Ewangelia według św. Łukasza zawiera pewien przełom, który znajduje odzwierciedlenie w rozdziale dziewiątym. Przełom polega na tym, że pierwsze dziewięć rozdziałów jest wypełnionych cudami „dla” człowieka. Są one spektakularne, niepozostawiające wątpliwości co do tego, co się wydarzyło. Teraz zaczyna się coś, co nie jest ani proste, ani jednoznaczne. Jak bowiem zmierzyć czyjąś przemianę? Co tak naprawdę oznacza, że Jezus się przemienił? Czy stał się kimś innym niż był? Czy zmiana wyglądu oznacza przemianę? Ale jeśli nawet, to jest ona nietrwała, bo za chwilę wraca z uczniami wyglądając jak wcześniej. A może przemiana to ujednoznacznienie? To znaczy dopowiedzenie do tego co mówił i czynił wcześniej. A może to utożsamienie z tym, który jest, który był i który przychodzi?
Zaprowadził ich na górę, wysoko, osobno. Wszystkie te słowa są ważne. Pokazuje to, że nie da się zorganizować pielgrzymki autokarowej do miejsca przemienienia. Nie da się nawet pójść pieszo całą grupą, by zobaczyć przemienienie. To dzieje się na górze zakładającej wysiłek, wysoko – gdzie człowiek musi wznieść się ponad schematy, osobno – nie ma przemiany grupy, rasy, religii. Przemienia się człowiek, konkretny.
Czy jednak nie uganiamy się za wymyślonymi mitami? Sporo czytam różnych wypowiedzi wybitnych fizyków. Jakoś blisko mi do tego sposobu myślenia. Jednak ostatnio rozczarowałem się wywiadem z prof. Andrzejem Draganem. I bynajmniej nie chodzi mi o to, czy jest osobą wierzącą czy nie. Raczej chodzi mi o to, że po myślącym człowieku można się spodziewać bardziej konsekwentnej metodologii. Jeden z dogmatów (bo jeśli nie ma argumentów to zdaniem profesora dogmat) brzmi: „religia zamyka poznawczą dziurę dogmatami zakazu myślenia”. Tyle profesor. Nasuwa się jednak pytanie, czy tyle teologicznych dzieł można napisać w oparciu o zakaz myślenia? Czy w oparciu o zakaz myślenia można było zakładać pierwsze uniwersytety? Przeraża mnie fizyk, który nie ma pojęcia o teologii, odkrywający w tak naiwny sposób swoją intelektualną arogancję. I druga teza profesora: „nie można jednego problemu wyjaśniać z dwóch różnych porządków”. Zgadzam się profesorze, tylko powiedz to fizykom, którzy z porządku wielkiego wybuchu wyprowadzają dowód na nieistnienie Boga. Tą tezą ośmieszasz bardziej swoich kolegów niż – w zamiarze – teologów.
Jednak nie za wymyślonymi mitami profesora Andrzeja Dragana postępujemy, lecz za świadkami. Co oznacza jednak świadek wiary? Oznacza tego, który od siebie wymaga więcej niż od innych. Świadek wiary nie może przypominać świadka porządku, którego misją jest robienie porządku u innych. Najwięcej zrobi wierzący, jeśli zacznie wymagać od siebie.
Na tym właśnie polega przemienienie, na ujednoznacznieniu tego kim się jest w różnych kontekstach. Przemienienie Jezusa pokazuje, że ten, który chodzi z uczniami jest tym samym, który rozmawia z Mojżeszem i Eliaszem, dawnymi świadkami wiary, tym samym, który umrze, by uczniowie mogli zwątpić, i tym samym, który zmartwychwstanie, by mogli na nowo uwierzyć. Przemienienie, czyli ujednoznacznienie swojego świadectwa. To jest najbardziej przekonujące i najbardziej potrzebne. Instrukcje jak inni mają żyć często przeczą temu co w wierze wielkie i wzniosłe. Może więc trzeba niejednego wierzącego świeckiego – rycerza takiej czy innej opcji, księdza, biskupa, a czasem nawet papieża wysłać na górę wysoką – i co najważniejsze – osobno.