Prawo i sprawiedliwość

Jedną z cnót kardynalnych jest sprawiedliwość. Można ją różnie definiować: oddać każdemu, co mu się należy, sprawiedliwość jako nierówność usprawiedliwiona. Można też zapytać o związek sprawiedliwości i siły. Skoro jest jedną z istotnych cnót życia społecznego (kardynalną!), rodzi się pytanie, skąd sprawiedliwość bierze siłę, skąd jej sprawczość? Czy z prawa? Ale przecież sprawiedliwość jest pewną wytyczną na życie, zaś prawo – zgodnie z definicją – życie porządkuje (lex sequitur vitam).

Związek sprawiedliwości i siły też nie jest oczywisty i raczej się one wykluczają. Sprawiedliwość z natury jest „bezsilna”, zaś siła z natury nie jest „sprawiedliwa”. Czy więc w imię sprawiedliwości można kiedykolwiek użyć siły? Czy kiedy prawo jest niesprawiedliwe, sprawiedliwość może być bezprawna?

I wreszcie – wracając do tytułu felietonu – czy prawo i sprawiedliwość rodzą prawych i sprawiedliwych, czy też prawi i sprawiedliwi są gwarantem prawa i sprawiedliwości? Jeśli przyjąć drugie rozwiązanie, rodzi się kolejne pytanie: skąd się biorą prawi i sprawiedliwi?

Słuszne (prawe, godne) sytuuje się pomiędzy legalnym a dobrym. Oznacza ono zatem napięcie, ale nie zastępowalność. Nie można dobra zastąpić prawem. Prawość nie jest pochodną prawa, lecz napięcia pomiędzy literą a duchem. Zastąpić dobro i prawość prawem, to powrócić do „Księcia” słynnego autorstwa. Można porządkować życie prawem, aż do zatracenia prawości i fundamentalnego poczucia dobra. I wtedy pozostaje jedyny ratunek: powtarzać jak mantrę – to nie prawo i sprawiedliwość rodzi prawych i sprawiedliwych, lecz prawi i sprawiedliwi mogą przekształcić porządek społeczny w prawy i sprawiedliwy.

Skąd brać prawość już wiemy. Pozostaje tylko zapytać, czy jesteśmy dość prawi i sprawiedliwi, by tworzyć prawo i sprawiedliwość dla innych?

Wierność samemu sobie

Znamy dobrze takie postawy jak cierpliwość, wszechmoc, sprawiedliwość. Znamy też dobrze i takie: brak cierpliwości, ograniczoność powodowana wiekiem czy słabnącą pozycją. Pozornie posiadamy te pierwsze, z tą jednak różnicą, że mamy je na określony czas i przeżywamy je w czasie. Nie jesteśmy wieczni. Zaczynamy z czasem niedomagać.

Jednak to nie ograniczony czas przywołujemy na usprawiedliwienie naszych niedomagań. Najczęściej przywołujemy innych. A do prawdziwości teorii potrzebujemy potwierdzenia w praktyce. Zatem skoro inni są przyczyną naszego niespełnienia (teoria), to dowodem na to są choroby, nieszczęścia a jako najsilniejszy argument – piekło (praktyka). Oczywiście piekło dla innych, bo piekło to inni. Kto z nas wierzy w istnienie piekła dla siebie?

A czy ci „inni”, którym dzieją się złe rzeczy są gorsi od nas?

Człowiek lubi to, co potężne. Czym jest mały owoc wobec ogromnego drzewa? Dlatego inwestujemy w drzewa – wielkie i silne. Tylko, że sad owocowy tylko na pierwszym etapie wiążę się z sadzeniem drzew. Na drugim zakłada owoce.

Istotą drzewa owocowego nie jest to, że stoi i rozrasta się. Istotą jest owocowanie. Podobnie jest z wiernością samemu sobie. Doświadczyłem tego pracując w jednej z dzielnic Warszawy, w środowisku z wysokim stopniem patologii i nieprzystosowania społecznego. Niesamowita zbieżność słów i czynów. Co powiedzieli, to zrobili. Pozornie godna podziwu wierność samemu sobie i swoim „ideałom”.

Czemu ja jestem wierny? Wartościom, które sam wymyślam, schematom, które nazywam ideałami, uporowi, który zastępuje stałość i cnotę? Wierność samemu sobie to za mało. Tak jak zbyt słabym usprawiedliwieniem dla drzewa owocowego jest to, że rośnie.

Trzeba jeszcze owocować. Bo po owocach nas poznają, a nie po wielkości gałęzi i struktur, nawet najświętszych.

Polityka historyczna

Wielki Post wielu osobom, zwłaszcza wierzącym, kojarzy się z koniecznością przemiany. Można postawić pytanie, w czym konkretnie ma się ona wyrażać? Odpowiedzi jest wiele. Proponuję następującą triadę: zachwyt – otwartość – przyjęcie konsekwencji.

Zachwyt. Z zachwytem jest podobnie jak z poniedziałkiem po niedzieli i jak z pierwszym dniem pracy po urlopie. Człowiek nie nadaje się do życia. Nie lubimy poniedziałków. Może dlatego, że człowiek świętował i teraz nie wie co z tym zrobić. Odpoczywał, a nie odpoczął. Sztuka przełożenia zachwytu na życie jest nie lada umiejętnością.

Otwartość. Pozornie to takie proste. Przychodzi nowe – przyjmuję. Ktoś mówi – słucham. A jednak otwartość sprowadza się czasem do czegoś zupełnie innego. Mam swoje widzenie spraw. Przychodzi nowe – otwarcie kontestuję. Ktoś mówi – otwarcie zaprzeczam. Ktoś dzieli się tym, co zobaczył – otwarcie przekonuję, że nie widział.

Przyjęcie konsekwencji. Można mieć wspaniałe doświadczenia, swoiste „szczyty” egzystencjalnych uniesień, tylko problem polega na tym, że nie umiemy z tych szczytów zejść… w codzienność.

Przyszłość jest po przeszłości, jak wolność po wyznaniu prawdy, jak życie po śmierci. I czasami paradoksalnie próbuje się lokować przyszłość w przeszłości, w nieustannych powrotach.

Tak właśnie przebiega polityka historyczna ludzi bojących się życia, prawdy, przyszłości. Można ten lęk okrasić szacunkiem dla tradycji, konserwatywnymi poglądami, brakiem zainteresowania nowinkami, a nawet silną wiarą (w przeszłość).

A może to zwyczajny lęk? Lęk przed umieszczeniem przyszłości w przyszłości.

Verified by ExactMetrics
Verified by MonsterInsights