Wiara jest darem Boga, ale rodzi się ze słuchania – również człowieka. Tak najprościej można by zdefiniować rodzenie się wiary. Zdobyliśmy się na odwagę, by posłuchać człowieka, bardzo szczególnego człowieka, który w prostocie i pokorze przybył, by nas umocnić sobą, siebie zaś ty, co w nas. Przekonał nas do siebie bardzo szybko. Pozornie wydawało się, że to za sprawą wracającego jak refren stwierdzenia „umiłowany Poprzednik”. Jednak bardzo szybko okazało się, że pociąga nas w Nim nie tylko opowiadania o Janie Pawle II, ale również – a może przede wszystkim – opowiadanie o Bogu. A nauczył nas w czasie tych kilku dni naprawdę wiele.
Najpierw nauczył nas przeżywania „czasu straconego” przed Bogiem. Pokazał, że na Boga się nie czeka, że z Nim się trwa. Czekanie zaś dotyczy dojrzewania naszego serca. Właśnie dlatego nie można się spieszyć, gdyż modlitwa potrzebuje wysiłku a my jesteśmy zbyt słabi, by iść długo i szybko o własnych siłach. To właśnie dlatego Bóg milczy, by człowiek choć trochę mógł odpocząć… szukając. Pokazał nam działanie w milczeniu i milczenie w działaniu.
Przypomniał prawdę o świętym Kościele grzeszników, o tym, że wierzyć przestaje się nie tylko wtedy, gdy się grzeszy, ale również wtedy, gdy przestaje się wierzyć w grzeszność. Pokazał nam, jak wracać w trudną przeszłość historii ludzkiego grzechu, jak łączyć wyznanie grzeszności z wyznaniem chwały. A właściwie pokazał, że o grzechu nie jest w stanie mówić grzesznik. O grzechu może mówić ten, kto go transcenduje pragnieniem świętości.
Nauczył nas budowania jedności, która nie zależy od nas. To może szczególnie nam utkwiło, gdyż sprawcą jedności jest Ten, który z natury rozdziela różnorakie dary, a my chcieliśmy budować życie społeczne i kościelne jako zwarty monolit. Przypomniał nam, że człowiek sam z siebie rany może zadawać, ale nie uleczy. Pokazał nam, że w dialogu z Bogiem tylko jedna strona może mówić w danym momencie. Jeśli zaś człowiek chce mówić za dużo i za często, to dlatego, by uciszyć Ducha Prawdy.
Powiedział nam też jak budować dom, taki na niepogodę a nawet na kataklizmy. Nauczył na nowo rozróżniać pomiędzy piaskiem i skałą. Pokazał, jaki fundament założyć, by dom nie runął. Zostawił nam też najważniejsze – receptę na chwile próby. Receptę dla tych, którzy mają argumenty na wszystko, a także dla tych, którzy ich nie mają. Receptę dla tych, którzy się lękają, że zabraknie im właściwych słów. Tą receptą są słowa: Deus caritas est! Ta prawda o Bogu jest najważniejsza, najistotniejsza. Wszystkim tym, którym trudno uwierzyć w Boga, powtórzył: „Bóg jest miłością”.
Nauczył wreszcie prawdziwej wiary w Eucharystię. Przez pozorny jej niedostatek, przypomniał, że jest ona świętem a nie punktem programu. Nie przedłużał modlitwy, nie uczył jej, lecz modląc się wzywał do naśladowania. Pokazał, że jest wielki, wielkością pokory i ciszy, która potrafi rozbudzić i zachwycić serce.
I właśnie dlatego niczego nam po tej pielgrzymce nie brakuje, właśnie dlatego nie tęsknimy. Bo też nie przyjechał, by dać siebie, ani też, by siebie zabrać. Przyjechał utwierdzić nas w wierze, a siebie ubogacić naszą wiarą. To, co zastał przemienił, a przemienione zostawił. Tym, co sam przywiózł, podzielił się z nami, by zabrać stokroć. Właśnie dlatego nam go nie brakuje, i właśnie dlatego stał się nam szczególnie bliski.