Przeczytałem niedawno książkę (Jean-Marie Rumb, Les fondements de la morale chrétienne, Paris 2005), w której autor stawia następującą tezę: Gdyby Bóg nie istniał, wszystko jest możliwe. Zatem, jeśli nie wszystko jest możliwe, Bóg musi istnieć, albo jeśli nie wszystko jest możliwe, a Bóg nie istnieje, to znaczy, że istnieje obszar moralności bez Boga.
Gdyby jednak upierać się przy pierwotnej tezie, można wnioskować, iż wszelka moralność, której fundamentem nie jest Bóg jest sama w sobie niemoralna. Co zatem zostałoby człowiekowi pozbawionemu boskiego gwarantu praw? …On sam, osamotniony podmiot.
Co jednak lepsze? Uparcie twierdzić, że prawdziwa moralność jest tam, gdzie przyjmuje się Boga za fundament (w ten sposób zwalniałoby się z odpowiedzialności moralnej niewierzących), czy też uznać, że istnieje moralność bez Boga (po co jednak uparcie Go do moralności wprowadzać – przykładem invocatio Dei w projekcie konstytucji europejskiej).