Niedziela Miłosierdzia

Jak łatwo pomylić w życiu niewiarę i niewierność. Przywołajmy patrona dzisiejszego dnia, św. Tomasza. Nie był on zdolny uwierzyć, bo nie był we wspólnocie. Nie uwierzył, bo przestał być wierny. A wiara szuka zrozumienia… właśnie w wierności, tej trudnej i bolesnej.

Pozostali uczniowie nie byli bardziej wierzący od Tomasza, ale próbowali być wierni pomimo słabości. To dlatego zobaczyli to, w co z braku wierności nie mógł uwierzyć Tomasz. Czasem chełpimy się wiarą, a przecież ona jest łaską. Ale czy próbujemy być wierni? Czy można niewierność usprawiedliwiać poszukiwaniem większej wiary? Czy można być niewiernym w imię większej wierności? Tylko komu? Jeżeli wierność umiera z naszymi niezrealizowanymi planami i ambicjami, to nie Bóg umiera, tylko nasze plany i ambicje. A nowe plany nie zrodzą nowego Boga.

Uczniowie trwali w nauce. Jak często sprowadzamy wiarę do tego, co czujemy. A przecież trwanie w nauce Apostołów oznacza uczynienie wszystkiego, by nasza słabość nie stała się wykładnią naszej wiary.

Trwali we wspólnocie. Bo wspólnota jest komunią braci i sióstr, nawet gdyby była – po ludzku – najgorzej zorganizowana. Komunia to jedność płynąca z góry, nie ze wspólnych ludzkich celów. Niewierność nie oznacza wyłącznie słabości i grzeszności wspólnoty. Jest przede wszystkim naszą niezdolnością do trwania.

Trwali w łamaniu chleba. A chleb łamie się po to, by się nim posilać i dzielić. Człowiek nie karmi się po to, by mieć siłę odejść, lecz po to, by mieć siłę zostać – pomimo trudności. Trwali na modlitwie. Modlitwa jest kontemplacją, spotkaniem. A spotkanie jest po to, by człowiek mógł zobaczyć, by nie musiał sobie wyobrażać.

Trwali, bo On był wierny. Bóg nie mówi człowiekowi: Odejdź! To człowiek odchodząc mówi Bogu: Zostań!

Niedziela Miłosierdzia uczy nas wszystkich, że to nasza słabość potrzebuje miłosierdzia Boga, a nie miłosierdzie Boga naszej słabości. I nawet jeśli sami nie mamy siły wytrwać, Kościół nas nie oskarża. Ale jeśli nie może oczekiwać od nas wierności, ma prawo oczekiwać przynajmniej naszej uczciwości. Jeśli więc z powodu własnych słabości nie potrafimy być wierni, nie oskarżajmy Kościoła tylko dlatego, że naznaczony naszymi słabościami próbuje być ciągle wierny.

70. rocznica kpin z Polski

Przez lata nauczyciele historii w niektórych szkołach udawali, że nie rozumieją pytania o 17 września 1939 roku. Dzisiaj nie trzeba już przypominać o wschodnim epizodzie II wojny światowej. Już tylko niepoważni historycy i niepoważni politycy usiłują ugrać ostatnią kartę zakłamania przeszłości. Tym bardziej dziwi postawa prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki, który właśnie w taką rocznicę wpisał odmowę w sprawie budowy tarczy antyrakietowej.

Każdy ma prawo do suwerennych decyzji. Trudno się też dziwić, że własne bezpieczeństwo przedkłada się nad bezpieczeństwo sąsiada. Dlaczego jednak uważam, że Ameryka zakpiła z Polski? Otóż nie chodzi już o nadzieje, zainwestowany kapitał (w tym ludzki) w Iraku i kilka jeszcze gestów przyjaźni wobec USA. Chodzi przede wszystkim o mocne iskrzenie polityczne na linii: Polska – Rosja. Polska nie jest na tyle silna, by grać w taki sposób. A grała tak właśnie, gdyż w Ameryce widziała sojusznika, by nie rzec – przyjaciela.

W polityce wraca jednak stare powiedzenie: Chcecie, by was szanowano? Bogaćcie się!

Zakpił pan, panie prezydencie Stanów Zjednoczonych Ameryki z Polski, z Polaków. I jeśli wierzyć, że owa zbieżność dat kolejnej manifestacji siły Rosji jest tylko przypadkowa, to tym bardziej pozostaje współczuć panu doradców, znajomości problemów Europy Środkowo-Wschodniej i dobrego smaku.

Świat idei odchodzi w niepamięć. I w takim momencie nawet trudno dziękować za wsparcie podziemia i Solidarności, gdyż przychodzi jak szatański podszept myśl: przecież na Solidarności oni też nie stracili…

Przyjąć, by pojąć czy pojąć, by przyjąć

Mam w pamięci słowa wielkiego teologa Hansa Ursa von Balthasara, który napisał kiedyś, iż w odniesieniu do Boga najpierw trzeba przyjąć, a dopiero później pojąć, a właściwie nieustannie pojmować, wierząc, że jest On tajemnicą. Piękna postawa wobec Boga. Czy jednak jest ona właściwa w odniesieniu do wszystkiego, co dzieje się w naszym życiu?

Ostatnie wydarzenia w życiu politycznym, jak i kościelnym, postawiły nas wobec alternatywy przywołanej w tytule. Czy jednak człowiek ma prawo wymagać od człowieka przyjęcia zdarzeń, których on nie pojmuje? Czy nie nadużywamy zaufania należnego Bogu do zwyczajnych, ludzkich i przyziemnych spraw? Czy nie rozszerzamy perspektywy wymagającej zaufania w wierze na sektory, które z wiarą mają niewiele wspólnego?

Po ludzku wielu z wydarzeń minionych dni po prostu nie rozumiem i nie akceptuję. Nie oznacza to jednak, że wypaliło się we mnie zaufanie do Boga. Oznacza to tylko, że zostało nadużyte moje zaufanie do człowieka. I właśnie dlatego najpierw chcę poznać, by przyjąć, inaczej nie przyjmę za swoje tego, co się stało. I mam do tego pełne prawo.