Savoir-vivre studenta Uniwersytetu

Każdy nauczyciel akademicki doświadczył zapewne w swojej pracy studentów, którzy – najogólniej mówiąc – nieco odstają od standardów przyjętych w danej społeczności. Niestety w ostatnich latach nasila się zjawisko braku fundamentalnej kultury w zakresie słowa i zachowania. Każdy z nas zdaje sobie sprawę, że pomiędzy narzekaniem na zachowanie gimnazjalisty a oceną zachowania studenta zachodzi spora różnica – przede wszystkim czasowa. A czas jest wielkością mierzalną i podlegającą ocenie: płaci się za czas pracy, rozlicza z czasu, uczy człowieka wykorzystywać czas. Czas to również okres na nabycie ogłady, przecież wykształcenie zobowiązuje.

W słowach roty przysięgi student ślubuje m.in.:  darzyć szacunkiem nauczycieli akademickich i innych pracowników Uniwersytetu. Szacunek można wyrazić na wiele sposobów, ale w relacjach okazjonalnych – a do takich, zwłaszcza dla niektórych studentów można zaliczyć wykłady – wyrazem szacunku jest kultura słowa i zachowanie.  Kiedyś podczas wykładu, po zwróceniu uwagi studentowi (przyszłemu dziennikarzowi) za jego niestosowne zachowanie zapytałem, czy nie zastanawiał się, dlaczego prezenterzy telewizyjni zachowują się inaczej? Odpowiedział wtedy: za 40. tys. miesięcznie też bym się tak zachowywał.

Zbyt długo zajmuję się etyką i filozofią moralności, by nie wiedzieć, że nie ma działania bez motywów. Okazuje się jednak, iż żyłem w słodkiej ignorancji (dopowiedzmy dla pewności – niewiedzy), że na studia przychodzą osoby, które mają nieco głębsze motywy dla swoich postaw niż 40 tys. miesięcznie. Oczywiście to jest tylko margines zachowań. Zdecydowana większość studentów jakich spotykam, to ludzie wielkiej kultury, szukający prawdy, zgłębiający wiedzę oraz szukający własnego miejsca w pluralizmie poglądów i postaw. Niemniej, nawet jeśli zachowania naganne stanowią mały margines całości zachowań, warto głośno i bezpośrednio je piętnować.

Uniwersytet jest miejscem, gdzie kształtuje się całego człowieka – nie tylko intelekt, który ujawnia się dopiero powyżej kwoty 40 tys. za miesiąc. Kultura jest całokształtem zachowań i – powtórzę raz jeszcze to, co moim studentom powtarzam ciągle – kulturę człowieka poznaje się nie w wyjątkowych sytuacjach publicznych, ale o drugiej w nocy przy własnej lodówce. Nie mówiąc już o wykładach…

Jaką więc terapię zaproponować tym, którzy nie rozumieją o czym mówię? Od czasu do czasu skonfrontować postawy zaczerpnięte z programów typu „talk-show” z postawami chociażby prezenterów wiadomości. A nuż zrodzi się jakaś refleksja…

(proszę o komentarze imienne, podając związek z problematyką: uczeń, student, bądź nauczyciel).

Oba[w]a i Nagroda Nobla

Im więcej czasu mija od śmierci jakiegoś założyciela czy fundatora, tym trudniej odczytać jego myśl, tym bardziej usilnie trzeba też wsłuchiwać się w idee przyświecające początkom. Podobnie jest z Nagrodą Nobla. Kiedy wczytać się w motywy przyznawania nagrody, zwłaszcza pokojowej, miała być ona przyznawana za najlepszą pracę na rzecz braterstwa między narodami, likwidację lub redukcję stałych armii oraz za udział i promocję stowarzyszeń pokojowych. Kiedy człowiekowi myślącemu da się kryteria oceny, wtedy nie trzeba już nic dopowiadać. Sapienti sat.

Zatem mamy kryteria. Poszukajmy więc laureata. Jest rok 1895. W małym szwajcarskim miasteczku Heiden dogorywa w opuszczeniu Jean Henri Dunant. Założony przez niego Czerwony Krzyż jest szarpany tarciami wśród samych członków komitetu, nie docenia się też wagi Światowej Organizacji Zdrowia czy Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości. Dziecko zaczyna żyć własnym życiem. W takich właśnie okolicznościach odnajduje go dziennikarz, który postanawia opisać jego życie i zasługi. Owocem tych publikacji jest przyznanie właśnie jemu pierwszej Pokojowej Nagrody Nobla w 1901 roku.

Czasy się zmieniają. Dzisiaj nawet założyciele Wspólnoty Europejskiej byliby posądzeni o brak poprawności politycznej i napiętnowani. Szczęściem dla nich – pomarli.

Można prześledzić listę laureatów Pokojowej Nagrody Nobla i samemu wyrysować sobie dwie krzywe: krzywą zasług i krzywą poprawności politycznej, by łatwo dostrzec jak pierwsza idzie w dół, druga zaś rośnie odwrotnie proporcjonalnie do niej.

Stąd i moja oba[w]a o Nobla. Odnoszę wrażenie, że z całego życiorysu Nobla wyczytano tylko fakt, iż wynalazł on dynamit. Bo rzeczywiście pewne informacje są trudne do zrozumienia – poza tym, że są wybuchowe.

Moralność = Prawo?

Do napisania tego felietonu skłonił mnie komentarz Pana Sylwestra umieszczony przy okazji wspomnienia o śmierci Prof. Barbary Skargi (do pełnego zrozumienia zasadności obecnego felietonu niezbędna będzie wcześniejsza lektura komentarza Pana Sylwestra i mojej nań odpowiedzi).

Ostatnio coraz częściej wraca problem kryzysu moralnego i jest też coraz więcej chętnych, by braki w moralności nadrobić prawem. Ktoś nie chce czegoś przyjąć, zrozumieć, zaakceptować – przegłosujmy to w sejmie, zdobądźmy większość, wygrajmy sprawę. Jest to szybka droga do sukcesu, ale mało skuteczna. W czasach Chrystusa było wiele wypadków, w których rozstrzygnięcia prawa rzymskiego były sprzeczne z Ewangelią. Apostołowie świetnie zdawali sobie sprawę z faktu, iż ani prawo nie zastąpi moralności, ani moralność prawa. Sam Apostoł Paweł przedłużył sobie życie o kilka miesięcy odwołując się do prawa rzymskiego, do czego miał prawo jako obywatel imperium, unikając tym samym konsekwencji wyroku religijnego Sanhedrynu. Chrystus również wybrał inną drogę walki z nie-Bożym prawem. Tą drogą była formacja sumień a w konsekwencji Krzyż jako – po ludzku – bezsilność wobec prawa. Prawo idzie bowiem zawsze za życiem, nie przed. Gdyby np. w Polsce było zdecydowane potępienie moralne pewnych postaw, prawo musiałoby iść za życiem i to skodyfikować.

Na czym w istocie polega różnica pomiędzy moralnością a prawem? Otóż prawo działa prohibicyjnie, ograniczająco. Jeśli już ma związek z moralnością to jest jej wymiarem negatywnym. Natomiast moralność to projekt na życie, pewna wizja celu, świadomość motywów i konsekwencji. Gdybyśmy nawet stworzyli idealne prawo, to nie da się kochać, współistnieć, tworzyć dobro wspólne w oparciu o zbiór kodeksów (cywilnego, karnego, administracyjnego i wielu innych). Moralność może pokrywać się tylko z tym prawem, które wcześniej zostało zapisane w sercu. Co prawda nauka Kościoła mówi, że prawo stanowione nie powinno stać w sprzeczności z prawem naturalnym. A jeśli stoi? To mamy podobny wyrok, jak w przypadku „Gościa Niedzielnego”. Wyrok moralnie niesprawiedliwy, ale podjęty w świetle prawa. Złego prawa. Z tego jednak nie można wyprowadzić wniosku, iż da się w przyszłości postawić znak równości pomiędzy moralnością a prawem. Byłaby to bądź jurydyzacja moralności, bądź etyzacja prawa.

To właśnie z takich przypadków wywodzi się słowo „męczennik”, oznaczające również świadka. Tygodnik katolicki nie przegrał. Zaświadczył o prawdzie wobec złego prawa i za to świadectwo zapłacił. Idealnie byłoby, gdyby nie było prawa, które podważa moralność. Ale jeśli jest…? Wtedy trzeba mówić prawdę. A prawda ma swoją cenę, czasem o wiele wyższą niż zasądzona.

I tak już pozostanie. Prawo zabezpieczające minimum, często o wiele za małe i moralność ukazująca szczyt. I pozostanie napięcie pomiędzy władzą świecką i duchowną. I dopóki ono będzie, będzie też szansa na zmianę. Gdybyśmy zaś wyobrazili sobie, że doczekamy błogiego pokoju pomiędzy moralnością i prawem, to oznaczałoby to, że nawet diabeł się nawrócił, albo coś przeciwnego, że Kościół nie pełni już swojej roli. Znak równości pomiędzy moralnością a prawem byłby owocem kompromisu, a w moralności nie ma kompromisu i pluralizmu. Mamy prawo walczyć o lepsze prawa. To jest nawet naszym obowiązkiem. Z pełną jednak świadomością, że w najlepszym systemie społecznym i prawnym zawsze pozostanie miejsce na męczennika-świadka prawdy, i zawsze za tę prawdę będzie trzeba płacić. Pozostaje tylko troska, byśmy tworzyli takie prawo i takie społeczeństwo, w którym za prawdę, zwłaszcza prawdę o człowieku i jego prawie do życia płaci się możliwie najmniej.

Nie ma bowiem takiego prawa, które odebrałoby możliwość świadczenia o prawdzie. Prawda bowiem wyzwala, przede wszystkim od lęku. Lęku nie tylko przed grzechem, ale też od lęku przed konsekwencjami prawa, jakie czekają za prawdę. Nagłośniony wyrok nie odebrał więc prawa do prawdy. Pokazał tylko, że w Polsce kosztuje ona jeszcze bardzo dużo.

Verified by ExactMetrics
Verified by MonsterInsights