Pytanie o miłość ojczyzny

Wśród różnych pojęć dotyczących spraw wielkich, a zakorzenionych w osobistym doświadczeniu, z pewnością znajdzie się miłość ojczyzny. Zakłada ona jednak, że człowiek wie co to ojczyzna i czym jest miłość. Zanim więc zaczniemy kochać ojczyznę, postawmy sobie pytanie, czy umiemy kochać w ogóle i jak miłość rozumiemy? Wyjdźmy od czegoś najprostszego: jakim modelem miłości kochamy naszych rodziców? Jeśli w rodzinie jest troje dzieci, czy wszystkie kochają tak samo? A może narzucić model najmłodszego lub najstarszego, albo jeszcze prościej – niech sami rodzice zdecydują, jak chcieliby być kochani.

Może więc najlepiej pozostawić w tym względzie wolność, by każde dziecko mogło kochać rodziców na sobie właściwy sposób. Każde porównanie ma słabe punkty, zwłaszcza próba dosłownego przeniesienia miłości do rodziców na miłość do ojczyzny. Ojczyzna ma tych dzieci więcej. Są jednak – w moim przekonaniu – dwie sprawy, na które warto zwrócić uwagę.

Pierwszą jest służba, a właściwie dostrzeżenie różnicy pomiędzy służbą a panowaniem. Służba rodzi kontynuację, panowanie zerwanie i zmianę. Kontynuację, ponieważ służyć można zawsze, służba nie jest kadencyjna. Ja doświadczam pomocy od innych, potem sam pomagam innym. Natomiast panowanie jest ograniczeniem „służenia” tylko do okresów, kiedy się panuje. W odniesieniu do ojczyzny ma to bardzo konkretne odniesienie. Czasem odnosi się wrażenie, że władza może służyć tylko wtedy, kiedy rządzi, natomiast kiedy jest w opozycji musi szkodzić. Niestety są to polskie charyzmaty wszelkich koalicji i opozycji, znaczonych nie służbą, ale na przemian panowaniem i szkodzeniem.

Drugim elementem jest tradycja. Moim ulubionym przykładem jest roślina podarowana przez babcię wnuczce w pięknej doniczce. Tylko, że roślina się rozwija, rozrasta, doniczka staje się niewystarczająca. Wtedy staje się przed dylematem tradycji: doniczka czy roślina? Co w imię czego poświęcić? Nasza doniczka tradycji i nasza roślina zwana Polską. Co czemu poświęcić?

To tylko kilka refleksji/propozycji na nasze narodowe święto.

Mały traktat o wielkich cnotach

Myliłby się bardzo Czytelnik, gdyby odczytał w poniższym tekście bezpośrednie nawiązanie do jednej z książek francuskiego ateisty pod takim właśnie tytułem (A. Comte-Sponville). Sprawa jest bardziej polska, a może jeszcze bardziej religijna. Spędziłem ten wieczór na ciekawej rozmowie o człowieku z jednym z wybitnych etyków polskich, niestety odchodzącym już w sposób nieubłagany do historii. Wśród wielu wątków, które podejmowaliśmy są dwa, o których chciałbym napisać.

Pierwszy to obiektywizm. Odmieniamy go przez wszystkie przypadki, próbujemy nim zakryć każde subiektywne przekłamanie. Powołujemy się na procedury, komisje, zabezpieczenia prawne. A obiektywizmu jak nie było, tak ciągle nie ma. Oczywiście można odwołać się do prawdy obiektywnej, ale język, którym ją opisujemy nie należy do najłatwiejszych. W dziennikarstwie młodzi adepci rozumieją to w ten sposób, że kiedy człowiek powoła się na jedno niepewne źródło, wtedy zaciąga „dziennikarską nieczystość”. Natomiast jeśli przywoła trzy niepewne źródła, wtedy już przesłanie staje się obiektywne. Tymczasem nie ma obiektywnych programów, przekazów, historii. Jesteśmy zawsze skazani na subiektywny wybór. Ale może on być świadomie uczciwy lub nieuczciwy. To uczciwość w poszukiwaniu sprawia, że coś staje się obiektywne. Może nie obiektywnie prawdziwe i jedyne, ale obiektywne, to znaczy uczciwie odkrywane. Wolimy jednak jedną prawdę, nawet kłamliwą, bo po pierwsze, skoro jedna i jedyna, to zwalnia od dalszych poszukiwań. Po wtóre, skoro ona jest, to znaczy, że nawet kłamca, kiedy ją powtarza mówi prawdę. Ona nie jest jednak tak prosta i tylko uczciwy człowiek zapewnia uczciwość przesłania. Czas więc nie tyle na obiektywnych, co na uczciwych. A wtedy więcej będzie pożytku z prawdy ograniczonej, ale uczciwie szukanej, niż z tzw. pełnej prawdy w jednym, ideologicznym wydaniu.

Drugi temat to patriotyzm. II Sobór Watykański używa bodajże tylko dwa razy słowa patriotyzm. Częściej mówi o miłości do ojczyzny. Niby chodzi o to samo. Jest jednak mała różnica. Czy podmiotem jest miłość czy ojczyzna? Ewangelia mówi wyraźnie o tym, że nie mamy tu trwałego miejsca. Chrystus przesłuchiwany odcina się wyraźnie od królestwa „stąd”. A wierzący? Z miłością i ojczyzną jest jak z podmiotem i dopełnieniem. Pozornie wydaje się, że kolejność nie jest najważniejsza. Lubiący zabawy językowe mogą sobie zrobić kilka wprawek na losową zamianę podmiotu z dopełnieniem. Zobaczy wtedy bardzo istotną różnicę. Wnioski zaś okażą się powalające.

Tak właśnie rozmawia się o sprawach wielkich. Wieczorna kawa, trochę czasu i otwarty umysł. Myślenie nie potrzebuje dofinansowania. Myśleniu wystarczy, żeby go ktoś nie tłamsił i nie próbował ideologizować. Tyle wystarczy, żeby powstawały małe traktaty o wielkich cnotach.

Smoleńsk 2012

W życiu codziennym można zauważyć dwa typy panującej filozofii: filozofię wolności i filozofię przypadku.

Pierwszy pokazuje, że wszystko zależy ode mnie, nawet Bóg. Jak określiła to jedna z rodzimych feministek: wątpię, więc działam. Co by oznaczało, że w drugą stronę wyraża się to stwierdzeniem: wierzę, więc czekam z założonymi rękami. Czasem trzeba doświadczyć życiowego „kopniaka”, by zrozumieć coś, co powinno rozumieć już dziecko – nie wszystko ode mnie zależy!

Drugi, to deterministyczne poddanie się człowiekowi, życiu, a nawet bezrefleksyjne przypisywanie wszystkiego Bogu (osławiona czy zniesławiona „wola Boża”).

Jest jeszcze trzeci typ, moim zdaniem najbardziej sensowny: zamysł Boga (oczywiście przepraszam, że nie jest to propozycja w ramach szeroko pojętej demokracji, ale niszowa, dla wierzących). Zamysł pokazuje, że nie ma przypadków, ale też nie ma fatum. Jest Ktoś, kto kieruje moim życiem, ale nie wbrew mnie. Cały paradoks polega na tym, że nie chce się logicznie kojarzyć tropów sensu w swoim życiu.

Piszę o tym w kontekście Smoleńska, gdyż zauważam, że ukształtowały się dwie postawy nie do przebrnięcia: za i przeciw. „Za” – czyli teoria zamachu (pośredniego lub bezpośredniego); „przeciw” – czyli „nic się nie stało”, albo „to mnie nie obchodzi”. Tylko, że one – coraz bardziej okopane we wzajemnych uprzedzeniach – nie mogą niczym sensownym owocować. Zauważyłem w ostatnich dniach pewien paradoks, szczególnie u osób, które mają obojętny stosunek do katastrofy smoleńskiej, a jednocześnie są wierzące. Tak bardzo „uczuliły się” na tę tragedię, że nawet modlitwę za zmarłych kojarzą politycznie.

To co stało się przed dwoma laty ma niewątpliwie jakiś głębszy sens. Nie wiem do końca jaki i czy zdoła to w naszych wzajemnych uprzedzeniach zrodzić owoce? Co więc pozostaje nam wszystkim, jako płaszczyzna wspólna? Modlitwa. Niech odpoczywają w pokoju! A ich pokój wieczny niech nas nie uśpi, lecz zmobilizuje do mądrych działań Pro publico bono!

Verified by ExactMetrics
Verified by MonsterInsights