Lubimy mówić: Panie, Panie…

Pobieżna ocena katolicyzmu w Polsce jeszcze długo będzie wypadać pozytywnie. Im mniej bowiem słuchamy, tym chętniej mówimy Panie, Panie. Spróbujmy jednak usystematyzować naszą refleksję.

Ewangelia uczy nas, że nie wystarczy słuchać, trzeba wypełniać. Życie z kolei uczy, że trzeba mówić i być odpowiedzialnym. Mamy zatem dwie pary pojęć: słuchać – wypełniać oraz mówić – być odpowiedzialnym. Problem pojawia się wtedy, kiedy zaczynamy wspomniane słowa łączyć w innych konfiguracjach: słuchać – mówić oraz wypełniać – być odpowiedzialnym.

Pierwsze niebezpieczeństwo: słuchać – mówić. Przypomina to trochę nasze zaangażowanie polityczne, gdyż ani to czego słuchamy, ani to co mówimy nie ma większego wpływu na nasze życie. Po prostu słuchamy nie słuchając, mówimy nie angażując się.

Jest i drugie niebezpieczeństwo: wypełniać – być odpowiedzialnym. Wypełniać nie słuchając. Mam znajomego, który jest w stanie w każdej chwili zrobić dla człowieka wszystko. Może wyręczyć w zakupach, w załatwieniu różnych spraw. Problem polega na tym, że i tak człowiek musi to potem zrobić sam. Bo załatwi, tylko nie to o co się prosiło. Kupi, ale nie to i nie tyle czego się potrzebowało. Powód? Nie słuchał, a właściwie słuchał siebie.

Można też być odpowiedzialnym, tylko że odpowiedzialność łączy się jakoś z naszą postawą kontrolowania. Mówi się przecież, że nie mogę być odpowiedzialny za coś na co nie mam wpływu.

A Bóg? Nie da się wypełniać nie słuchając, nie da się być odpowiedzialnym nie odpowiadając. A nie odpowiada się wtedy, kiedy nie usłyszy się pytania.

Słuchać to przyjąć. Przyjąć prośbę, życzenie a w nich osobę, która prosi. Tylko wtedy wypełniając mogę zrobić coś nie dla siebie, ale dla tej osoby. Inaczej Panie, Panie przypomina bardziej nasze staropolskie „Panie kochany”, tylko, że wtedy i „Panie” i „kochany” niewiele znaczy.

Optymizm tragiczny

Wszędzie ucisk, zło i niezgoda. Napadają na Kościół, człowiek nie akceptuje człowieka, świat starych wartości chyli się ku upadkowi. A Ty obiecałeś, że przyjdziesz a zachowujesz się jak nasi polityczni liderzy. Co pokolenie obiecujesz, ale chyba tylko po to, żeby człowiek znowu Ciebie wybrał. A kiedy już wybierze – to jak w polityce – radź sobie wyborco sam.

…A w świecie przemoc, ucisk i niezgoda. Można by te słowa opatrzyć jeszcze podpisem: 2 października, wieczór. Notatka z pamiętnika chrześcijańskiego zrzędy.

A niby co ja wierzący mam robić? Ewangelia na niedzielę przywołuje prośbę uczniów: Panie przymnóż nam wiary… Ale po co? Bo nie mamy siły zrzędzić więcej? Bo już nasz optymizm tragiczny zabrał nam siły i rozum?

Przymnóż nam wiary w siebie, bo jedyne co potrafimy to szukać winnych, że góry się nie przenoszą. A w naszym życiu nie chce się nam nawet przenieść sprzed telewizora do Kościoła. A jak już się przemieścimy, to tylko po to, żeby znowu w kruchcie, a czasem nawet na ambonie pobiadolić: wszędzie ucisk, zło i niezgoda…

Wiara czy optymizm tragiczny?

A może by tak jutro pozachwycać się tym światem i powiedzieć: ile w naszym życiu wolności, dobra i zgody…

Lepiej zamilknąć, bo jeszcze ktoś usłyszy i naprawdę góry zaczną się przenosić.

… przez Krzyż

Zarówno dla przekonanych, jak i dla opornych musi być zgoda co do jednego – Krzyż Chrystusa w kulturze polskiej jest i pozostanie jej stałym elementem. Chcę jednak z całą mocą podkreślić: Krzyż Chrystusa. Porządkuje to od razu dwie sprawy. Po pierwsze, krzyż nie jest tylko figurą dwóch skrzyżowanych belek, z których można zrobić wszystko. Po drugie, nawet w naszej kulturze nie czci się relikwii krzyża osób, które zostały ukrzyżowane w pewnym okresie dziejów, za przestępstwa w ten sposób karane przez ówczesne prawo. Zatem, kiedy mówimy o Krzyżu jako symbolu naszej wiary, mówimy tylko o takim krzyżu, z którym wiąże się wiarę w Chrystusa, który na nim umarł.

Od czasu do czasu wraca jednak krzyż jako element innej walki. Można by napisać wiele rozpraw na temat tego, w jaki sposób wykorzystywano krzyż do różnego rodzaju rozgrywek ideologicznych. Ileż to rzeczy próbowano załatwić „przez krzyż”.

W ostatnich tygodniach również w naszej ojczyźnie powrócił temat krzyża. Dołączono do niego spory o miejsce krzyża w życiu społecznym, podzielono ludzi na tych, którzy są „za” i „przeciw”. Zapomniano tylko o jednym – że w ostatnim sporze chyba nie tylko o krzyż chodzi.

Spróbuję uzasadnić moją tezę. Otóż, kiedy na początku pojawiła się idea zabrania krzyża spod pałacu prezydenckiego, wielu słusznie zaczęło się zastanawiać czy rzeczywiście nie chodzi o walkę z krzyżem. Bo jeśli by tak było, to trzeba o niego walczyć. W pewnym momencie jednak zrodziło się porozumienie – krzyż nie musi już dzielić. W tym porozumieniu uczestniczy również lokalny Kościół. Krzyż znajdzie godne miejsce upamiętnienia tragedii, ci zaś, którzy go postawili nie czują się dotknięci. A jednak byłaby to zbyt rychła nadzieja. Przecież krzyżem można jeszcze coś ugrać. Zastanawiam się nad jednym: gdyby pod płotem któregoś z zagorzałych obrońców krzyża zmarł bezdomny, czy zgodziłby się postawić w ogródku krzyż upamiętniający. Dalej, symbole religijne powinny być tam, gdzie wyrażają wiarę tych, którzy je stawiają. Czy krzyż pod pałacem, pod którym – zgadzając się na demokrację, raz będzie prezydent wierzący, innym razem np. ateista – jest sens stawiać znak, który nie będzie doznawał powszechnego szacunku? Wreszcie, ostatni argument, który pokazuje chyba najbardziej prawdziwe intencje „obrońców” krzyża dotyczy tego, że krzyż powinien stać pod pałacem aż do czasu postawienia pomnika. Rodzi się tylko pytanie, czy godzi się zamieniać krzyż na pomnik? A co wtedy z krzyżem jako symbolem. Pomnik wystarczy? Będziemy w naszym narodowym kościele modlić się do pomników zamiast Krzyża Chrystusa?

Nie jestem oczywiście naiwny, że i przeciwnicy Krzyża Chrystusa, przez tę nieobecność krzyża chcą ugrać swoje. Jestem zatem przeciwko tym, którzy chcą krzyża pod pałacem na siłę, jak i przeciwko tym, którzy na siłę chcą ten krzyż wyprowadzić. Jestem przeciwko jednym i drugim, bo krzyż zaczyna być traktowany instrumentalnie. A żeby było jasne, sam jestem obrońcą Krzyża Chrystusa i należę do głęboko przekonanych o znaczeniu symboli w życiu publicznym.

Przeraża mnie jednak taka wiara, w której idea Krzyża Chrystusa – MIŁOŚĆ – zostaje zepchnięta na margines. Ratując krzyż, zabija się miłość jako przesłanie. Chrystus umierał poza murami miasta, kiedy miasto Go nie chciało. Mógł posłać zastępy niebieskie i umierać na dziedzińcu świątyni, albo pod pałacem Heroda czy Piłata. On jednak zostawił człowiekowi swój Krzyż i wolność. Bo wymuszana miłość przestaje być MIŁOŚCIĄ.