Boże Ciało skierowuje nasze myśli na Eucharystię, a jeszcze ściślej, na komunię. Niestety, często przez komunię rozumiemy krótki moment procesji w czasie mszy św., niekiedy nie związany z naszym życiem ani przed ani po liturgii. A chodzi tak naprawdę o komunię w jej najgłębszym wymiarze. Źródłem zaś komunii jest przymierze.
Lud Przymierza. Samo ukonstytuowanie narodu wybranego pokazuje, że nie on jest w centrum i nie jest najważniejszy. Naród wybrany pełni tu rolę bardziej narodu przykładowego. Przykładowy, to znaczy znajdujący odwzorowanie we wszelkiej komunii, jaką buduje Bóg. Naród po ludzku nie najliczniejszy, można by powiedzieć, że już w punkcie wyjścia skazany na zapomnienie przez historię. I w ten niewiele znaczący naród wchodzi Bóg przez przymierze deklarując, że ten niczym nie wyróżniający się lud będzie Ludem Bożym, a Bóg będzie jego Panem. Ile razy naród bazował na przymierzu, tylekroć był silny. Ile razy stawiał na własne siły, tyle razy przegrywał.
Człowiek Przymierza. Podobnie jest z życiem każdego z nas. Nasza wyjątkowość nie zaczyna się na poziomie genów czy biologii. Co prawda każdy z nas jest inny i niepowtarzalny, ale tylko tyle. O naszej wyjątkowości świadczy chrzest św. To tam każdy usłyszał, że jest dzieckiem Boga wezwanym po imieniu, a Bóg staje się jego Ojcem. Ile razy o tym pamiętamy, tyle razy jesteśmy silni. Ile razy zapominamy o przymierzu, tyle razy popadamy w niewolę grzechu.
Eucharystia Przymierza. Ona nie jest jednym z punktów programu życia człowieka. Wokół niej koncentruje się wszystko. Eucharystia symbolizowana w hostii nie jest po ludzku czymś wyjątkowym. Gdyby spojrzeć na przyjmowaną hostię w kluczu kalorii, nie wystarczyłyby nawet na powrót do domu z kościoła. Natomiast dzięki łasce daje człowiekowi niesamowitą siłę.
Eucharystia buduje komunię, ale ta komunia nie jest jednorazowym aktem, lecz procesem. Można w niej wskazać na cztery etapy. Najpierw konsekracja. To przez słowa konsekracji przypadkowi ludzie stają się wspólnotą, a Bóg jest nie tylko przypominany jako pamiątka, ale jako realnie obecny. Potem komunia. Z jednej strony krótki obrzęd w liturgii, poprzedzony procesją. W rzeczywistości komunia jest prostym znakiem (widzialnym) zapowiadającym głębię tego, co niewidzialne (łaski), czegoś co trwa. Kolejny etap to kontemplacja. Komunii nie można przyjąć bezwiednie jak posiłku. Czasem w wirze naszych spraw uświadamiamy sobie, że jeszcze nie jedliśmy śniadania. Tak nie można przyjmować komunii św. Ona musi być przyjmowana świadomie, bo rozpoczyna komunię, czyli współpracę z Bogiem. I wreszcie naśladowanie. Nie można łaski przyjmować na próżno. Ona musi być przyjęta i owocować.
I jeszcze jeden moment wart wyjaśnienia. Kiedy zbliża się czas komunii w liturgii, mówimy, że idziemy do komunii. Nie jest to do końca prawdą. Nie idziemy do komunii, bo my już jesteśmy w komunii. Idziemy po komunię, a więc po źródło prawdziwej komunii, by nasza komunia się nie wyczerpała. Nie idziemy więc do komunii (obrzędu), ale po komunię (łaskę).
Na końcu mszy św. słyszymy wezwanie, by zanieść tę komunię światu. Chodzi o znak. Kiedy kapłan mówi, że Bóg wchodzi z nami w komunię, pokazuje hostię. A co ja pokazuję światu mówiąc o tej komunii? Jaki jest mój znak komunii dla świata?
Skąd jednak wziąć Ciało Pańskie? Pandemia pokazała nam, że do tego jest potrzebny Kościół i kapłaństwo. W czasie Bożego Narodzenia słyszeliśmy, że Słowo stało się Ciałem. Słowo przygotowuje miejsce dla Ciała. Ale w te święta to jeszcze żłóbek. Potem to słowo prowadzi dalej do Eucharystii i tu staje się w pełni, realnie Ciałem Chrystusa. Czasem mamy pokusę odrzucenia kapłaństwa, porzucenia Kościoła. Tylko co nam wtedy zostanie. Czy wystarczy przytulenie się do figury Jezusa ze żłóbka?
Postawmy sobie dzisiaj pytanie: Jeśli wzgardzisz kapłaństwem, jeśli porzucisz Kościół, skąd weźmiesz ten Chleb, Ciało Pańskie?