Człowiek może i powinien pracować nawet po przejściu na emeryturę. Dobitnym tego przykładem jest pan Edward Janczarek, emerytowany pracownik kuratorium oświaty, który w ramach emeryckiego pensum chce ciągle służyć radą i wiedzą. Widząc jak z powodu zawyżonej poprzeczki męczy się młode pokolenie, postanowił mu pomóc, łagodząc choć w części surowe wymogi języku polskiego.
Gdyby propozycja weszła w życie, już niebawem zabraknie w naszym języku niepotrzebnych subtelności, takich jak „ó”, „rz”, czy „ch”. W pierwszej części podejścia pana Edwarda do młodych zgadzam się w pełni – zbędne utrudnienia trzeba ograniczać. Natomiast mam nieco wątpliwości co do drugiej części motywacji. Chodzi o granicę uproszczeń. Otóż można sobie wyobrazić, że przenosimy to „wyjście ku człowiekowi” na inne płaszczyzny. Można wyeliminować łacinę z medycyny i prawa, całki z matematyki, system księgowania na kontach z rachunkowości, no i jeszcze w ramach tego, co zbędne – kuratorium z oświaty.
Można. Mam tylko pewien niepokój. Kilka lat temu, kiedy rozmawiałem z osobą zaangażowaną we wdrażanie strategii lizbońskiej, usłyszałem – niby przypadkowo wypowiedzianą – pewną ważną informację. Otóż maleje popyt na mądrość, a wzrasta zapotrzebowanie na wiedzę. Oczywiście chodzi o taką wiedzę, którą da się przełożyć na efekty. Człowiek wiedzy jest bowiem sprawniejszy niż człowiek mądrości. Nie zastanawia się nad sprawami zbędnymi, gdyż ma procedury. Do wyślenia mądrościowego wystarczy wychować elity, a ich przecież nie potrzeba zbyt wiele. Pozostali zajmą sobie właściwe miejsce przewidziane w hierarchii społecznej. Spotkałem kiedyś kucharkę, która świetnie i dietetycznie gotowała, pisząc oczywiście „dyeta”, na którą składały się „paruwki”. Taka wiedza nie potrzebuje rzeczywiście „ó”, „rz”, czy „ch”.
Wspominam jednak z nostalgią czasy, kiedy jedna z grup pisała jakieś brzydkie słowa na murze, a druga poprawiała w nich błędy ortograficzne. Nawet tam uczono polszczyzny. Dzisiaj można sobie wyobrazić, że nawet w języku oficjalnym pojawią się dziwolągi i nowotwory, bo przecież liczy się komunikat i zdolność odkodowania treści, nie zaś niepotrzebna lingwistyczna oprawa.
I mam jak zwykle jedną wątpliwość: Czy moje przywiązanie do języka wynika ze skostnienia szarych komórek, czy może jednak chodzi o coś więcej?
Zanim zrozumiem nowe trendy, spróbuję napisać jakieś przesłanie do Pana Edwarda w nowym języku: Kohany Panie Kóratoże! Pragnę wyrazić swuj niepokuj z powodu pańskich propozycji. Wiem, rze hociarz ten nasz język jest skomlikowany i hciałoby się pomuc naszej młodzierzy, to jednak przyzna Pan, rze karzda pruba zbytnih óproszczeń zawiera jedno niebezpieczeństwo. Polega ono na tym, rze w pewnej hwili zacznie nam gęstnieć owłosienie na rękah a podstawowe procesy staną się tródne. To będzie antyewolucja. Chyba, rze Pan ma rację i będzie to tylko ANTYEWOLÓCJA.