Im więcej czasu mija od śmierci jakiegoś założyciela czy fundatora, tym trudniej odczytać jego myśl, tym bardziej usilnie trzeba też wsłuchiwać się w idee przyświecające początkom. Podobnie jest z Nagrodą Nobla. Kiedy wczytać się w motywy przyznawania nagrody, zwłaszcza pokojowej, miała być ona przyznawana za najlepszą pracę na rzecz braterstwa między narodami, likwidację lub redukcję stałych armii oraz za udział i promocję stowarzyszeń pokojowych. Kiedy człowiekowi myślącemu da się kryteria oceny, wtedy nie trzeba już nic dopowiadać. Sapienti sat.
Zatem mamy kryteria. Poszukajmy więc laureata. Jest rok 1895. W małym szwajcarskim miasteczku Heiden dogorywa w opuszczeniu Jean Henri Dunant. Założony przez niego Czerwony Krzyż jest szarpany tarciami wśród samych członków komitetu, nie docenia się też wagi Światowej Organizacji Zdrowia czy Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości. Dziecko zaczyna żyć własnym życiem. W takich właśnie okolicznościach odnajduje go dziennikarz, który postanawia opisać jego życie i zasługi. Owocem tych publikacji jest przyznanie właśnie jemu pierwszej Pokojowej Nagrody Nobla w 1901 roku.
Czasy się zmieniają. Dzisiaj nawet założyciele Wspólnoty Europejskiej byliby posądzeni o brak poprawności politycznej i napiętnowani. Szczęściem dla nich – pomarli.
Można prześledzić listę laureatów Pokojowej Nagrody Nobla i samemu wyrysować sobie dwie krzywe: krzywą zasług i krzywą poprawności politycznej, by łatwo dostrzec jak pierwsza idzie w dół, druga zaś rośnie odwrotnie proporcjonalnie do niej.
Stąd i moja oba[w]a o Nobla. Odnoszę wrażenie, że z całego życiorysu Nobla wyczytano tylko fakt, iż wynalazł on dynamit. Bo rzeczywiście pewne informacje są trudne do zrozumienia – poza tym, że są wybuchowe.
Drodzy Państwo, z założenia nie cierpię bloga. Jest to strona, na której proponuję jakiś temat do ogólnej refleksji. Widzę zaś, że zaczyna się swoista utarczka słowna, która – proszę mi wierzyć Panie Sylwestrze – nie prowadzi do niczego. Zatem ustalmy następującą zasadę: na polemiki prywatne umawiamy się przy kawie, a na stronie umieszczamy refleksje pozbawione emocji i zbyt osobistych odniesień. Jeśli ktoś poczuł się dotknięty, to również dowód na to, że komentarze zaczęły przybierać nazbyt osobistą formę. Prosiłbym też o komentarze związane z tematem. Zaczęło się od Nagrody Nobla a kończy… pytaniem: To o czym my właściwie mówimy?
Można skorzystać z wolności i zmienić otoczenie.
Czy chodzi o to, żebyśmy stwierdzili, że „żyje się dobrze”? Czy może jednak potrzeba czegoś głębszego? Czy o moralności mówi się tylko, gdy czyny oceniamy jednoznacznie jako dobre lub jako złe? I na czym opieramy swoją moralność?
Podstawy Panie Sylwestrze, zacznijmy od podstaw, od bycia ludźmi, którzy odczytują swoją naturę, nie poprzez karykatury pojęć, bo to do niczego nie prowadzi. Wtedy ramy nie będą wbrew ludziom.
Nikt nie tragizuje, zauważam co się dzieje w moim otoczeniu. Ludzie żyją tak, jakby najpierw się żyło, a później układało wygodne do tego zasady życia i współżycia. Od drobiazgów się zaczyna, a każda epoka, lub raczej każdy przedział czasu ma swoje wady i zalety, i nie sądzę by np. 100 lat temu ludziom źle się żyło, bo mówiąc w ten sposób opieramy się chyba głównie na materialnej stronie życia. Co więcej, ludzie te 100 lat temu wpisywali się w bardziej uniwersalne reguły, choć nie wszystkie były świetne, ale bardzo ułatwiały życie tym, którzy nie myślą i często tym, którzy myślą zbyt dużo… o swojej wygodzie.
Ludzkość ma tendencję do popadania w skrajności, co widać na przestrzeni wieków. Kiedy jesteśmy ograniczani, kiedy świat wydaje się być zbyt uporządkowany w jakiś odgórny sposób, wówczas chcemy wolności, którą sprowadzamy do wolności absolutnej, wolności wszystkich, we wszystkim, od wszystkiego. Kiedy „świat wolności” zaczyna nas męczyć, bo ciągle to my sami musimy wszystko dla siebie robić, to zaczynamy krzyczeć o zasady, o reguły, wartości i moralność. Dostajemy prawa, chcemy więcej, chcemy uporządkować wszystkie dziedziny życia, żeby było nam jak najłatwiej, i co wówczas? „To godzi w moją wolność, nie życzę sobie, nie chcę, nie mam zamiaru przestrzegać tego z czym się nie zgadzam”. Trzeba poszukać złotego środka, ale bynajmniej nie jest nim poprawność polityczna (przepraszam, ale jestem uczulona na to pojęcie).
Może Panu żyje się lepiej, dostatnio i bezpieczniej. Ja się nie czuję bezpieczniej, kiedy moje otoczenie próbuje mnie wyprać z poczucia stałości, z korzeni i z godności. Mogę żyć biednie, nie dostatnie, ale po ludzku.
Panie Sylwestrze, warto sygnalizować zjawiska, które są niekorzystne, a które są stosunkowo nowe, np. swoista degradacja społeczeństwa. Faktem jest, że każdy kolejny „rocznik” dzieci, młodzieży czy nawet studentów (jak tacy ludzie przechodzą przez sito rekrutacji, moja Alma Mater?) poziomem inteligencji czy zdolnością do samodzielnego, analitycznego myślenia grzeszy coraz mniej.
Uważam, że warto zachować taką zdrową paranoję, by… nie zwariować. Dlaczego by nie sygnalizować zjawisk, szczególnie, jeśli przybierają na sile? Zgadzam się jednak z tym, że nawet kaftan bezpieczeństwa powinien być szyty na miarę szaleństwa.
Sandra, Michał, nie ma co tak tragizować! Można raczej cieszyć się, że człowiek dziś jest taki a nie inny. Ludziom, np. w Polsce, generalnie żyje się dobrze – jest bezpiecznie i dostatnio dla większości społeczeństwa, tak jak nie było np. 25 lat temu, 60, 90. Rozejrzyjmy się dookoła i wskażmy, którzy ludzie z naszego otoczenia są źli (skoro taka nędzna jest rzekomo kondycja moralna społeczeństwa, to powinno być wielu złych ludzi, a jednak tak nie jest). Są oczywiście rzeczy, „wbrew ludziom” (jak to nazwałaś Sandra), ale stokroć więcej wokół jest rzeczy dla ludzi!
Człowiek coraz bardziej rozproszony, skupiony nie ludzkiej stronie życia, a na wmawianiu innym, że uważa ich za ludzkich w ramach poprawności politycznej. Przestajemy żyć? Teraz egzystujemy w ramach… różnorakich ramach i konwenansach, szkoda, że uczynionych raczej wbrew ludziom, a nie dla nich.
brak wzorów i wzorców
autorytety wietrzeją
nic constans nie znaczy
znaczenie – nic dzierży
nie szukać, nie drążyć
nie znać, gdzie patrzeć
o prochu zapomnieć
i jak wyspa umrzeć
myślą, mową, uczynkiem o próżni zaświadczać
na trwogę, z nadzieją kołatać u Boga