Nie zawsze mamy w pamięci to, że Maryja nie była świadkiem praktycznie żadnego z cudów Jezusa. Uzdrowienia, wyrzucanie złych duchów, rozmnożenie chleba. Tam Jej nie było. Uczestniczyła właściwie tylko w dwóch cudach: cudzie Wcielenia (Bóg staje się człowiekiem) i cudzie w Kanie (człowiek ma szansę trwać w radości Boga). Jednocześnie tym ostatnim (pierwszym) cudem rozpoczyna się tzw. okres zwykły w liturgii Kościoła. Zwykły, bo nie cudowny, tylko wypełniony owocami cudu.
Wesele w Kanie przypomina ludzkie życie. Przychodzi moment, w którym to życie przestaje cieszyć. Brakuje radości z powodu wieku, chorób, innych sytuacji życiowych. Czasem nawet sytuacja człowieka jest gorsza od tej na weselu w Kanie. Im zabrakło wina (radości), ale mieli wodę (to co może przemienić się w radość). Nasze życie przypomina często nie tylko brak wina, ale również brak wody, która nawet jeśli jest, to jest mętna i brudna.
Wtedy właśnie człowiek zaczyna po ludzku szukać radości. Sztuczne jej podtrzymywanie zdarza się w życiu, ale i w wierze. Z tym, że sztuczne eventy wiary są bardziej żałosne. Potrzeba więc tego, na co wskazuje Maryja. Najpierw fakt, że samo życie jest darem. I czasem to, co je przyćmiewa nie jest prawdziwym powodem. Chcemy cudu zdrowia, przysłowiowego obniżenia ciśnienia, a zapominamy o tym, co to ciśnienie podbija. Często są to nieuzdrowione sytuacje z naszego życia. Wtedy prośba o obniżenie ciśnienia jest po prostu śmieszna. To są właśnie nasze niewysłuchane modlitwy. Bo modlimy się o zniesienie skutku, nie przyczyny.
Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie. Zawierzcie, zamiast prosić o cudowność w życiu. Może wtedy zrozumiemy, że z nadciśnieniem da się żyć, a z czasem i ono się ustabilizuje, kiedy poczujemy się dobrze we własnej skórze, w zdrowych relacjach z naszymi bliskimi, pogodzeni z rolą, jaką mamy w życiu do spełnienia.
Cud w Kanie nie jest cudowny, bo można go nie dostrzec, a jednocześnie może z niego skorzystać każdy. Tylko o jednym trzeba pamiętać – nie wpisuje się on w te cuda, które może wymyślić człowiek.