Dobre pytanie, gdyż patrząc na wiernych zmęczonych kolejnymi akcjami duszpasterskimi, ciśnie się naprawdę pytanie: Dla kogo Adwent? W czasach Jana Chrzciciela były cztery wybijające się grupy religijne. Nie miejsce na wykład z historii religii, ale bardziej na porównanie tamtych grup ze współczesnymi ludźmi, przeżywającymi czas adwentu. Saduceusze pochodzili zasadniczo z arystokracji. Dzisiaj moglibyśmy powiedzieć, że to grupa tych, którzy na zakup kolejnego mieszkania nie muszą brać kredytu. Gdyby mieli więcej odwagi, zaproponowaliby jeden pokój księdzu, by mieć na miejscu osobistego kapelana. Jeśli do tego są wierzącymi, to znaczy, chodzącymi do kościoła, to właściwie nic im nie można zarzucić. Mając wiele, mają też wpływy – świeckie i religijne. Nawet jeśli usłyszą jakiegoś kaznodzieję wzywającego na pustynię, wysłuchają go z grzeczności, ale to nie dla nich. Nawet pielgrzymkowy pokój musi mieć dla nich kilka gwiazdek. Faryzeusze, to z kolei biedniejsza warstwa, ale dobrze wykształcona i skrupulancka. Wiedzą więcej niż ksiądz, pokończyli teologię dla świeckich, potrafią policzyć świece na ołtarzu, ocenić kolor butów pod sutanną księdza i odpowiednio skomentować gesty liturgiczne. Do tłumu mają stosunek najoględniej „swoisty” („ten lud nieznający prawa jest przeklęty”). Esseńczycy, to grupy poszukujące. Pomimo faktu, że ciągle poszukują, uważają się za towarzystwo elitarne i zamknięte. Zamknięci na nowych, gdyż nie będą powtarzać formacji od początku. I zeloci – byli, są i będą. Wszelkiej maści gorliwe rycerstwo, które jest w stanie na rozkaz zrobić wiele, w tym złego.
To były i są grupy, które potrafią ustawić się w adwentowym świetle i zawłaszczyć religijną przestrzeń. I nagle Bóg rzuca światło na tych, którzy stali w cieniu – nie należących do żadnej z powyższych grup, czekających pociechy duchowej, chociaż w oczach wspomnianych, raczej na nią nie zasługujących. To oni właśnie stają się uprzywilejowaną grupą adwentową, zdolną do otwarcia na serio na Słowo Boże.
Dzisiejsza Ewangelia rozpoczyna się słowami: „Początek Ewangelii Jezusa Chrystusa…”. Nie chodzi oczywiście o powtarzanie oczywistego, że początek to początek. Chodzi o to, że każdy, kto zaczyna czytać tę Ewangelię staje u początku drogi dobrej nowiny. Inaczej mówiąc, kto rozpocznie od Ewangelii i pójdzie za tymi słowami w życiu, będzie to dla niego prawdziwym początkiem. Zresztą termin użyty w tej Ewangelii pokrywa się z grecką wersją Księgi Rodzaju „Na początku stworzył Bóg…”, co można tłumaczyć, początkiem dla każdego czytającego jest to wydarzenie. Krótko o poszczególnych epizodach dzisiejszego fragmentu.
Tłumy ściągały do Jana. Zaznaczmy, że pobożnego Żyda niełatwo było wytrącić z bierności, zwłaszcza na pustynię. Ciekawość nie miałaby takiej mocy sprawczej. Chodziło raczej o rezonowanie oczekiwań serca z tym, co mówił Jan, czy może na początku, co mówiono o Janie.
Nosił on odzienie z sierści wielbłądziej i wzywał do nawrócenia. Jak bardzo przypomina to Adama po grzechu pierworodnym. Pismo Święte mówi, że po grzechu, kiedy Adam i Ewa zobaczyli, że są nadzy, ukryli się. Bóg sporządził dla nich odzienie ze skóry zwierząt. Jan głosi więc w perspektywie dobrze znanej słuchaczom, w perspektywie pokuty, a jego odzienie jest elementem przesłania.
Jan zapowiada Jezusa w kontekście chrztu. On chrzci wodą, a chrzest Jezusowy będzie chrztem w duchu. I znowu jest tu mocna alegoria do tego, co zostanie objawione przy chrzcie Jezusa. Wszyscy pokutujący wchodzą do Jordanu, by dokonać obmycia z grzechów. Kiedy przyjdzie Jezus, wejdzie w wody Jordanu, by symbolicznie zabrać z sobą ludzki grzech i zanieść na krzyż. To właśnie w tym kontekście inny z Ewangelistów zacytuje słowa Jezusa przed męką: „Chrzest mam przyjąć i jakiej doznaję udręki”.
Dla kogo więc Adwent? Nie dla nawracających się po raz kolejny w sposób kontrolowany. Nie dla „religijnych wyjadaczy”, oni na nic nie czekają. Adwent jest dla tych niezdefiniowanych, którzy słysząc wezwanie Ewangelii wprowadzą je w czyn.