Jak ocalić rodzinę chrześcijańską?

Dużo mówi się i pisze dzisiaj o ratowaniu rodziny. I nie pomogą już ani diagnozy socjologiczne, ani magiczne zaklęcia. Niemniej pytanie pozostaje istotne: Jak ocalić rodzinę – a dla Kościoła – jak ocalić rodzinę chrześcijańską? Wielokrotnie pisałem już o tym, że nie pomoże proste przełożenie modelu Świętej Rodziny na rodzinę współczesną, ponieważ także ta pierwsza nie była wzorcową rodziną kulturową tamtych czasów. Może więc trzeba zacząć od innej strony, od tego co pierwsze, bo pierwsze jest zawsze pierwsze.

Rodzina chrześcijańska to rodzina na drodze wiary, tak jak rodzina w szerokim sensie, to rodzina na drodze kultury. I nie ma sensu nierozstrzygalny spór: gen czy mem? Trzeba w każdym przypadku zacząć od tego co pierwsze, czyli najważniejsze.

Chodzi więc o początek, ale nie w sensie czasowym. Chodzi o pierwsze w porządku przyczyn. A dopowiedzenie „chrześcijańska” podpowiada, że chodzi o wiarę. Zatem pierwsza w budowaniu rodziny chrześcijańskiej jest wiara. Co zaś jest pierwsze w wierze? Wiara w życie wieczne. Życie wieczne pokazuje zaś, że nie jest koncepcją jednopokoleniową. Żeby przetrwała rodzina chrześcijańska musi więc zrozumieć swoją funkcję w wielopokoleniowym budowaniu wiary.

Pismo Święte stawia nam dzisiaj przykład Abrahama. Jego ojciec, Terach, zaznajomiony w misją narodu wybranego opuszcza Ur Chaldejskie udając się w drogę do ziemi obiecanej. Nie jest to jednak wędrówka na jedno pokolenie. Kiedy dociera do Charanu jest już stary i ma pełną świadomość, że jego dni dobiegają końca. Postanawia zatem zawiesić swoją drogę wiary. I właśnie w tym momencie przychodzi do Abrahama Bóg i każe mu iść dalej. Nie byłoby drogi wiary Abrahama, gdyby nie zapoczątkował jej jego ojciec. Nie miałaby sensu droga wiary ojca Abrahama, gdyby nie znalazła kontynuacji w życiu syna.

Co z tego wynika dla nas? Po pierwsze to, że droga wiary ojców nie wyczerpuje obietnicy. Ona jest ważnym początkiem. Ale też pokazuje, że bez kontynuacji w synach nigdy nie znalazłaby dopełnienia. Nie jest ona jednak wyłącznie międzypokoleniową sztafetą w sensie ludzkim. Tak można zbudować co najwyżej rodzinny interes. Na drodze wiary, tej międzypokoleniowej, do każdego pokolenia musi przyjść Bóg osobiście, bo tylko wtedy człowiek znajdzie siłę na kontynuację – z jednej strony wiary ojców, z drugiej – własnej wiary. Pytanie pozostaje jednak zasadnicze: czy ojcowie nauczyli synów ludzkiej drogi wiary czy duchowej? Jeszcze inaczej – czy nauczyli praktyk religijnych czy osobistego pragnienia życia wiecznego?

Rodzina zawsze będzie miała kształt i formę właściwe danej epoce. Niemniej ciągle kryterium będzie pytanie: czy taka forma prowadzi do życia wiecznego? Abraham mógł przestać wierzyć, gdy nie miał potomstwa. Dzisiaj również wiele małżeństw jest wystawionych na podobne próby. Problem tylko, czy rozwiążą go „po swojemu”, czy też zaufają Bogu na drodze wiary. W tym właśnie wyraża się przyszłość rodziny chrześcijańskiej: czy bardziej zaufa ludzkiemu pragnieniu kontynuacji rodzinnego dziedzictwa czy pragnieniu życia wiecznego, które nawet jeśli przekazane w formie tradycji, musi się i tak objawić w życiu każdego człowieka w formie niepowtarzalnej.

Mamy więc diagnozę i rozwiązanie. Wybór należy do nas. A od wyboru zależy przyszłość rodziny chrześcijańskiej.

Słuchać, by usłyszeć

Niedziela w oktawie Narodzenia Pańskiego jest nazywana Niedzielą Świętej Rodziny. Nazwa wymusza temat. Święta Rodzina jest jednak ideałem, do którego się zmierza, wychodząc od rodziny realnej. Jak nie można budować wiary, wychodząc od fałszywego obrazu Boga, tak nie można postępować w komunikacji, opierając się na fałszywym obrazie człowieka. Nie zawsze to, co człowiek robi mówi o nim wszystko. I nie zawsze to, co człowiek czyni na zewnątrz mówi o nim wszystko.

W poprzednim tekście napisałem, że słowo jest zawsze od kogoś dla kogoś. Często jednak jest ono rozumiane jako komunikat do przekazania. Wszyscy mówią, nikt nie słucha. Wszyscy pouczają, nikt nie chce się uczyć. Wszyscy nawracają, nikt nie chce zacząć od siebie. W tym kontekście warto postawić pytanie: Od kogo przyjąłbym chleb? To samo dotyczy wiary, wartości, zasad i postaw.

Obraz idealny znamy wszyscy. Skupmy się nad obrazem realnym rodziny dzisiaj. Cechą charakterystyczną jest samotność i słabość relacji. Powodem jest indywidualizm. Co to oznacza w praktyce? Nie chcę – zwłaszcza jako młody i silny – by inni interesowali się mną. Konsekwentnie przestaję interesować się innymi, w efekcie inni przestają interesować się mną. Przychodzi jednak moment, gdy zaczynam ich potrzebować. Tylko jak trudno po latach indywidualizmu powiedzieć, że teraz już ich potrzebuję.

Innym symptomem sytuacji realnej rodziny jest przenoszenie na jej grunt tego, co w stosunku do niej zewnętrzne. To zaś oznacza w praktyce szukanie tego co dzieli, nie zaś tego, co łączy. Nie buduje to jednak zaufania, a bez zaufania nikt nie pozwoli dotknąć swoich słabości. Zbyt często troska o zachowanie wartości przybiera postać nieprzyjaznej sztywności, mylonej z wiernością zasadom.

Oczywiście są i pokusy. Pierwszą jest zamiana kamieni w chleb. Uproszczenia, banalizacja, akcent na łatwe i przyjemne. Można też zamienić chleb w kamień. To co ma karmić, najpierw zaczyna kojarzyć się z czymś twardym i zimnym jak kamień. Najtrudniejszą postacią jest wymuszanie zmiany życia za chleb.

Do większości instytucji zewnętrznych w stosunku do rodziny straciliśmy już zaufanie. Ostatnią deską ratunku na odbudowanie zaufania jest rodzina. Bez oswojenia się z sobą na poziomie rodziny, wszelki przekaz wartości będzie nieskuteczny. Świat wartości nie istnieje poza kontekstem szacunku i zaufania. Może warto raz posłuchać, nie komentując. Raz zrozumieć, nie osądzając. I raz dać siebie, zamiast dawać dobre rady.

Od tego należałoby wyjść, by sensownie zmierzać ku temu, co idealne.