Roma locuta, causa finita!

List Benedykta XVI w sprawie lefebrystów

watykanski-rzecznik-sprawa-bp-r-williamsona-jest-juz-zamknieta

Z wpisu „O autorze”: Cenię osoby dotrzymujące słowa, znające wartość i cenę prawdy, mające odwagę myśleć i ponosić konsekwencje swoich poglądów i decyzji.

Taka była moja decyzja wtedy i taka jest teraz – por. akapit 2 i 3 listu Ojca Świętego.

Trwajcie mocni w wierze

Wiara jest darem Boga, ale rodzi się ze słuchania – również człowieka. Tak najprościej można by zdefiniować rodzenie się wiary. Zdobyliśmy się na odwagę, by posłuchać człowieka, bardzo szczególnego człowieka, który w prostocie i pokorze przybył, by nas umocnić sobą, siebie zaś ty, co w nas. Przekonał nas do siebie bardzo szybko. Pozornie wydawało się, że to za sprawą wracającego jak refren stwierdzenia „umiłowany Poprzednik”. Jednak bardzo szybko okazało się, że pociąga nas w Nim nie tylko opowiadania o Janie Pawle II, ale również – a może przede wszystkim – opowiadanie o Bogu. A nauczył nas w czasie tych kilku dni naprawdę wiele.

                Najpierw nauczył nas przeżywania „czasu straconego” przed Bogiem. Pokazał, że na Boga się nie czeka, że z Nim się trwa. Czekanie zaś dotyczy dojrzewania naszego serca. Właśnie dlatego nie można się spieszyć, gdyż modlitwa potrzebuje wysiłku a my jesteśmy zbyt słabi, by iść długo i szybko o własnych siłach. To właśnie dlatego Bóg milczy, by człowiek choć trochę mógł odpocząć… szukając. Pokazał nam działanie w milczeniu i milczenie w działaniu.

                Przypomniał prawdę o świętym Kościele grzeszników, o tym, że wierzyć przestaje się nie tylko wtedy, gdy się grzeszy, ale również wtedy, gdy przestaje się wierzyć w grzeszność. Pokazał nam, jak wracać w trudną przeszłość historii ludzkiego grzechu, jak łączyć wyznanie grzeszności z wyznaniem chwały. A właściwie pokazał, że o grzechu nie jest w stanie mówić grzesznik. O grzechu może mówić ten, kto go transcenduje pragnieniem świętości.

                Nauczył nas budowania jedności, która nie zależy od nas. To może szczególnie nam utkwiło, gdyż sprawcą jedności jest Ten, który z natury rozdziela różnorakie dary, a my chcieliśmy budować życie społeczne i kościelne jako zwarty monolit. Przypomniał nam, że człowiek sam z siebie rany może zadawać, ale nie uleczy. Pokazał nam, że w dialogu z Bogiem tylko jedna strona może mówić w danym momencie. Jeśli zaś człowiek chce mówić za dużo i za często, to dlatego, by uciszyć Ducha Prawdy.

                Powiedział nam też jak budować dom, taki na niepogodę a nawet na kataklizmy. Nauczył na nowo rozróżniać pomiędzy piaskiem i skałą. Pokazał, jaki fundament założyć, by dom nie runął. Zostawił nam też najważniejsze – receptę na chwile próby. Receptę dla tych, którzy mają argumenty na wszystko, a także dla tych, którzy ich nie mają. Receptę dla tych, którzy się lękają, że zabraknie im właściwych słów. Tą receptą są słowa: Deus caritas est! Ta prawda o Bogu jest najważniejsza, najistotniejsza. Wszystkim tym, którym trudno uwierzyć w Boga, powtórzył: „Bóg jest miłością”.

                Nauczył wreszcie prawdziwej wiary w Eucharystię. Przez pozorny jej niedostatek, przypomniał, że jest ona świętem a nie punktem programu. Nie przedłużał modlitwy, nie uczył jej, lecz modląc się wzywał do naśladowania. Pokazał, że jest wielki, wielkością pokory i ciszy, która potrafi rozbudzić i zachwycić serce.

                I właśnie dlatego niczego nam po tej pielgrzymce nie brakuje, właśnie dlatego nie tęsknimy. Bo też nie przyjechał, by dać siebie, ani też, by siebie zabrać. Przyjechał utwierdzić nas w wierze, a siebie ubogacić naszą wiarą. To, co zastał przemienił, a przemienione zostawił. Tym, co sam przywiózł, podzielił się z nami, by zabrać stokroć. Właśnie dlatego nam go nie brakuje, i właśnie dlatego stał się nam szczególnie bliski.

Bóg jest Miłością – na kanwie encykliki „Deus caritas est”

Odwiedzając moją stronę, można było odnieść wrażenie, iż wyjechałem w dalekie strony. Czas zatem usprawiedliwić swoją nieobecność. Powód był prosty. Kiedy pisałem życzenia świąteczne, było już jasne, że na czas Bożego Narodzenia otrzymamy dwa wspaniałe prezenty: Boga, który jest miłością oraz podpisaną encyklikę o Bogu, który jest miłością. W tę bowiem uroczystość Benedykt XVI podpisał swoją pierwszą encyklikę. Ten miesiąc milczenia był podyktowany czekaniem na to, aby Słowo stało się ciałem. Dzisiaj bowiem ów bożonarodzeniowy dar Benedykta XVI stał się widzialny dla wszystkich.

Człowiek potrzebuje miłości, potrzebuje jej każdy chrześcijanin. Nie dlatego, że jest czy też chce być dobrym, ale dlatego, że jest obrazem i pojmuje przez obrazy. A do zrozumienia siebie jako obrazu Boga i do zrozumienia Boga potrzebuje klucza, jakim jest miłość. Ucieleśniona zaś w Chrystusie, miłość przestaje być teorią czy ideologią, staje się zaś wydarzeniem, spotkaniem z prawdziwą Osobą – Bogiem, który jest miłością.

Miłość chrześcijańska jest darem, ale jest jednocześnie przykazaniem. Jest darem, gdyż to Bóg objawia się człowiekowi. Jest też przykazaniem, gdyż przyjęta, domaga się komunikowania jej światu. Czym jednak jest miłość? Czy chrześcijaństwo rzeczywiście zniszczyło miłość zmysłową (eros), pozostawiając człowiekowi wyłącznie miłość aniołów (agape)? To nie chrześcijaństwo niszczyło miłość. To eros niszczył siebie poprzez prowadzenie człowieka do boskiej ekstazy bez Boga. Sprawił, że ten, który z natury jest duchowo-cielesny, stał się wyłącznie ciałem. Z kolei inni, dla ratowania ducha rozbili jedność człowieka, ukazując, że ciało na nic się nie przyda.

Czym zatem jest miłość? Jest niewątpliwie nieustannym poszukiwaniem (eros), ale nie ku zatraceniu siebie. Jest poszukiwaniem, by znaleźć. Prawdziwa miłość poszukująca (eros) musi ostatecznie spotkać na swojej drodze miłość-dar (agape). Tylko tak komplementarnie rozumiana może przywrócić człowiekowi ową jedność (w Chrystusie), która została rozbita w obrazie rozgniewanego Zeusa, skazującego dwie rozbite połowy ludzkiego bytu na wieczne poszukiwanie i niespełnienie.

                Miłość wyraża się zatem w dwóch wymiarach: jest miłością osoby do osoby i jest na wieki. Jest też ekstazą, ale ekstazą wyzwalającą człowieka w darze z samego siebie. Jednak owa komplementarność „eros-agape” pokazuje, że człowiek nie może tylko dawać, musi być też obdarowywany. Jeśli zatem człowiek jest zdolny do miłości, jeśli dla drugich może stawać się miłością ucieleśnioną, to tylko dlatego, że spotkał na swojej drodze dar: Boga, który jest miłością. I za to przypomnienie winniśmy Benedyktowi XVI naszą wdzięczność.