że syn nie będzie dłużej sługą, że odzyskał pełne prawa dziedzica. „Przyprowadźcie utuczone cielę i zabijcie” – uczta i radość z powrotu syna – większa radość będzie z jednego grzesznika, który się nawraca… Znowu brzmią w pamięci dobrze znane słowa. „Będziemy ucztować i weselić się” – ucztę urządza Bóg. Nie zasługi syna, lecz miłość ojca. Zbawienie staje się radością całego domu. Czy ja potrafię tak właśnie cieszyć się z powracających do domu, do Kościoła?

Dwie niedziele radości. W Adwencie z faktu, że Bóg wchodzi w naturę człowieka. W Wielkim Poście, że wchodzi w grzech i śmierć, by dać człowiekowi życie. Co mam odnaleźć w tym czasie? Wszystko, co nie pozwala się cieszyć. Mam odnaleźć post – odmówić sobie tego, co oddala od Boga, gdyż dotąd odmawiałem sobie Boga, wybierając inne motywy radości. Mam odnaleźć sens jałmużny, by zrozumieć, że to nie ja czynię drugiemu łaskę, wspierając go, ale że to Bóg uprzedza mnie łaską i bogactwem, a ja mogę się tym dzielić. Mam odnaleźć modlitwę – wejść na nowo w bliskość z Bogiem i w tę modlitewną bliskość wprowadzać innych. Na tym polega radość dzisiejszej niedzieli, radość z odnalezionego zbawienia.

Radość Wielkiego Postu

Wielki Post kojarzy się raczej z umartwieniami (naszymi), postami (naszymi), nawróceniem (naszym), modlitwą (naszą) i jeszcze kilkoma „naszymi” obowiązkami, które dołożone do i tak niełatwego życia wcale z radością się nie kojarzą. Tymczasem odkrycie istoty Wielkiego Postu zachęca do zupełnie innego spojrzenia na ten okres – w wierze nie widzimy tych wszystkich „naszych” poświęceń, ale prawdziwą radość.

Kiedy zastanawiamy się nad pontyfikatem papieża Franciszka można odnieść wrażenie, że jest to papież radości. Przywołajmy tytuły najważniejszych dokumentów: Evangelii gaudium – radość Ewangelii, Veritatis gaudium – radość prawdy czy Amoris laetitia – radość miłości. Wszystkie te dokumenty są przepełnione radością. Oczywiście radość nie pochodzi z lekkości tekstu czy banalności problemów; problemy bowiem, których dotykają te dokumenty są naprawdę ciężkiego kalibru. Ale w każdym z nich przebija jedno – radość ze spotkania Jezusa Chrystusa jako Tego, który jest centrum ewangelizacji, jako Tego, który w naukowym poszukiwaniu prawdy prowadzi do prawdy osobowej i wreszcie jako Tego, który miłości małżeńskiej, tak często rozdzieranej zdradą i niewiernością, daje radość odnalezienia prawdziwego sensu, Boga, który jest źródłem i celem każdej miłości.

Można jednak zastanowić się, czy ta radość papieża Franciszka to sens nauczania Kościoła czy cecha charakteru osoby? Może więc warto przywołać cytat innego papieża, który co do pojmowania radości staje jakby na drugim krańcu – radości tonowanej intelektem, racjonalnością, wyzbyciem się emocjonalnego stosunku do wiary. Benedykt XVI napisał w jednej z encyklik takie słowa: „Czy Kościół swymi przykazaniami i zakazami nie czyni gorzkim tego, co w życiu jest najpiękniejsze? Czy nie stawia znaków zakazu właśnie tam, gdzie radość zamierzona dla nas przez Stwórcę ofiarowuje nam szczęście […]”?

Najprościej mówiąc, radość to odkrycie tego co najważniejsze. To odkrycie sprawia, że człowiek zaczyna się radować. A w Wielkim Poście mamy wystarczająco powodów do radości. Po pierwsze to, że łaską jesteśmy zbawieni. Łaską, a nie uczynkami. To ona jest pierwsza i bez niej wszelki uczynek byłby tylko imitacją chrześcijaństwa. Po drugie radość wynika z faktu, że Bóg umiłował świat tak bardzo, że Jego wolą jest zbawić, a nie potępić. Po trzecie kto wierzy już został zbawiony, a kto nie wierzy, już został potępiony. A nie wierzy w Boga ten, kto już osądził człowieka, kto wie lepiej, kogo Bóg zbawi, kto swoje uczynki przedkłada nad łaskę, którą daje Bóg komu zechce.

Z czego więc cieszyć się w Wielkim Poście? Z tego, że łaska jest większa niż uczynki, że Krzyż jest większy od grzechu, że zbawienie jest silniejsze od potępienia i że sąd Boży jest ważniejszy niż sąd ludzki. To jest właśnie odkrycie sensu Wielkiego Postu, sensu, który niesie radość.

Umieć się cieszyć Adwentem

Trzecia Niedziela Adwentu jest niedzielą radości. Zachęca do tego, by umieć się cieszyć. Ile razy o tym myślę, przypomina mi się Immanuel Kant i jego krytyka szczęścia. Istota owej krytyki polegała na tym, że szczęście jest na tyle subiektywne, że nie może być ideą wspólną dla wszystkich. Podobnie jest z radością. Zależy ona od wieku, zdrowia, sytuacji, słowem – jest subiektywna. Co więc może być wspólną radością dla wszystkich? Z pewnością nie potrafimy się cieszyć z tego samego. Wspólne jednak może być to, że mamy zdolność do radości, taką fundamentalną, przyrodzoną.

Pierwszym momentem, który zachęca do refleksji jest adwentowa zmiana. Od 17 grudnia Adwent zaczyna żyć nowym życiem oczekiwania na coś konkretnego. Coś co było przedmiotem pragnień staje się bliskie, wręcz namacalne. Co więcej, nie wypływa z człowieka, ale przychodzi z zewnątrz. Nie jest to więc jakaś zwielokrotniona projekcja małych doświadczanych radości.

Przedmiot adwentowej radości nie jest też pozaświatowy. Niewątpliwie przekracza świat i nasze oczekiwania. Nie oznacza jednak, że jest poza światem. Nie zrodził go świat, ale on wszedł w świat. I to co chyba najważniejsze – przedmiot naszej radości stał się nie tylko konkretem, ale Osobą. Może więc nie tylko sprawić radość, ale być samą radością przez fakt jedności i relacji z Nim.

Słuchałem dzisiaj ciekawej audycji mojego przyjaciela, Profesora, na temat filmu religijnego. Jego wniosek jest zaskakujący – najlepsze filmy religijne nie ukazują Boga, ale opowiadają Go człowiekiem, jego przeżyciami, doświadczeniami. Najgorsze próbują udawać, że wiedzą, jak Go pokazać, jak wygląda. Adwent jest czasem, w którym Bóg przynosi radość. Nie polega ona jednak na tym, że Bóg zostawi nam swoje zdjęcie czy nagrany film, ale pozostawi nam mnóstwo osób wokół nas i w każdej z nich będzie wyrażał fragment siebie. My zaś mamy całe życie, by z tych spotkanych bosko-ludzkich fragmentów próbować poskładać możliwie najwierniejszy Jego portret. Budujemy ten portret po to, by kiedyś umieć Go rozpoznać.