Habemus papam

Są chwile w życiu człowieka, które można nazwać szczególnymi. Dla wierzącego takim momentem jest niewątpliwie wybór widzialnej głowy Kościoła. Wiele spekulacji medialnych poprzedzało ten wybór. Media zmuszały nas do opowiedzenia się pomiędzy tzw. konserwatystami a kardynałami postępowymi. A jednak wybór następcy św. Piotra uspokoił wszystkich. Przypomniał, że drogi Boga nie są drogami naszymi i Jego myślenie nie jest naszym myśleniem.

                Mamy papieża, który już określił charakter swojego pontyfikatu przybierając imię Benedykt XVI. Jego poprzednik, Benedykt XV, wskazuje linię, która znaczy w pewnym stopniu drogę nowego Papieża. Czynić pokój w miłości, ale jednocześnie pokój, który wypływa z prawdy. Stosunek do tej prawdy określił nowy papież już wiele lat temu, nazywając siebie „współpracownikiem prawdy”. Teraz stał się pierwszym odpowiedzialnym za depozyt Kościoła nie tylko w imieniu papieża, jak to było do tej pory, ale w imieniu samego Chrystusa.

                Wielu stawia sobie pytanie, czego można oczekiwać po tym pontyfikacie? Odpowiedź wydaje się prosta: otwartości na Ducha Świętego. To wystarczy. Jeśli bowiem rozumiemy Kościół jako Mistyczne Ciało Chrystusa, to musimy uznać, że Duch jest jeden, udzielając jednocześnie wielu charyzmatów. Jesteśmy świadkami jednoczącej obecności Ducha Świętego w Kościele i Jego konkretnego wyrazu w 265 charyzmacie w historii Kościoła. Pozostaje więc jedno – dziękczynienie Bogu. Przede wszystkim za to, że jak w dniu Pięćdziesiątnicy pozwala i nam doświadczyć jedności w różnorodności. Jedności Ducha prowadzącego Kościół nowym charyzmatem Benedykta XVI.

Trwałość nawrócenia

Każdy naród ma pewne cechy charakterystyczne, które znajdują odzwierciedlenie w codzienności. Ostatnie dni mogą rodzić wrażenie, że coś rzeczywiście się zmieniło: wypełnione kościoły, ulice i place pełne ludzi zadumanych, wyciszonych, jednające się grupy kibiców drużyn dotąd skłóconych, prezydenci dotąd nie pojednani próbujący ze sobą rozmawiać. Można odnieść wrażenie, że wreszcie w Polsce coś drgnęło, że ludzie wreszcie usłyszeli echo nawoływania nieżyjącego już papieża do pojednania i przebaczenia.

                Wszystko to mogłoby cieszyć, gdyby nie doświadczenie mówiące, iż najlepiej wychodziło nam w historii pospolite ruszenie. Czy więc jesteśmy świadkami nowej jakości życia Polaków, czy raczej pewnego zatrzymania się w naszej zwyczajnej drodze? Tydzień naznaczony żałobą nie odpowie nam na to pytanie. Jest on inny, jak gdyby nie przystający do standardów naszej codzienności. Ale tydzień się kończy. Od poniedziałku zaczną mówić milczący: uśpieni przez kilka dni politycy, gazety zachowujące dotąd polityczną poprawność, media dające wrażenie, jak gdyby w Polsce istniały tylko stacje katolickie…

                Takie jest wrażenie. A jaka będzie rzeczywistość? Doświadczenie mówi, że należy się spodziewać powrotu do szarości i naszych wad narodowych. Wiara z kolei skłania ku przeświadczeniu, że tym razem będzie inaczej. Czy i na co czekać? A może nie czekać, tylko spróbować, każdy w swoim życiu, przedłużyć tę „nienormalność” ostatnich dni. Może uda się nawrócić w sposób bardziej trwały, uwierzyć wbrew hamowanej doświadczeniem nadziei. „Nowe” jest w naszych rękach i w naszej mocy. Trzeba tylko pamiętać, że życie trwa dłużej niż chwilę, a uczucia są tylko jednym z elementów budowania życia i to najsłabszym, gdyż one zmieniają się najczęściej. Narodowi, który sięgnął beznadziei dano nadzieję w „królu” na miarę naszych marzeń. Czy marzenia się spełnią? Już za kilka dni będzie można usłyszeć pierwsze odpowiedzi: w tych samych mediach, gazetach i na wracających do codzienności ulicach. Bowiem trwałość nawrócenia mierzy się codziennością.

 

„A oto podszedł do Niego pewien człowiek” (Mt 19, 16)

Rozmowa Jezusa z bogatym młodzieńcem przytoczona w 19. rozdziale Ewangelii św. Mateusza, daje nam sposobność do ponownego wysłuchania Jego nauczania moralnego, ujętego w żywej i wyrazistej formie: „A oto przyszedł do Niego pewien człowiek i zapytał: «Nauczycielu, co dobrego mam czynić, aby otrzymać życie wieczne?» Odpowiedział mu: «Dlaczego Mnie pytasz o dobro? Jeden jest tylko Dobry. A jeśli chcesz osiągnąć życie, zachowaj przykazania». Zapytał Go: «Które?» Jezus odpowiedział: «Oto te: Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, czcij ojca i matkę oraz miłuj swego bliźniego jak siebie samego!» Odrzekł Mu młodzieniec: «Przestrzegałem tego wszystkiego, czego mi jeszcze brakuje?» Jezus mu odpowiedział: «Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną!»” (Mt 19, 16-21).

        „A oto podszedł pewien człowiek”. W młodzieńcu, którego Ewangelia Mateusza nie podaje, możemy rozpoznać każdego człowieka, zbliżającego się świadomie lub nieświadomie do Chrystusa, Odkupiciela człowieka, i stawiającego Mu pytanie moralne. Młodzieniec pyta nie tyle o to, jakich zasad należy przestrzegać, ale jak osiągnąć pełny sens życia. To dążenie bowiem stanowi rzeczywiste podłoże każdej ludzkiej decyzji i działania, to ukryte poszukiwanie i wewnętrzny impuls porusza ludzką wolność. Pytanie młodzieńca odwołuje się ostatecznie do Dobra absolutnego, które nas pociąga i wzywa, jest echem Bożego powołania, źródła i celu życia człowieka. Właśnie w tej perspektywie Sobór Watykański II zachęcał do takiego doskonalenia teologii moralnej, by jej prezentacja rzucała światło na najwyższe powołanie, jakie wierni otrzymali w Chrystusie – jedynej odpowiedzi, która zaspokaja pragnienie serca człowieka.

Również człowiek współczesny winien zwrócić się na nowo do Chrystusa, aby uzyskać od Niego odpowiedź na pytanie, co jest dobrem, a co złem. To Chrystus jest Nauczycielem, Zmartwychwstałym, który ma życie w sobie i pozostaje zawsze obecny w Kościele i w świecie. To On otwiera wiernym księgę Pisma i objawiając w pełni wolę Ojca, naucza prawdy o postępowaniu moralnym. Jako źródło i szczyt ekonomii zbawienia, Alfa i Omega ludzkich dziejów (por. Ap 1, 8; 21, 6; 22, 13), Chrystus objawia kondycję człowieka i pełnię jego powołania. Dlatego „człowiek, który chce zrozumieć siebie do końca – nie wedle jakichś tylko doraźnych, częściowych, czasem powierzchownych, a nawet pozornych kryteriów i miar swojej własnej istoty – musi ze swoim niepokojem, niepewnością, a także słabością i grzesznością, ze swoim życiem i śmiercią, przybliżyć się do Chrystusa. Musi niejako w Niego wejść z sobą samym, musi sobie «przyswoić», zasymilować całą rzeczywistość Wcielenia i Odkupienia, aby siebie odnaleźć. Jeśli dokona się w człowieku ów dogłębny proces, wówczas owocuje on nie tylko uwielbieniem Boga, ale także głębokim zdumieniem nad sobą samym”.

Jeśli chcemy zatem dotrzeć do sedna ewangelicznej moralności i pojąć jej głęboką i niezmienną treść, musimy się uważnie zastanowić nad sensem pytania zadanego przez bogatego młodzieńca z Ewangelii, a bardziej jeszcze nad sensem odpowiedzi Jezusa, pozwalając, by On nas prowadził. Jezus bowiem odpowiada na pytanie młodzieńca z delikatnością wychowawcy, wiodąc go jakby za rękę, krok za krokiem, ku pełni prawdy.

 

Jan Paweł II, Veritatis splendor, 6-8.