Eucharystia i głód

Jestem głodny i mogę się najeść. Ale na opakowaniu produktu nie zapisano składu. Jedzenie opakowane w jakiś zwyczajny papier. Nie wiem nic o jedzeniu, znam tylko osobę, która mi je dała. Jednak nie jem, bo opakowanie nie jest oryginalne. Przecież to ono rodzi zaufanie. Jestem głodny.

Jestem głodny. Ktoś zostawił jedzenie. Nie wiem kto, ale jedzenie jest w oryginalnym opakowaniu. Jest podany nawet skład i kalorie. Nie wiem, kto mi je zostawił, ale na opakowaniu jest wszystko, by móc poczuć się bezpiecznie. Nie muszę już być głodny.

Eucharystia. Niby wiem kim jest Bóg. Ale nie wiem jak On, Bóg może dać swoje Ciało. Nie rozumiem, więc nie jem. Nie muszę być głodny, ale to wymagałoby zaufania i pokory. Nie potrafię ufać, jeśli nie sprawdzę. Nie mam tyle pokory, by przyjąć, czego nie rozumiem. Gdyby Eucharystię opakować w rozum? Głód staje się kryterium mądrości. Czy go pokonam czy on pokona mnie?

Słuchać, by usłyszeć

Niedziela w oktawie Narodzenia Pańskiego jest nazywana Niedzielą Świętej Rodziny. Nazwa wymusza temat. Święta Rodzina jest jednak ideałem, do którego się zmierza, wychodząc od rodziny realnej. Jak nie można budować wiary, wychodząc od fałszywego obrazu Boga, tak nie można postępować w komunikacji, opierając się na fałszywym obrazie człowieka. Nie zawsze to, co człowiek robi mówi o nim wszystko. I nie zawsze to, co człowiek czyni na zewnątrz mówi o nim wszystko.

W poprzednim tekście napisałem, że słowo jest zawsze od kogoś dla kogoś. Często jednak jest ono rozumiane jako komunikat do przekazania. Wszyscy mówią, nikt nie słucha. Wszyscy pouczają, nikt nie chce się uczyć. Wszyscy nawracają, nikt nie chce zacząć od siebie. W tym kontekście warto postawić pytanie: Od kogo przyjąłbym chleb? To samo dotyczy wiary, wartości, zasad i postaw.

Obraz idealny znamy wszyscy. Skupmy się nad obrazem realnym rodziny dzisiaj. Cechą charakterystyczną jest samotność i słabość relacji. Powodem jest indywidualizm. Co to oznacza w praktyce? Nie chcę – zwłaszcza jako młody i silny – by inni interesowali się mną. Konsekwentnie przestaję interesować się innymi, w efekcie inni przestają interesować się mną. Przychodzi jednak moment, gdy zaczynam ich potrzebować. Tylko jak trudno po latach indywidualizmu powiedzieć, że teraz już ich potrzebuję.

Innym symptomem sytuacji realnej rodziny jest przenoszenie na jej grunt tego, co w stosunku do niej zewnętrzne. To zaś oznacza w praktyce szukanie tego co dzieli, nie zaś tego, co łączy. Nie buduje to jednak zaufania, a bez zaufania nikt nie pozwoli dotknąć swoich słabości. Zbyt często troska o zachowanie wartości przybiera postać nieprzyjaznej sztywności, mylonej z wiernością zasadom.

Oczywiście są i pokusy. Pierwszą jest zamiana kamieni w chleb. Uproszczenia, banalizacja, akcent na łatwe i przyjemne. Można też zamienić chleb w kamień. To co ma karmić, najpierw zaczyna kojarzyć się z czymś twardym i zimnym jak kamień. Najtrudniejszą postacią jest wymuszanie zmiany życia za chleb.

Do większości instytucji zewnętrznych w stosunku do rodziny straciliśmy już zaufanie. Ostatnią deską ratunku na odbudowanie zaufania jest rodzina. Bez oswojenia się z sobą na poziomie rodziny, wszelki przekaz wartości będzie nieskuteczny. Świat wartości nie istnieje poza kontekstem szacunku i zaufania. Może warto raz posłuchać, nie komentując. Raz zrozumieć, nie osądzając. I raz dać siebie, zamiast dawać dobre rady.

Od tego należałoby wyjść, by sensownie zmierzać ku temu, co idealne.