Kim jest człowiek, by spierać się o niego?

W uroczystość Wszystkich Świętych czytany jest w kościołach fragment Apokalipsy św. Jana. Pada w nim istotne pytanie odnoszące się do człowieka: Kim są ci w białych szatach? We wspomnianym fragmencie można znaleźć także odpowiedź. Są tymi, którzy przychodzą z wielkiego ucisku, wypłukali szaty i wybielili we krwi Baranka. Ucisk jest nieodłącznym elementem budowania osobistej wiary. Nie chodzi wyłącznie o ucisk zewnętrzny, ale o zmaganie z sobą samym. Wypłukanie szat przywołuje chrzest. W ramach obrzędu – dziecko symbolicznie, dorosły dosłownie – otrzymują białą szatę z wezwaniem, aby ją, symbolizującą nieskalane życie, zachować na życie wieczne. Trzeci element przywołuje misterium Męki, Śmierci i Zmartwychwstania Chrystusa. Słysząc te słowa, jak echo wraca na pamięć zapewnienie z Księgi Izajasza „Choćby wasze grzechy były jak szkarłat, jak śnieg wybieleją”.

Uroczystość Wszystkich Świętych stawia jeszcze dwa ważne pytania: czy wszyscy oznacza każdego i czy święty to jakiś autonomiczny byt, bazujący wyłącznie na swoich zasługach? Na pierwsze odpowiada już sama liturgia. W momencie konsekracji kielicha padają słowa „za wielu”. Nie wiadomo, dlaczego w niektórych krajach tłumaczy się te słowa jako „za wszystkich”? Tekst łaciński, z którego dokonuje się tłumaczeń jest oczywisty: „pro multis”, nie zaś „pro omnes”. Nie oznacza to, że Bóg nie kocha wszystkich ludzi, oznacza raczej, że nie wszyscy chcą odpowiedzieć Bogu na miłość.

Kim jest człowiek, by spierać się o niego? Można podejść do człowieka wyłącznie na sposób biologiczno-chemiczny z domieszką medycyny. Wtedy tajemnica człowieka jest dość prosta do wyjaśnienia. Składa się on, zachowując procentową zawartość, z tlenu, węgla, wodoru, azotu, wapnia, fosforu, potasu i jeszcze z odrobiny siarki, sodu, chloru i magnezu. Brzmi to prawie jak przepis na ciasto. Tylko czy z tego zmieszania jest już człowiek? Oczywiście można powiedzieć, że również Biblia mówi o „ulepieniu” człowieka z mułu ziemi. Stało się jednak coś jeszcze. Bóg dał człowiekowi „tchnienie życia”. Tego już chyba sami nie potrafimy.

Kim jest człowiek, by spierać się o niego? Od wieków ścierają się dwie koncepcje – jedna ukazuje człowieka wyłącznie w aspekcie mierzalnym, doświadczalnym, druga widzi w nim tajemnicę i miejsce na Boga. Żyjemy w pluralistycznym świecie. Pluralistycznym, to znaczy trochę zubożonym. Nie sposób już oczekiwać od każdego spotkanego człowieka, że będzie można z nim choć trochę porozmawiać o filozofii, poezji, literaturze, muzyce, sztuce. Ta epoka przeszła już do historii. Trochę skundlił się nam świat. Zatem i spór o człowieka jest wyrażany raczej w prozie i sztuce ulicznej. I to niestety również przez duchownych, trochę nie-doczytanych, nie-domyślanych.

Warto jednak się spierać i zrobić wszystko, by zachować szacunek dla każdego człowieka. Bo nawet jeśli nie można z nim porozmawiać o filozofii, poezji czy sztuce, to jednak ma on w sobie tchnienie życia i nie da się go wyprodukować biochemicznie jak ciasto na święta, zgodnie z prostym przepisem. Warto więc wierząc, że jest „czymś więcej”, zachować szacunek i prawo do godności, które wypływa z owego „tchnienia życia”. Prawda zobowiązuje. I byłoby głupotą wyrzucać człowiekowi niedouczenie i samemu udawać, że nie rozumie się, że również w tym nie czytającym jest „tchnienie życia”. Teolog jest jak lekarz. Nie może obrażać się na pacjenta, że oddychając nie zna budowy płuc, że żyjąc, nie chce nauczyć się szczegółowej budowy układu krążenia. Różnimy się tylko podejściem. W medycynie obowiązuje „powierzenie się terapii”. W życiu duchowym woli się udawać, że wie się wszystko. I by przykryć ignorancję duchową, woli się człowieka sprowadzić do jakiegoś prostego układu. A wszystko dlatego, że nie chce się myśleć i czytać.

Warto jednak spierać się o człowieka.

Czy znalazłem swoją perłę?

Dobrze znamy przypowieść o perle, za którą człowiek postawił wszystko, co miał. Można więc zadać pytania: Czy oddałbym wszystko za perłę czy raczej perłę za wszystko, co mam? I czy wiem, co jest moją perłą?

Salomon wybrał mądrość. Mądrość to dowartościowanie dziś. Tego dziś człowiek uczy się w rodzinie. Inaczej nasze życie przypomina rozmowę babci z wnuczką. Babcia dziwi się, dlaczego wnuczka tak się stroi. Wnuczka dziwi się babci, iż nie rozumie, że wygląd jest najważniejszy. Przydaliby się rodzice, którzy jeszcze nie są tak starzy jak babcia i tak naiwni jak córka. Którzy powiedzieliby: ubierz się ładnie, ale pamiętaj, że sam wygląd w życiu nie wystarczy. Chodzi o zdrowo pojętą mądrość.

22 lipca 2020 r. Papieska Akademia Życia wydała dokument „Humana communitas” (społeczność ludzka). Pobrzmiewa w nim echo słów papieża Franciszka z Wielkiego Postu, kiedy modląc się na pustym Placu św. Piotra powiedział, że łudziliśmy się, że pozostaniemy zdrowi w chorym świecie. Dokument przedstawia ciekawą analizę przyczyn i skutków pandemii. Pada w nim mocne stwierdzenie, że Covid-19 to nie przyczyna, lecz skutek. Co więc jest przyczyną?

Prawdziwa przyczyna (prawdziwy wirus) zaczął się wcześniej. To globalizacja pozwalająca na rzeczy dobre, ale również obarczona przenoszeniem wszelkiego zła. Ona jest jak informacja, trzeba być mądrym, by umieć z niej skorzystać. Wiedzieć, co, komu i kiedy przekazać, żeby nie powodowało to jeszcze większego zła, żeby było dostosowane do zdolności pojmowania odbiorcy. To stąd w naukach o komunikacji pojawiła się nowa kategoria „prawa do niekomunikowania”.

Prawdziwa przyczyna to ośmieszany dokument papieża Franciszka „Laudato si”. Nie przejęliśmy się przestrogą przed tym, by nie uwierzyć, że człowiek jest panem Ziemi i historii. Śmieszyło nas „nawrócenie ekologiczne”. Przecież świat był taki normalny i przewidywalny…

Najgorsze co mogłoby się nam przydarzyć w tej pandemii, to wiara w to, że wróci normalność. Bo czy to co było można nazwać normalnością? Wyzysk natury, człowieka, skrajny egoizm, konsumpcjonizm nie liczący się z nikim i z niczym. Potrzeba „nowej normalności”. Normalności nawróconego człowieka. A my ciągle nie rozumiemy i chcemy wrócić do starej normalności. Taka postawa przypomina przedwczesne zdjęcie maseczki. Ja jestem zdrowy, nic mnie nie dotknęło, to co mnie obchodzi drugi człowiek i jego los, po co miałbym się przejmować człowiekiem starym i chorym nawet w kościele, w sklepie. Mnie już maseczka nie jest potrzebna. To jeden z symboli głupoty. A czy zastanawiałem się, co powiedziałbym na pogrzebie człowieka, który umarł przez moją głupotę? I konsekwentnie, czy uznałbym siebie nadal za mądrego?

Może potrzeba drugiej fali pandemii, bo my ciągle nic nie rozumiemy. Może tym razem musi dotknąć silnych, zdrowych i głupich? Może trzeba jeszcze stracić, by rozumieć tych, co nie mają?

Nie ma powrotu do starej normalności, bo ona była zła, naznaczona egoizmem, wyrachowaniem, nieliczeniem się z drugim człowiekiem. Nawet do pokonania wirusa potrzeba nowej międzyludzkiej solidarności. Może trzeba zrozumieć, że szczepionka nie może być wyłącznie dla tych, których będzie na to stać. Nie ma liberalnej miłości.

Sprzedać wszystko i kupić perłę – mądrość. Bo inaczej zabiorą mi wszystko. Jedyne co pozostanie to głupota człowieka, który nie miał dość pokory, by prosić o mądrość.

Po tych trudnych pytaniach może już najwyższy czas trochę odpocząć. Wakacje uczą, że aby odpocząć, nie można na nie zabierać wszystkiego, zwłaszcza starej, dobrze znanej normalności. Obyśmy to zrozumieli i wrócili z wizją nowej normalności, może jeszcze z Covid-19, ale już bez wirusów przeszłości.

Jesteśmy sobą?

Pytanie na pozór banalne. Gdyby się jednak zastanowić nad doborem repertuaru w kinach, programów studiów, a nawet homilii, można odnieść wrażenie, że wszyscy wychowują, kształtują i wpływają, natomiast nikt nie chce być przedmiotem wychowania, kształtowania i wpływu. Przypomina to trochę inną prawidłowość: wszyscy piszą, nikt nie czyta.

Życie w oparciu o taki model jest jednak drogą donikąd. Oznaczałoby to, że jesteśmy już ukształtowani, nie podatni na żadne wpływy, skończeni (w każdym sensie). Chyba jednak nie do końca. Przecież skoro oglądamy sondaże wyborcze, to po to, by dać się prowadzić. Skoro informuje się nas o poziomie oglądalności, to po to, by „ułatwić” nam wybór.

Skąd bierze się takie uparte przekonanie, że nikt nas nie wychowuje? Może stąd, że jesteśmy tak mało ugruntowani w sobie, iż każdy przejaw wpływu obnażyłby nas jeszcze bardziej. Spójrzmy na ludzi, których określamy „bez wychowania”. To są ludzie, którzy postawili wyłącznie na siebie. Podobnie „bez kultury”, „bez pasji”. Tym wszystkim ktoś nas musi zarazić, do tego przekonać. Inaczej jesteśmy sobą.

Gdybym chciał nam zepsuć humor, mógłbym tylko dopytać: sobą, czyli kim?

Verified by ExactMetrics
Verified by MonsterInsights