Kim chcesz zostać: szczęśliwym czy świętym?

Kim chcesz być? Jakiś czas temu w rozmowie ze studentami postawiłem pytanie, czy gdyby mieli wybierać, wybraliby bycie szczęśliwymi czy świętymi? Odpowiedź była dość jednoznaczna – szczęśliwymi. Kiedy zapytałem, co dla nich znaczy szczęście, usłyszałem w odpowiedzi, że być szczęśliwym, to żyć pełnią życia. Na pytanie, co ich zdaniem przeszkadza żyć pełnią życia odpowiedzieli: świętość! Święty to ktoś zdolny do wyrzeczeń, a człowiek pragnący szczęścia nie chce się wyrzekać. Święty to ktoś, kto umie się poświęcać, a człowiek szukający szczęścia nie chce się poświęcać. Wybór jest więc prosty: świętość wybiera się po śmierci, szczęście za życia.

Błogosławiony – szczęśliwy – święty… Dzisiejsza uroczystość Wszystkich Świętych pokazuje, że tych pojęć nie można rozdzielać, ale trzeba je łączyć. Błogosławieni to szczęśliwi, czyli święci. Jeśli tego nie przyjmiemy, konsekwencje są dość oczywiste: albo szczęście z Bogiem bez odniesienia do człowieka, albo szczęście z człowiekiem bez miejsca na Boga.

Szczęśliwa doczesność. Dzisiaj odwiedzaliśmy groby naszych zmarłych. Może to dobre miejsce, by ustalić, kto jest szczęśliwy, a kto święty. Czy rzeczywiście każdy stojący przy mogile bliskich jest szczęśliwy. Czy ograniczenie szczęścia do życia doczesnego to maksimum szczęścia, jakiego może doświadczyć człowiek?

Gra o najważniejsze. Gra o szczęście to gra o świętość. Ale o tym muszą pamiętać również ci, którzy chcą dążyć do świętości już teraz. Muszą być i szczęśliwi i święci. W przeciwnym razie będą szczęśliwi, ale nie święci, będą też święci, ale nieszczęśliwi. A nieszczęśliwy święty nie pociągnie, zwłaszcza tych, którzy najpierw chcą być szczęśliwi.

Błogosławieni, czyli podobni

Zastanawiając się nad tajemnicą ikony można powiedzieć, że jej istotą jest to, że jest święta. Nawet przykurzona, choćby to był kościelny kurz. I nawet wtedy, gdy na skutek zniszczenia nie przypomina postaci, fakt, że jest obrazem pozostaje niezaprzeczalny. Obraz w niej drzemie – to jest tajemnica podobieństwa.

Jeżeli chce się uratować ikonę potrzeba konserwacji, czyli ochrony przed zniszczeniem za pomocą odpowiednich środków. I wtedy ikona ożywa, ożywają na niej postaci, które na nowo zaczynają być podobne do pierwowzoru.

Tak konserwuje się (ratuje) ikonę. A jak można uratować człowieka, który jest ikoną Boga? To co w nim niezniszczalne, to obraz. Jest dzieckiem Boga. Wyrazem tej niezniszczalności jest nieśmiertelność. Ale mamy życiorysy mniej i bardziej czcigodne. Tradycja wschodnia określa to słowem „priepodobny”. Czcigodność obrazu bierze się z podobieństwa. Dzisiaj czcimy wszystkich podobnych do Boga. Tych, którzy poddali się Bożej „konserwacji”. Jest w Rzymie przy via Urbana kościół pod wezwaniem św. Pudencjany, rzymianki, męczennicy. W środku bazyliki jest ikona przedstawiająca Chrystusa z inskrypcją „Cristus conservwtor Ecclesiae”. Bardzo to wymowne, zwłaszcza w kontekście zachodniej psychologizacji wiary. Wszystko zależy ode mnie, nawet nawrócenie. Tymczasem ta inskrypcja przypomina, że to Bóg jest tym, który odnawia. Odwrócenie porządku byłoby oczekiwaniem, że postać na ikonie odnowi się sama. Zachód jest też bardziej fragmentaryczny, zajmuje się szczegółem, czasem tracąc z oczu istotę.

A podobieństwo nie tkwi w byciu „jak” Bóg, ale w byciu „w” Bogu. Poznawać w Nim, działać w Nim, kochać w Nim. Do tradycyjnych elementów podobieństwa (rozum i wola), św. Tomasz dorzuca jeszcze zdolność do panowania. Nie oznacza ona jednak panowania w dzisiejszym znaczeniu, ale zdolność do panowania nad swoimi czynami, ostatecznie nad sobą. Podobieństwo w panowaniu oznacza troskę, czujność, uważność.

Błogosławieni, czyli priepodobni, najbardziej podobni do Boga. Ikony, które pozwoliły się Bogu konserwować.

A cmentarze? Są przede wszystkim po to, byśmy odpowiadając sobie na pytanie o stan naszego podobieństwa, przypomnieli sobie Psalm 88:

Czy uczynisz cud dla umarłych?

Czy wstaną cienie, by wielbić Ciebie?

Czy to w grobach sławi się Twoją łaskę, a wierność Twoją w miejscu zagłady?

Czy Twoje cuda widzi się w ciemnościach, a sprawiedliwość w krainie zapomnienia?

A ja wołam do Ciebie Panie,

Niech nad ranem dotrze do Ciebie moja modlitwa.

Problemy z doskonałymi

Zgodnie z obietnicą, proponuję lekturę adhortacji papieża Franciszka „Gaudete et exsultate”. Zaproponowany przeze mnie tytuł nie jest przypadkowy. Nie jest też jakoś specjalnie prowokujący. Jest prawdziwy, gdyż realnych problemów nie mamy z osobami świętymi, lecz z „doskonałymi”.

Franciszek od samego początku podkreśla, że życie święte to nie to samo co życie doskonałe. Od razu też wskazuje kierunek poszukiwań świętych – oprócz beatyfikacji i kanonizacji, świętości szuka się u własnej matki, babci, bliskich osób. W ten sposób świętość staje się cechą ludzi „z sąsiedztwa” i tworzy się nowa klasa społeczna: „średnia klasa świętych”. Papież przypomina również, że to komu ostatecznie będziemy dziękować za wydarzenia naszego życia, poznamy na końcu.

W odniesieniu do świętości jako powołania, warto odnotować trzy kwestie. Najpierw tę, że świętość realizujemy każdy na swojej drodze. Nasza droga oznacza, że jest dla nas jakiś plan i każda forma naśladowania kogoś z „innego planu” jest stratą czasu. Świętość nie jest też opisem całej drogi życia. Jest próbą zaowocowania chrztu, wyraża się w małych gestach, mierzy się zdolnością przynależności do źródła świętości. Nieco szokująco, ale jakże prawdziwie brzmi zdanie, że w świętych nie podziwiamy wszystkiego, ale podziwiamy ich życie jako całość, które pokazało na czym polega prawdziwa świętość. Można powiedzieć prościej, że zmienne świętych (biografie) poznajemy by odkryć stałe (hagiografie).

Są też elementy trudne. Dwa źródła fałszowania świętości: gnostycyzm i pelagianizm. Gnostycyzm to wiara w intelekt – jak trafnie ujmuje papież Franciszek – dużo ruchu na powierzchni, mało głębi. Za tym idzie absolutyzacja własnych racji i zmuszanie do ich przyjęcia. Można to skwitować stwierdzeniem, że ktoś kto chce widzieć w wierze wszystko jako jasne i pewne, podważa transcendencję Boga. Próbuje wtedy pokazać, gdzie jest Bóg i gdzie Go nie ma. Wiara jest doktryną, ale doktryna wiary nie jest zamkniętym i szczelnym systemem.

Z kolei pelagianizm wyraża się w mówieniu o wierze w przesłodzonych wystąpieniach. Próbuje się zagłaskać problemy zapominając, że łaska działa w konkretnym czasie. Wtedy, skoro nie wychodzi święte życie, próbuje się przerzucić akcent na „święte” sprawy: ostentacyjna walka o liturgię, doktrynę, prestiż Kościoła.

Papież ukazuje jeszcze pięć cech świętości: znoszenie, cierpliwość i łagodność, dalej – radość i poczucie humoru – „elastyczność ducha”, śmiałość i zapał – lek na duchowy paraliż, wspólnota – w niej rola „drobnych szczegółów”, nieustanna modlitwa – gdzie w kontemplacji człowiek składa na nowo swoje rozbite człowieczeństwo.

Mądra lektura, trochę pod prąd. Im dłużej się ją czyta, tym bardziej rozumie się, dlaczego rodzi wzburzenie i opór. W tym buncie zanika kategoria świętych i pojawia się kategoria doskonałych, z którymi od zawsze były problemy.

Serdecznie zapraszam do lektury i refleksji.