Czas i wieczność – jak je zrozumieć i pogodzić?

Czas i wieczność. Niedziela Wielkiego Postu ukazuje Boga, który na prośbę Mojżesza objawia swoje imię: Jestem który Jestem. Oznacza to, że Bóg trwa poza czasem, ale jest jednocześnie Bogiem historii. Poprzez wcielenie wkroczył w czas, a dzięki odkupieniu pozwala człowiekowi wkroczyć w wieczność. Jest Bogiem, który ma imię, a jednocześnie daje się poznać jako miłość, miłosierdzie i sprawiedliwość. Są one tak bardzo Jego istotą, że stają się jednocześnie czymś co łączy czas i wieczność. Zaproszenie człowieka do wieczności nie oznacza jego ucieczki z wymiaru czasu, lecz przygotowanie do dojrzałego wejścia w wieczność. Etapy czasu są jak etapy życia człowieka – nie dziwi nas dzieciństwo, dorosłość, starość. Boimy się ich jako jeszcze nie znanych, ale jednocześnie mamy pełną świadomość tej właśnie drogi. Wiara idzie dalej. Starość nie jest ostatnim etapem życia człowieka, ale domaga się kolejnego, który jest jednocześnie nowym etapem wieczności. Kiedy człowiek jest sam przeraża wszystko co niesie czas. Kiedy człowiek jest bez Boga przeraża wszystko, co jest związane z wiecznością. Nie jest więc wiara ucieczką z wymiaru czasu, ale dowartościowaniem każdej chwili jako istotnej dla wieczności.

Tylko szczęście wieczne trwa wiecznie. Mamy jednak takie momenty w życiu, w których szczęście znika. Zniknęło z perspektywy narodu, który popadł w niewolę. Może zniknąć z perspektywy człowieka, który traci zdrowie, bliskich, siebie. I tak jak do narodu w niewoli przyszedł Bóg objawić swoje imię, tak przychodzi do człowieka w różnych sytuacjach jego życia, by powtórzyć swoje imię: Jestem! Jestem z tobą, jestem z wami aż do skończenia świata, to znaczy do ostatniego momentu drogi, której się boicie, jestem z wami aż do przejścia w wieczność. Tragedie zawsze są pytaniem o istotę życia. Kiedy to życie kończą, rodzą pytanie dla innych. Człowiek lubi znać odpowiedzi i nawet na sytuacje trudne próbuje odpowiadać. Dlaczego coś się stało? Bo człowiek był zły, bo Bóg nie jest dobry… I właśnie dlatego pada dzisiaj pytanie o zabitych Galilejczyków, czy ludzi, których zabiła zawalająca się wieża. Czy byli większymi grzesznikami niż my, że to ich dotknęło? Nie chodzi jednak o szukanie sensu tragedii, ale o świadomość, że tragedie takie czy inne nadejdą, a wtedy pytanie nie będzie brzmiało dlaczego, ale czy byłem gotowy? Czy byłem gotowy zakończyć swój czas, by wejść w wieczność?

Czas się wypełnił. Jestem na etapie wiary określanym stwierdzeniem „czas się wypełnił”. I znowu przychodzi Bóg powiedzieć swoje imię. Przychodzi objawić, że jest panem czasu i wieczności, że jest panem konkretu – miejsca, wydarzeń, znaków czasu, że jest panem relacji – tych w które wprowadził człowieka przez stworzenie i tych, o które zapyta u kresu życia. Będzie to pytanie o wierność. Czy moja relacja „aż do śmierci” przetrwała czas? Czy moje wybory były wierne Słowu? Czy moja modlitwa nauczyła mnie łączyć czas i wieczność? Czy Eucharystia była chlebem karmiącym nieśmiertelność? Czy moja wierność w codzienności była przygotowaniem do ostatecznej decyzji wejścia w wieczność?

Wypełnić czas treścią. Tragedia człowieka nie polega na tym, że czas się skończy, ale może polegać na tym, że czas dany nie przysłużył się niczemu, co prowadzi do wieczności. Przekleństwem takiego czasu nie byłby fakt, że był krótki, ale że był pusty. Wypełnił drogę, która prowadziła donikąd, wypełnił przestrzeń, która zasłoniła istotę, wypełnił pragnienia czymś co nie daje szczęścia. Czas się wypełnia i nie wiemy, kiedy zawali się wieża. Ale wiemy co robić teraz, co zrobić jutro, jeśli to będzie jeszcze ciągle nasz czas.

Szabat dla człowieka

W ostatnich latach sporo zrobiono dla obrony niedzieli. Przełomem była m. in. msza św. w mediach z myślą o ludziach chorych. Jak się jednak okazało, ten sposób przeżywania niedzieli stał się również formą świętowania dla ludzi zdrowych, przebywających na wakacjach czy łatwo usprawiedliwiających swoją absencję na liturgii w kościele.

Jednym z głównych motywów świętowania niedzieli jest nawiązanie do momentu wyprowadzenia narodu wybranego z niewoli. Jest to moment o wiele głębszy niż zwykłe powstrzymanie się od pracy. Można bowiem nie pracować, a mimo to uczynić czas świętowania czasem pustym. Kiedy straci się z oczu głębsze motywy, wtedy pozostaje prawo, z mnożonymi w historii przepisami szczegółowymi. Jednym z nich było ścisłe wyliczenie kroków, jakie człowiek mógł zrobić w dniu święta. Za liczonymi krokami szły inne prace, aż po „zaniechanie wszelkich czynności” jako główny motyw świętowania. Można by trochę przekornie powiedzieć, że gdyby Izraelici liczyli tak skrupulatnie kroki wychodząc z niewoli, prawdopodobnie tkwili by w niej po dziś dzień.

Dlatego postawa Jezusa tak często gorszyła. Głodnym uczniom pozwalał łuskać kłosy w szabat, uzdrawiał… Nie chodziło w tym bynajmniej o tanie gorszenie, lecz o przywołanie najgłębszego motywu: szabat dla człowieka!

Powróćmy do pierwotnej motywacji – wyjścia z niewoli. Niedziela jest dobrym momentem uświadomienia sobie, że to nie praca stworzyła człowieka. Jest to czas wyjścia z niewoli pracy jako jedynego sensu życia, czas odrzucenia bieganiny i niezauważania drugiego człowieka czy swoich bardziej duchowych potrzeb. Wszystko po to, aby człowieka przywrócić prawdziwemu życiu.

Kiedy więc rozliczam siebie czy innych z „szabatowego prawa”, może warto dorzucić owe głębsze motywy i zapytać, czy przez to wychodzę ze swojej codziennej niewoli oraz czy dzięki świętowaniu mam więcej czasu na dawanie życia i nadziei drugiemu człowiekowi? W tym tkwi najgłębszy sens świętowania.

Cele obok drogi

Każdy z nas słyszał już wielokrotnie w życiu wezwanie do zmiany. W języku religijnym mówimy o nawrócenia, ale ostatecznie chodzi o to, że przychodzi taki moment, w którym pytamy samych siebie o sprawy najważniejsze. Jednym z istotnych elementów w tym procesie jest czas.

Wspólnym mianownikiem dla takiej zmiany, niezależnie od poglądów i światopoglądów, może być zdanie: czas jest krótki. Rodzi to kilka konsekwencji praktycznych. Skoro czas jest krótki, to można położyć akcent właśnie na tę krótkość, albo na to, że mamy wiele do zrobienia a czasu jest mało. Krótkość paraliżuje, natomiast uchwycenie zasadniczego celu sprawia, że ta krótkość wzywa człowieka do porzucenia bezczynności. „Czas jest krótki” oznacza, że jest go naprawdę niewiele na sprawy ważne.

Takie podejście do czasu uczy dystansu. Dystansu do celów „obok” drogi. Cele mogą być różne: studia, małżeństwo, praca. Ale one wszystkie są jakby „obok”, ponieważ nikt z nas nie sprowadzi całego życia wyłącznie do nich. One służą czemuś, wpisują się w drogę „ku”.

Krótkość czasu jest też wyzwaniem do odkrycia prawdziwej wolności. Wiele jest rzeczy, które nas zniewalają. Sprawy do załatwienia „na wczoraj”, rzeczy, których nie można przełożyć, a nawet newsy, których nie można nie odczytać. Tak dzieje się jednak, kiedy człowiek zatraci dystans do prawdziwego celu.

Taka refleksja przypomina ciągłe zaczynanie od nowa. Stawianie tych samych pytań, ustawianie nowej hierarchii celów. Ale czy zaczynanie od nowa musi być zawsze zaczynaniem od zera? Jeśli tylko człowiek próbuje żyć sensownie, wtedy powrót do pytania o cele jest zawsze pytaniem z perspektywy dystansu drogi już przebytej. A doświadczenie nie błądzi nigdy. Błądzą tylko nasze oceny. I dlatego warto doświadczyć dystansu do celów obok drogi, które czasem sprawiają wrażenie jedynych. A czy nazwiemy to zatrzymaniem, by pomyśleć, nabraniem dystansu, odpuszczeniem sobie czy nawróceniem, jest to już naprawdę wtórne.