Czy warto dzisiaj być prorokiem?

Od wielu lat panuje moda na rankingi zawodów cieszących się zaufaniem społecznym. W tym kontekście warto postawić pytanie: Czy warto dzisiaj być prorokiem? Jak prorok plasuje się w rankingu zawodów zaufania, czy jest to „zawód” z przyszłością, skoro z przyszłością tak bardzo się go kojarzy?

Zanim odpowiem na to pytanie, może warto najpierw nakreślić kilka cech charakterystycznych, jakie musi spełniać „kandydat” na proroka. Najpierw prorok a lęk. Prorok nie powinien się lękać, poza dwoma przypadkami. Po pierwsze, kiedy piętnuje nadużycia z pominięciem grup wpływowych. Znamy takich proroków, którzy potrafią wyrzucać grzechy, ale ludziom bez większego znaczenia społecznego. Potrafią patrząc w oczy wielkiej skorumpowanej władzy wyrzucać małe grzeszki władzy o lokalnym znaczeniu. Po drugie, prorok powinien się lękać, kiedy nadużywa wielkich słów do załatwiania własnych, małych interesów. Oznacza to, że ogólnie ważnych zasad, choćby takich jak prawda, nie wolno naginać, by piętnować swoich osobistych wrogów.

Prorok musi brać również pod uwagę odniesienia. Jeśli odwołuje się do sumienia, musi pamiętać, że spotka się z zarzutem subiektywizmu i – konsekwentnie – nic poza własnym sumieniem go nie obroni. Drugie odniesienie to autorytety. Prorok może ograniczyć się do cytowania autorytetów nie do podważenia, samemu nigdy nie zajmując stanowiska. Czy jednak można być takim prorokiem, co do którego nawet nie wiadomo kim jest i co myśli, poza zdolnością cytowania autorytetów, które przywołuje?

Również współczesny prorok musi zdawać sobie sprawę z faktu, że wcześniej czy później ktoś postawi mu pytanie, jakim prawem to czyni? I wtedy okazuje się, kto jest prawdziwym, a kto fałszywym prorokiem. Fałszywy prorok zawsze będzie się zasłaniał nietykalnością, klauzulą sumienia. Prawdziwy będzie wiedział, że kiedy liczy się cel proroctwa, wtedy nie liczy się cena, jaką trzeba zapłacić.

Wreszcie prorok kojarzy się zawsze z jakąś formą walki ze złym duchem. Chętnie przywołuje się wielkich świętych, którzy w sposób namacalny, fizyczny, walczyli ze złem. Chętnie opowiada się jak to zły duch miotał sprzętami domowymi, potrafił wyrządzać nawet krzywdę fizyczną. Zapomina się jednak, że wielu świętych ten rodzaj działania złego ducha traktowało jako jego przegraną i uciekanie się do prymitywnych form manifestowania swojej obecności, gdy już na innych frontach zły duch przegrał. Tymczasem prawdziwe działanie złego ducha jest z reguły łagodne, by nie rzec codzienne. Człowiek czyniący zło nie ma wtedy problemu ze snem, oszukując człowieka w dzień, serce nie wypomina mu nocą. To są prawdziwe przejawy działania złego.

Kim jest więc prorok? Nie mierzy się jego siły liczbą wizyt demona, nie mierzy się też klikalnością w internecie. Prawdziwego proroctwa nie można zaplanować ani nie można zakładać profesjonalizacji usług w tym względzie. Raczej przychodzi ono na człowieka znienacka, i jak pokazuje historia duchowości, w pierwszym odruchu prorok chciałby się schować, przekonać, że to go przerasta. Jednocześnie, kiedy odczytuje to jako posłanie, poddaje się misji prorockiej ze wszystkimi tego konsekwencjami.

Nie pojawi się więc prorok w rankingach zawodów zaufania społecznego. Po pierwsze dlatego, że to zawód niestały i niepewny. Po drugie, że nie obroni się proroctwa prawem ani klauzulą sumienia. Po trzecie, proroctwo pojawia się tam, gdzie docenia się codzienną pracę nad sobą, a nie tylko chwilowe duchowe uniesienia czy też usprawiedliwianie całego zła jakąś zewnętrzną siłą. Społeczeństwo potrzebuje proroków, ale – podobnie jak w odniesieniu do mężów stanu – nie są oni nigdy jakąś autoprodukcją nastawioną na rozgłos i zysk. Pojawiają się w porę i nie w porę, nie planujący i nie planowani. I tylko takich proroków warto słuchać.   

Kapłaństwo pomiędzy rutyną a proroctwem

Początek Księgi Proroka Malachiasza jest dobrą inspiracją do kapłańskiego rachunku sumienia. Jak bowiem pokazuje prorok, kapłaństwo zawsze będzie rozgrywać się pomiędzy rutyną a proroctwem. Kontekst Księgi Malachiasza jest opisem konkretnego etapu życia narodu wybranego, ale jest też dobrą interpretacją współczesnego świata. Tam wrócili z niewoli, popłakali nad niewiernością, pocieszyli się i zapomnieli o Bogu. Podobnie można by opisać nasz kontekst – martyrologia, zwycięstwo, płytka radość, zapomnienie i mądrość po szkodzie.

Kapłaństwo od samego początku (myślę o początku biblijnym) miało dwa cele: składanie ofiary w służbie budowania wspólnoty i proroctwo aktualizujące Słowo Boże. Kiedy kapłani sprowadzili swoje życie do funkcji, sprzeniewierzając się proroctwu, wtedy pada ostrzeżenie: „Jeśli nie weźmiecie sobie tego do serca, rzucę na was przekleństwo”. Przekleństwem może być spadek powołań, obojętność ludzka, czasem nawet wrogość. Warto jednak postawić pytanie, czy to przekleństwo nie jest w jakiejś części zasłużone?

Tradycja przyzwyczaiła nas do siedmiu darów Ducha Świętego. W kapłaństwo wpisany jest ósmy – dar Słowa. Nie chodzi w nim o mądrość, zdolności retoryczne, nawet wiedzę. W tym darze chodzi o otwarcie na Boga. Dary mądrości i rozumu są ważne, ale to nie one tworzą Słowo Boże, to Słowo Boże posługuje się nimi, by móc się wyrazić. Nawet Kościół zostaje powierzony Słowu i wezwany do odczytania swojej roli. Ona zaś nie wyraża się w zabezpieczeniu przetrwania Słowa, ale to Słowo Boże zabezpiecza przetrwanie Kościoła.

Jeden z ostatnich synodów poświęcono naturze kapłaństwa. We wprowadzeniu do prac soborowych przypomniano dwa istotne punkty: do natury kapłaństwa należy osobista więź kapłana z Bogiem oraz zdolność do życia cnotami ludzkimi, by otworzyć się na nadprzyrodzone, zgodnie z zasadą „łaska bazuje na naturze”. Przypomnijmy więc te cztery cnoty ludzkie bez których nie zbuduje się czegoś więcej.

Roztropność, która nie ma nic wspólnego z kalkulacją. Roztropność to odwaga Słowa, czasem zabijana przesadnym wsłuchiwaniem się w rezonans ludzkich reakcji. Umiarkowanie uczy cieszenia się motywem i sensem życia. Wbrew obiegowym opiniom umiarkowanie nie jest zaciskaniem pasa, wyrzekaniem się. Jest po prostu szukaniem radości tam, gdzie jest jej źródło. Radość umiaru pochodzi z odkrycia sensu a nie z narzuconych ograniczeń. Męstwo jako zdolność ryzyka w służbie drugiemu. Odwaga męstwa, której nie buduje się na siłowni i nie jest czymś niezachwianym i stałym. Odwaga męstwa ujawnia się tam, gdzie trzeba zaryzykować dla drugiego. I wreszcie bezsilna z natury sprawiedliwość. Nie zbuduje jej związek z prawem, nie zabezpieczy jej żadna siła polityczna. Siłą sprawiedliwości jest człowiek, który chce być sprawiedliwy wobec konkretnego człowieka. Sprawiedliwość nie jest teorią, lecz praktyką życia. Z dopowiedzeniem, że praktyka nie oznacza rutyny.

Jeśli tego nie zrozumiemy, że obwieszanie manekina cnotami na nic się nie zda, wtedy może stać się na nowo aktualne proroctwo Malachiasza.

Verified by ExactMetrics
Verified by MonsterInsights