Pokusa uczasowienia wieczności

Przyszli do Jezusa saduceusze, którzy nie wierzą w zmartwychwstanie. Właściwie tym zdaniem można by zakończyć całą sprawę. Wejście do Kościoła zaczyna się bowiem od pytania o życie wieczne, więc jeśli się je kwestionuje nie mają sensu dalsze pytania.

Pytają jednak o wieczność, w którą nie wierzą z perspektywy wymyślonego kazusu. Otóż kobieta miała siedmiu mężów, czyją więc będzie żoną po śmierci? Można by zatem powiedzieć, że albo wieczność nie ma sensu, albo sensu nie ma małżeństwo. Takie właśnie rozumienie wieczności było udziałem wyznawców jednej z herezji w pierwotnym Kościele. To do nich zwracał się św. Jan Chryzostom: „Szkalujesz to, skąd się wywodzisz”. Bo przecież każdy z nas wywodzi się ze związku mężczyzny i kobiety. Można jednak dopowiedzieć, że pomniejszanie roli małżeństwa było już udziałem św. Augustyna, kiedy wskazywał nie na jedność małżonków, ale na prokreację jako cel. Ale można jednocześnie dopowiedzieć, że pomniejszają rolę małżeństwa również ci, którzy prokreację chcą wyprowadzić poza małżeństwo.

Ważniejszy jest jednak kontekst postawienia pytania przez saduceuszy – życie wieczne. Czasem wieczność próbujemy opisać na swój sposób, wycinając kawałek ulubionej przez nas historii z całości życia Kościoła. To trochę tak, jak wysyłanie od 20 lat nieaktualnego zdjęcia w CV. Wymowna jest wypowiedź zawarta w Kompendium Nauczania Społecznego Kościoła: „nikt nie ma prawa swoich osobistych poglądów utożsamiać z Ewangelią”.

Chcemy uczasowić wieczność. Trochę jak chcąc uwiecznić czas. Wydaje się, że przez pomniki, dzieła, wydłużanie życia dotkniemy wieczności. Ale w rzeczywistości chcemy uczynić wiecznością jakiś fragment, który jest nam najbliższy. Tak nie można. To tak, jakby mąż żyjący 30 lat w małżeństwie powiedział, że dla niego liczy się tylko pierwsze dziesięć lat. Albo będąc ojcem czworga dzieci uznawać tylko dwoje.

Historia Kościoła i nauczanie są jednością zespalającą wszystkie okresy i fragmenty życia. Jeśli ktoś zatrzyma się na Trydencie czy na pontyfikacie Piusa X nie chce żyć życiem Kościoła, ale swoim wyimaginowanym fragmentem. Czasem jest jednak niekonsekwentny. Bywają bowiem zwolennicy dawnych pontyfikatów, którzy korzystają z nowego warunku do stwierdzenia nieważności małżeństwa, które pochodzi z czasów najnowszych. I jakoś im to nie przeszkadza, że to nie ich papież to ogłosił. Wybieramy z nauczania co się bardziej podoba, wybieramy z wieczności obrazy, które nas przekonują.

Niebo nie jest owocem naszego wyobrażenia. Miłość nie jest przykrojona do naszych ziemskich schematów. Stąd nie ma nawet logicznego sensu pytanie postawione przez saduceuszów, którego żoną będzie kobieta, która miała siedmiu mężów.

I jeszcze jeden przykład – zjednoczenie mistyczne. Doświadczyło go wielu świętych. Bóg zjednoczył się w ten sposób z wieloma osobami miłością największą, dzieląc się samym sobą. Czy to oznacza, że Bóg zdradza którąś z nich?

Wszystko należy pojmować tak prosto, jak tylko to możliwe, ale nie prościej. Bo prościej oznacza już tylko prymitywnie.

Błogosławieni, czyli podobni

Zastanawiając się nad tajemnicą ikony można powiedzieć, że jej istotą jest to, że jest święta. Nawet przykurzona, choćby to był kościelny kurz. I nawet wtedy, gdy na skutek zniszczenia nie przypomina postaci, fakt, że jest obrazem pozostaje niezaprzeczalny. Obraz w niej drzemie – to jest tajemnica podobieństwa.

Jeżeli chce się uratować ikonę potrzeba konserwacji, czyli ochrony przed zniszczeniem za pomocą odpowiednich środków. I wtedy ikona ożywa, ożywają na niej postaci, które na nowo zaczynają być podobne do pierwowzoru.

Tak konserwuje się (ratuje) ikonę. A jak można uratować człowieka, który jest ikoną Boga? To co w nim niezniszczalne, to obraz. Jest dzieckiem Boga. Wyrazem tej niezniszczalności jest nieśmiertelność. Ale mamy życiorysy mniej i bardziej czcigodne. Tradycja wschodnia określa to słowem „priepodobny”. Czcigodność obrazu bierze się z podobieństwa. Dzisiaj czcimy wszystkich podobnych do Boga. Tych, którzy poddali się Bożej „konserwacji”. Jest w Rzymie przy via Urbana kościół pod wezwaniem św. Pudencjany, rzymianki, męczennicy. W środku bazyliki jest ikona przedstawiająca Chrystusa z inskrypcją „Cristus conservwtor Ecclesiae”. Bardzo to wymowne, zwłaszcza w kontekście zachodniej psychologizacji wiary. Wszystko zależy ode mnie, nawet nawrócenie. Tymczasem ta inskrypcja przypomina, że to Bóg jest tym, który odnawia. Odwrócenie porządku byłoby oczekiwaniem, że postać na ikonie odnowi się sama. Zachód jest też bardziej fragmentaryczny, zajmuje się szczegółem, czasem tracąc z oczu istotę.

A podobieństwo nie tkwi w byciu „jak” Bóg, ale w byciu „w” Bogu. Poznawać w Nim, działać w Nim, kochać w Nim. Do tradycyjnych elementów podobieństwa (rozum i wola), św. Tomasz dorzuca jeszcze zdolność do panowania. Nie oznacza ona jednak panowania w dzisiejszym znaczeniu, ale zdolność do panowania nad swoimi czynami, ostatecznie nad sobą. Podobieństwo w panowaniu oznacza troskę, czujność, uważność.

Błogosławieni, czyli priepodobni, najbardziej podobni do Boga. Ikony, które pozwoliły się Bogu konserwować.

A cmentarze? Są przede wszystkim po to, byśmy odpowiadając sobie na pytanie o stan naszego podobieństwa, przypomnieli sobie Psalm 88:

Czy uczynisz cud dla umarłych?

Czy wstaną cienie, by wielbić Ciebie?

Czy to w grobach sławi się Twoją łaskę, a wierność Twoją w miejscu zagłady?

Czy Twoje cuda widzi się w ciemnościach, a sprawiedliwość w krainie zapomnienia?

A ja wołam do Ciebie Panie,

Niech nad ranem dotrze do Ciebie moja modlitwa.

Verified by ExactMetrics
Verified by MonsterInsights