Piotr i Paweł

Kiedy patrzymy na Kościół, można odnieść wrażenie, że myślenie ludzi wierzących powinno być jednomyślne, zaś każde inne spojrzenie jest jak uderzenie w samo serce wiary. Tak myślimy dzisiaj. A czy u samego początku jednomyślność nie była potrzebna jeszcze bardziej niż dzisiaj? Dlaczego więc Piotr i Paweł poszli różnymi drogami? Dlaczego my zestawiamy ich w jednej liturgii. Gdyby chociaż oddzielał ich czas, można by wspominając jednego, zapomnieć o tym, co myślał drugi. Można by nieco osłabić ten pierwotny spór.

A jednak uroczystość łączy w jedno te dwie postaci. Piotra otwartego na Żydów i Pawła otwartego na pogan. Dwa spojrzenia, dwie różne drogi. To, co połączyło ich wtedy i to co łączy ich dzisiaj to wspólne budowanie Kościoła. Nie jest więc ważny spór o drogę, ale spór o cel. A celem były i pozostają dwa pytania: co warto budować i co warto ocalić?

Budować na wierze Piotra, to budować na Kościele, który jest jeden, święty, powszechny i apostolski. Jeden, bo Chrystus jest jeden. Święty, bo niezależnie od naszego rozumienia świętości, święty jest tylko Bóg. Powszechny, bo obejmujący każdego i całego człowieka. Wreszcie apostolski, gdyż budowany nie na ludzkiej tradycji, ale na tej żywej, czyli na historii zmagań tych, którzy współtworzą Kościół.

Trzeba więc budować także na wierze Pawła, na świadomości, że jest się poronionym płodem wobec wielkości życia, jakie daje Bóg. Budować ze świadomością, że nasza wiara ciągle jest dotknięta jakimś ościeniem, który zabiera ludzką pewność i każe zaufać Bogu. Budować na słabości, bo moc w słabości się doskonali.

Dwie drogi, dwie historie, ale jeden cel. Czy umiemy być Kościołem Piotra i Pawła? Czy umiemy budować w różnorodności charyzmatów? Czy umiemy cieszyć się z tego, że jeden scala Kościół Tradycji, a drugi wychodzi poza tradycyjne kręgi wiary?

Bez tego zbudujemy wyłącznie monolit wiary, w którym nie będzie miejsca na spór, na różnorodność, na osobiste przeżywanie wiary. Gdy jednak nie ma się o co spierać, nie zawsze musi to oznaczać siłę wiary. Częściej oznacza to po prostu obojętność i godzenie się na ujednoliconą przeciętność. Obyśmy w tej uroczystości zobaczyli, że Kościół był i pozostanie Kościołem Piotra i Pawła, a więc Kościołem zmagań, różnorodności, czasem aż po chwilowe rozejście się na dwie drogi. Ważne tylko, by pamiętać, że wiara nie stawia nas przed wyborem: Kościół Piotra czy Pawła. Wiara stawia nas raczej przed wyzwaniem, że prawdziwy Kościół, to Kościół Piotra i Pawła, bo tak naprawdę Chrystusa.

Pytanie o tożsamość

Pytanie o tożsamość wyraża się w pytaniu: Kim jestem? Można pytać dalej, a skąd wiem, kim jestem? Bo inni mówią o mnie, bo mnie porównują, bo sam porównuję się z innymi. Zmieniam się dla innych, dostosowuję się do ich oczekiwań; czasem tak bardzo, że w końcu sam nie wiem, kim jestem.

Jezus też postawił kiedyś to pytanie: za kogo Mnie uważają? Czy Jezus potrzebował opinii innych, by dowiedzieć się, kim jest? On postawił to pytanie dla nas, byśmy odpowiadając na nie mogli jednocześnie odpowiedzieć sobie kim my jesteśmy. Ale wróćmy do pytania Jezusa. Za kogo Mnie uważają, to znaczy, z kim Mnie porównują? Pytanie idzie jednak dalej, a wy za kogo Mnie uważacie? Z kim Mnie porównujecie? I nagle pytanie z płaszczyzny porównywania opinii przechodzi na płaszczyznę osobistego doświadczenia. Odpowiedź na to pytanie pokazuje poziom świadomości i tożsamości chrześcijańskiej. Jeszcze inaczej mówiąc, czy to kim jest Jezus i kim jest Jezus dla mnie, to to samo?

O tym kim jestem mówią moje cele w życiu. Czy moim głównym celem jest zachować życie – status, bezpieczeństwo, wygodę czy też jestem gotów stracić dla większego celu?

Tracić – zachować. Niektórzy politycy w kontekście wojny w Ukrainie bardzo się skompromitowali. Mieli piękne deklaracje o wartościach, prawach człowieka. I w pewnym momencie musieli sobie odpowiedzieć, czy życie zamienią na wartości czy na gaz, ropę i święty spokój. Jest takie mądre powiedzenie, że kto chodzi z diabłem do restauracji i tak płaci rachunek. Zdarza się to politykom, ale zdarza się również ludziom Kościoła. Papież Franciszek kilka dni temu tłumaczył się ze słów o szczekaniu NATO u drzwi Rosji. Chciał złagodzić reakcje po swojej wypowiedzi, ale chyba nie do końca trafnie. Tłumaczył, że powtórzył to za jakimś mądrym politykiem.

Może trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi. Co Jezus by powiedział o traceniu naszego dobrostanu w kontekście tracenia życia na Ukrainie? Może nie zawsze zachowanie życia jest kryterium, ale czasem tracenie, by zachować coś więcej: twarz, tożsamość, siebie. I nie być chrześcijaninem od zawodowego świadczenia, ale od osobistego doświadczenia.

Tajemnica komunii

Boże Ciało skierowuje nasze myśli na Eucharystię, a jeszcze ściślej, na komunię. Niestety, często przez komunię rozumiemy krótki moment procesji w czasie mszy św., niekiedy nie związany z naszym życiem ani przed ani po liturgii. A chodzi tak naprawdę o komunię w jej najgłębszym wymiarze. Źródłem zaś komunii jest przymierze.

Lud Przymierza. Samo ukonstytuowanie narodu wybranego pokazuje, że nie on jest w centrum i nie jest najważniejszy. Naród wybrany pełni tu rolę bardziej narodu przykładowego. Przykładowy, to znaczy znajdujący odwzorowanie we wszelkiej komunii, jaką buduje Bóg. Naród po ludzku nie najliczniejszy, można by powiedzieć, że już w punkcie wyjścia skazany na zapomnienie przez historię. I w ten niewiele znaczący naród wchodzi Bóg przez przymierze deklarując, że ten niczym nie wyróżniający się lud będzie Ludem Bożym, a Bóg będzie jego Panem. Ile razy naród bazował na przymierzu, tylekroć był silny. Ile razy stawiał na własne siły, tyle razy przegrywał.

Człowiek Przymierza. Podobnie jest z życiem każdego z nas. Nasza wyjątkowość nie zaczyna się na poziomie genów czy biologii. Co prawda każdy z nas jest inny i niepowtarzalny, ale tylko tyle. O naszej wyjątkowości świadczy chrzest św. To tam każdy usłyszał, że jest dzieckiem Boga wezwanym po imieniu, a Bóg staje się jego Ojcem. Ile razy o tym pamiętamy, tyle razy jesteśmy silni. Ile razy zapominamy o przymierzu, tyle razy popadamy w niewolę grzechu.

Eucharystia Przymierza. Ona nie jest jednym z punktów programu życia człowieka. Wokół niej koncentruje się wszystko. Eucharystia symbolizowana w hostii nie jest po ludzku czymś wyjątkowym. Gdyby spojrzeć na przyjmowaną hostię w kluczu kalorii, nie wystarczyłyby nawet na powrót do domu z kościoła. Natomiast dzięki łasce daje człowiekowi niesamowitą siłę.

Eucharystia buduje komunię, ale ta komunia nie jest jednorazowym aktem, lecz procesem. Można w niej wskazać na cztery etapy. Najpierw konsekracja. To przez słowa konsekracji przypadkowi ludzie stają się wspólnotą, a Bóg jest nie tylko przypominany jako pamiątka, ale jako realnie obecny. Potem komunia. Z jednej strony krótki obrzęd w liturgii, poprzedzony procesją. W rzeczywistości komunia jest prostym znakiem (widzialnym) zapowiadającym głębię tego, co niewidzialne (łaski), czegoś co trwa. Kolejny etap to kontemplacja. Komunii nie można przyjąć bezwiednie jak posiłku. Czasem w wirze naszych spraw uświadamiamy sobie, że jeszcze nie jedliśmy śniadania. Tak nie można przyjmować komunii św. Ona musi być przyjmowana świadomie, bo rozpoczyna komunię, czyli współpracę z Bogiem. I wreszcie naśladowanie. Nie można łaski przyjmować na próżno. Ona musi być przyjęta i owocować.

I jeszcze jeden moment wart wyjaśnienia. Kiedy zbliża się czas komunii w liturgii, mówimy, że idziemy do komunii. Nie jest to do końca prawdą. Nie idziemy do komunii, bo my już jesteśmy w komunii. Idziemy po komunię, a więc po źródło prawdziwej komunii, by nasza komunia się nie wyczerpała. Nie idziemy więc do komunii (obrzędu), ale po komunię (łaskę).

Na końcu mszy św. słyszymy wezwanie, by zanieść tę komunię światu. Chodzi o znak. Kiedy kapłan mówi, że Bóg wchodzi z nami w komunię, pokazuje hostię. A co ja pokazuję światu mówiąc o tej komunii? Jaki jest mój znak komunii dla świata?

Skąd jednak wziąć Ciało Pańskie? Pandemia pokazała nam, że do tego jest potrzebny Kościół i kapłaństwo. W czasie Bożego Narodzenia słyszeliśmy, że Słowo stało się Ciałem. Słowo przygotowuje miejsce dla Ciała. Ale w te święta to jeszcze żłóbek. Potem to słowo prowadzi dalej do Eucharystii i tu staje się w pełni, realnie Ciałem Chrystusa. Czasem mamy pokusę odrzucenia kapłaństwa, porzucenia Kościoła. Tylko co nam wtedy zostanie. Czy wystarczy przytulenie się do figury Jezusa ze żłóbka?

Postawmy sobie dzisiaj pytanie: Jeśli wzgardzisz kapłaństwem, jeśli porzucisz Kościół, skąd weźmiesz ten Chleb, Ciało Pańskie?