Pokusa (nie)spełnionej obietnicy

Marzenia – pragnienia – pokusy. Któż z nas nie miał marzeń. Wcale nie były one pokusami, lecz godziwymi, szczerymi pragnieniami. Pragnęliśmy wymarzonej pracy, dającej wystarczające środki do życia, chcieliśmy zobaczyć ciekawe miejsca na ziemi, a nawet do pewnego wieku wierzyliśmy w nieśmiertelność po ludzku. Taką, która nie zabiera młodości, nie przysparza chorób. Wszystko to było pragnieniem i obietnicą, że życie tak właśnie może wyglądać. A potem przyszły choroby, praca – nawet jeśli nie najgorsza – to też nie będąca szczytem marzeń. I wtedy pojawiła się pokusa zastępująca niespełnione obietnice.

Mesjasz marzeń. W podobnej sytuacji był naród wybrany. Pamiętał z zapowiedzi kształt czasów mesjańskich, słyszał o mannie z nieba, tylko wspominał ją przy chlebie ciężko zapracowanym. Ludzie czekali na mesjasza, a jednocześnie, gdy przyszedł, nie potrafili go rozpoznać. Przyszedł jako ten, który odczuwa głód, pragnienie, i nagle jest ktoś, kto chce zamieniać kamienie w chleb. Mesjasz przyszedł, od razu burząc marzenia o powrocie królestwa, pokazując, że Jego królestwo nie jest stąd. Tymczasem ktoś inny zaproponował wszystkie królestwa świata. Upragniony mesjasz na każdym kroku przypominał, że musi cierpieć i umrzeć, a ktoś inny zapewniał, że człowiek nawet nogi nie musi urazić o kamień.

Wszystkiemu winien język, który potrafił pięknie opisywać pokusy i szorstko mówić o przyszłości z Bogiem. Taki właśnie język pokus i język niespełnionych nadziei przeplatają się w naszym życiu. Koleżanka zarabia trzykrotność mojej pensji prawie nic nie robiąc, znajomi zwiedzili już prawie cały świat, Bóg każe mi realizować Jego wolę, gdy w tym czasie inni realizują swoją i nieźle na tym wychodzą. Nie zatroszczył się Bóg o język obietnic, natomiast ktoś inny dopracował język pokus do perfekcji.

Pokusa też kosztuje. Co więcej, zestawienie obietnicy i pokusy wcale nie jest takie oczywiste. Pokusy też się same nie realizują. Też trzeba się na nie napracować. Żeby mieć łatwy chleb, trzeba coś komuś zabrać, albo przynajmniej nie do końca uczciwie na niego zapracować. Żeby podziwiać królestwa, trzeba pamiętać, by nie powiększać kosztów. Z dwóch pensji nie można utrzymać kilkorga dzieci. Wniosek jest więc prosty. Można też się dać zaprosić na „bezkosztową” podróż życia, z kimś, kto pozornie niczego za to nie oczekuje.

Różnica pomiędzy pokusą a obietnicą zaczyna być dostrzegalna nieco później, jak różnica pomiędzy pożyczką chwilówką a pensją. Pierwsza wygląda jakby to ktoś robił dobry uczynek wyciągając do nas rękę z pieniędzmi. Pensja jest moja, ale to ja muszę wyciągać rękę, by wyszarpnąć coś co mi się należy. Chwilówka jest długiem, ale zawsze wierzę, że to nie ja trafię na listę dłużników. Pensja jest przychodem, ale małym i ciężko wypracowanym. Chwilówkę można otrzymać nawet w kilka minut (mówisz i masz!). Na pensję trzeba pracować cały miesiąc.

Nie jest łatwo żyć obietnicą. Nie przychodzi ona tak po prostu, nie ma jej bez wyrzeczeń, nigdy nie daje wszystkiego od razu. Nie to co pokusa. I może właśnie dlatego pragnąc obietnicy, wybieramy pokusy, bo jawią się one jako spełnienie niespełnionych obietnic.

Pokusy, czyli spór o cenę

Ile to razy proponowano nam prawie idealne rozwiązania – abonament na określoną usługę za 0 złotych w pierwszym roku, zakup czegoś, na co nas nie stać, bez obowiązku spłaty przez sześć miesięcy. Cena jest ukryta albo podzielona na niewielkie raty. Swoją drogą, nikt nie lubi rozmawiać o cenie, więc pokusa nam to ułatwia.

W raju było podobnie. Tylko, że Bóg wyszedł od ceny, od tego, czego człowiekowi nie wolno. Tak naprawdę ceną były posłuszeństwo i zaufanie. To w tym kontekście Biblia Aramejska znane nam pytanie, postawione przez Boga: Adamie, gdzie jesteś? – tłumaczy: Adamie, gdzie jest przykazanie, które ci dałem? Gdzie jest twoje posłuszeństwo i zaufanie?

Pokusy biblijne bardzo przypominają życie. Pierwsza – nie wiąż chleba z trudem. Bóg chce, żebyś się męczył, był uczciwy, głupi w oczach świata. Tego chcesz? Druga pokusa – jesteś wolny, rzuć się w wir życia, w pogoń za sukcesem. Dopiero w trzeciej przychodzi pytanie o cenę. Właściwie też jest pozornie nie wygórowana: oddasz pokłon! Jeśli tyle otrzymam za darmo, to małe uzależnienie, niezbyt głęboki pokłon, czy to aż tak wiele? Stracę trochę godności, przyzwoitości, ale ile to jest warte? Zwłaszcza, jeśli nikt nie widzi.

To właśnie odwołując się do ceny można odróżnić prawdziwe życie od pokusy życia. Wszystko co prawdziwe ma cenę, a uczciwą transakcję rozpoczyna się od podania ceny. Realnej ceny!

Skoro pokusy łudzą człowieka, jak się przed nimi bronić? Po pierwsze propozycja pokus pada na pustyni. Chodzi więc o wspólnotę. Najłatwiej zmanipulować człowieka, który jest sam, który nie ma się do kogo odwołać, zapytać. Po drugie, Pismo Święte. Jezus odpowiada szatanowi: Napisane jest… By jednak bronić się Słowem Bożym trzeba je znać. Znać na tyle, by było żywe w pamięci i by w momentach trudnych można je przywołać. I po trzecie – cena. Ona uczy, by nie układać swojego życia na promocjach i wyprzedażach, ale na rzeczywistej wartości produktu i realnej cenie do zapłaty.

Tym właśnie były i są pokusy – sporem o cenę.   

Pokusy

Są słowa, które rodzą w nas bardzo odmienne odczucia. Jednym z nich jest „pokusa”. Nie wdając się w szczegóły można powiedzieć, że w odniesieniu do tego słowa ludzie dzielą się na dwie grupy: tych, którzy pokus unikają i tych, którzy pokus szukają. Czy można jednak uniknąć pokus w ogóle? Czym one są?

Pokusa kojarzy się z brakiem. Iluż to rzeczy człowiekowi brakuje. Nie zaspokajamy jednak naszych braków w sposób zwierzęcy, instynktowny czy impulsywny. Staramy się nad zaspokajaniem braków zapanować. Okazuje się więc, że sama pokusa nie jest niczym złym. Niepokoi jednak zdanie z Pisma Świętego o tym, że drogi Boga nie są naszymi drogami i Jego myśli nie są naszymi myślami.

Z myślami Boga jest trochę tak, jak z językiem obcym. Niektórzy go znają, ale najczęściej wolimy porozmawiać w języku dobrze opanowanym. W takim właśnie języku zaczyna przemawiać szatan. Jego myśli i drogi są często naszymi. Nie proponuje przecież zaspokojenia braku rzeczy złych, jedynie sposób, jaki proponuje rodzi niepokój.

Pierwsza pokusa – kamienie chlebem. Może to pokusa dla zgłodniałych (których swoją drogą jest coraz więcej), ale nie dla nas, sytych. Może więc wystarczy świadomość, że chleb, który jem nie pochodzi z kradzieży, jest owocem mojej pracy, zawdzięczam go sobie. W tej pokusie wystarczy, że nie mam potrzeby dziękować za chleb.

Druga pokusa – królestwa świata. Większość z nas wie, że nawet posiadanie działki, to często niepotrzebne zawracanie głowy. Miało być pięknie, a czasem nawet nie można wyjechać w inne miejsca, bo przecież mamy działkę. Przyzwyczajamy się więc do tego, że królestw świata nie musimy zabierać do domu, wystarczy, że można tam pojechać, by je zobaczyć.

Oczywiście nie każdego stać na takie oglądanie. I dopiero tu pojawia się pokusa: jeśli upadniesz… Niewielka cena, jak za dobre wakacje. Kilka tysięcy nie do końca uczciwie zarobionych pieniędzy. Ale ta pokusa dotyka również bardziej wierzących. Wystarczy Putin, który czyni się władcą świata i już niektórzy są w stanie oddać mu pokłon. Dobrze, że mamy w historii św. Cyryla, bo możemy dzięki niemu kojarzyć to imię pozytywnie. Współczesny Cyryl, niestety oddał pokłon diabłu.

Trzecia pokusa – rzuć się w dół, a właściwie w wir życia. Nie bój się wszystkiego, jesteś zabezpieczony na wszelkie możliwe sposoby. Nie podejmuj ascezy, codziennej modlitwy. Życie jest Twoje i masz je tylko jedno.

To nie są słowa o pokusach dla innych. To przede wszystkim słowo o pokusach dla mnie, dla każdego. Proponuję więc wielkopostną modlitwę o ustrzeżenie od pokus.

Na pokusę pierwszą – Ojcze nasz, chleba naszego zdobytego uczciwie daj nam i naucz nas dziękować.

Na drugą pokusę – nie dopuść, byśmy ulegli pokusie zawierzenia wielkim tego świata, magicznej modlitwie czy rytuałom nie dającym życia.

Na trzecią pokusę – zbaw nas ode złego, nie popiołem i fałszywą pokorą, ale łaską.

I nie daj nam ulec pokusie, że czterdzieści dni wystarczy. Bo nawet jeśli te dni poświęcimy Bogu, komu damy pozostałe?