Tożsamość czy utożsamienie z…?

Pojęcie tożsamości w II połowie XX wieku stało się pojęciem kluczowym nie tylko w filozofii, ale również w socjologii. Filozoficznie tożsamość wyraża się w pytaniu: kim jestem? Towarzyszą mu takie dookreślenia, jak stałość, spójność, odrębność. Oznacza to, że człowiek musi sobie odpowiedzieć kim jest w swojej stałości, to znaczy, co sprawia, że pomimo zmian w życiu, ktoś może o sobie powiedzieć „ten sam”. Nośnikiem tożsamości w tym znaczeniu jest wierność danemu słowu. Spójność oznacza, że człowiek potrafi harmonizować i hierarchizować różne płaszczyzny swojego życia. Wreszcie odrębność pokazuje, że ja to nie ty.

W socjologii z kolei tożsamość zostaje dopełniona kategorią utożsamienia z określoną grupą, jej misją i celami. Ale już na tym etapie można zauważyć, że człowiek może utożsamiać się np. z klubem sportowym, ale również z grupą przestępczą. Ważne jest więc z kim się utożsamia.

Rodzi to drogę budowania ludzkiej tożsamości: pytam kim jestem, następnie kim się staję poprzez utożsamianie się z grupą, by ostatecznie zapytać czy to utożsamienie pozwala pozostać mi sobą.

W chrześcijaństwie jest jeszcze jeden wymiar utożsamienia – utożsamienie nie tylko z socjologicznie rozumianą grupą, ale ze wspólnotą konkretnych, żywych ludzi. Dobrze wyraża to stara chasydzka opowieść o rabinie z Berdyczowa, Lewim Icchaku. Pewnego razu powiedział on swojej grupie, by zapraszali go wyłącznie na spotkania, na których będą chcieli wprowadzać jakieś nowe elementy. Pewnego dnia otrzymał zaproszenie i kiedy przybył na spotkanie, zapytał: co nowego chcą wprowadzić? Powiedzieli mu, że chcą postawić skarbonkę, do której bogaci będą mogli wrzucać datki, żeby nie było biednych u progu ich domów. Na to rabin odpowiedział: ale co w tym nowego? Przecież to było już w Sodomie i Gomorze. Ustawiono skarbonkę, żeby biedni mogli zniknąć bogaczom z oczu.

Ten właśnie wymiar braterstwa jest potrzebny do chrześcijańskiego utożsamienia się z grupą, ze wspólnotą. To jest prawdziwym kryterium otwartości, to w kontekście braterstwa papież Franciszek podpisze dzisiaj nową encyklikę.

Nastrojowy czy nastrojony?

W budowaniu różnego rodzaju wspólnot duży nacisk kładzie się na wytworzenie nastroju. Nastrojowy wieczór poezji, kolęd, nastrojowa kolacja przy świecach. Ile nastrojowość ma wspólnego z rzeczywistością? No właśnie, po to tworzymy nastrój, żeby wyrwać się z rzeczywistości.

Natomiast nastroić coś, oznacza sprawić, aby mogło być harmonijne samo w sobie i harmonijnie współbrzmieć z innymi. Stąd mówimy, gdy nas ktoś zaprasza na jakąś konferencję naukową (zestroić opinie szukając prawdy), że dzisiaj nie mamy nastroju na strojenie. Nastrojowy więc i nastrojony, to dwa różne słowa.

A w wierze? Czy chodzi o nastrój czy o nastrojenie? Ktoś powiedział trudne słowa i zepsuł nastrój. Czy jednak w wierze szukamy nastrojowych wieczorków czy czegoś więcej?

W czytaniu na XXVI Niedzielę Zwykłą padają słowa: „Postępowanie Pana nie jest słuszne”. Można wytłumaczyć to bardzo szybko według schematu: Tak mówią ci, których nie ma z nami. Ale Ewangelia opowiada o dwóch synach – jeden łatwo mówi idę i nie idzie, drugi raczej wiecznie zbuntowany, ale gdy pomyśli, jednak pójdzie.

Prześledźmy nasze ostatnie „Idę Panie”. Trzy tygodnie temu pisałem o upomnieniu, że nie jest ono odgrywaniem się na przeciwniku, ale szukaniem prawdy. Prowadzi to czasem do upomnienia samego siebie. Dwa tygodnie temu pisałem o przebaczeniu, w którym nie można zapomnieć, ale trzeba przestać nienawidzić. Tydzień temu, że nie można odmówić człowiekowi prawa do nawrócenia, bo byłoby to równoznaczne z życzeniem mu śmierci. Kto rozważał te słowa w kościele, dodatkowo mówił jeszcze „Idę Panie”, przynajmniej kilka razy w jednej liturgii.

Jest pewna zasada, która obowiązuje w temacie strojenia instrumentów – dźwięk wzorcowy. Przyjmuje się, że dźwięk wzorcowy bierze się z instrumentu, który najtrudniej nastroić. Powód jest prosty – taki instrument również długo się rozstraja. Przenosząc to na nasz temat, nie są w cenie „instrumenty”, które szybko się stroją i rozstrajają (idę Panie), ale takie, które sprawiają opór, ale za to trzymają dźwięk.

Jest jeszcze jedno niebezpieczeństwo związane ze strojeniem instrumentów. W domu można nastroić instrument nawet według fałszywego dźwięku wyjściowego i osiągnąć pozorną harmonię. Nie będzie ona jednak współgrać z resztą zespołu, gdybyśmy próbowali grać wspólnie. Jeśli nie otworzymy się na zestrojenie z innymi, na niestrojnym instrumencie możemy sobie zafundować wyłącznie wieczór nastrojowy.

Jednak bez porządnego nastrojenia – wcześniej czy później – z orkiestry i tak nas wyrzucą. I, tak czy inaczej, do przeżycia nastrojowego wieczoru na koncercie potrzebujemy nastrojonych instrumentów.

Myśli moje nie są myślami waszymi

(pytanie o wiarę na wzór dialogów Platona)

Czym jest dla ciebie wiara? Daje sens mojemu życiu, daje pokój. A jeśli nagle wszystko w twoim życiu się skomplikuje i po ludzku straci sens, jeśli zdarzenia codzienne skutecznie pozbawią cię pokoju…

Czym jest dla ciebie wiara? – pytam raz jeszcze. No dobrze, poczytajmy Katechizm – proponujesz. „Wiara jest pewnością tego, czego się spodziewam” – spoglądasz na mnie z miną zwycięzcy. A czego się spodziewasz? – dopytuję. Po ludzku pokoju, zdrowia. A co mówi Katechizm? – pytam zaczepnie. Że spodziewam się – wypowiadasz to jednym tchem – życia wiecznego.

Zgoda. Pytam cię jednak dalej: A skąd wiesz, że je otrzymasz? Bo chodzę do kościoła, przyjmuję sakramenty – odpowiadasz. Ale przecież możesz stracić sens i pokój. Skąd wiesz, że je otrzymasz? Z autorytetu Boga, bo tak powiedział – mówisz udając pewność. To pytam dalej: Kiedy ci to powiedział? Milczysz? To skąd to wiesz? Bo jestem ochrzczony i mam życie w sobie – deklamujesz jak wyuczony na pamięć wiersz. Pozwól, że dopytam: masz je z siebie? Nie, od Niego – odpowiadasz. Pytam więc dalej: A kiedy ci je dał? Mówią, że na chrzcie – odpowiadasz coraz bardziej nerwowo. Ryzykuję jeszcze raz i pytam: A pamiętasz tamtą chwilę? Widzę po twojej minie, że nie pamiętasz. To skąd wiesz, że je masz? Bo patrzę oczami Boga na świat i pragnę tego, czego pragnie Bóg – tym razem znowu dumnie odpowiadasz. A co widzi Bóg, kiedy patrzy na świat? Czego pragnął, kiedy umierał? Żebyś zbawiony był sam jako doskonały, czy może jeszcze z kimś? – pytam dociekliwie. Ale przecież inni to łotry! – wykrzykujesz. No właśnie, może pragnął zbawić łotra – tym doprowadzam cię do furii.

W końcu wyrzucasz z siebie: Ale zbawienie kosztuje! To pytam spokojnie: Ile kosztuje zbawienie? Odpowiadasz, że ty na swoje trudzisz się już siedemdziesiąt lat w pocie czoła. To pozwól, że dopytam czy dobrze rozumiem: Zbawi cię pot? Zaczynasz się denerwować i odpowiadasz: To może najlepiej nic nie robić? Potakuję, że chyba masz rację. Najlepiej nie robić nic z tego co i jak robisz.

A co robię źle? – pytasz. Odpowiadam pytaniem: A czego z tych lat najbardziej żałujesz? Czy żałujesz tego, że byłeś z Nim, kiedy inni byli gdzie indziej? Żałuję, że ja się trudzę całe życie a inni zbawią się za nic – kwitujesz pogodzony z losem. Właśnie owo „nic” pokazuje brak twojej wiary, bo tak nie nazywają Go nawet oni, których nazywasz łotrami. Właśnie za to NIC oni będą zbawieni. A Ciebie zbawi pot czoła i siedemdziesiąt lat wypominanych wyrzeczeń.

Twoja twarz posmutniała i zacząłeś bełkotliwie mówić coś, co usłyszałem dopiero, kiedy powtórzyłeś to kolejny raz: Myśli moje nie są myślami waszymi…, drogi moje nie są drogami waszymi… myśli moje…