Nasze ludzkie niespełnienia

Niespełnienie. Trzecia Niedziela Adwentu jest niedzielą radości. Już coraz bliżej Świąt Bożego Narodzenia. Wszystko staje się – jak dzisiaj określamy – magiczne. Nie mam zamiaru zrzędzić na ewolucję języka i nie upatruję w tego typu sformułowaniach jakichś tajemnych mocy. Magia świąt jest po prostu pięknym określeniem. Co to jednak oznacza w praktyce? Oczywiście nie ma sensu racjonalizacja każdego odruchu emocji, ale jeśli one wracają regularnie, warto się im przyjrzeć.

Czy warto pragnąć? Mamy w życiu sporo pragnień, część z nich się spełnia. Dziękujemy za to sobie, bliskim, losowi. Mamy też pragnienia bardziej wzniosłe, duchowe. Za nie dziękujemy Bogu. Ale mamy też takie nasze ludzkie niespełnienia, które stawiają pod znakiem zapytania to wszystko co niematerialne, niewidzialne. Adwent też jest takim czasem oczekiwania, który zwiększa pragnienia, które przeradzają się dość często w niespełnienie.

Uwięzienie pragnień. Jan Chrzciciel – jako centralna postać Adwentu – znajduje się w więzieniu. Z jednej strony jest to zwyczajny opis losu człowieka. Z drugiej jednak, skoro Pismo Święte mamy czytać po dwudziestu wiekach i ma być ciągle słowem żywym, to nie może chodzić wyłącznie o epizod z życia Jana. A może jego uwięzienie jest symbolem uwięzienia części naszych pragnień. Lubimy pragnąć tego co namacalne, uchwytne, teraźniejsze. Tymczasem Jan w więzieniu symbolizuje podwójne zniknięcie. Po pierwsze po to, by lepiej zrozumieć, że czekamy na kogo innego. Po drugie, by odesłać nas do pragnień bardziej fundamentalnych, o których mówi Izajasz. Uwięzienie Jana uczy jeszcze jednego – zamiast pragnąć, trzeba zawierzyć.

Nie wystarczy posprzątać. To cofnięcie się w zdiagnozowaniu naszych pragnień oznacza również adwentowe nawrócenie. Jak płytko brzmi określenie „spowiedź świąteczna”. Wiemy, że chodzi o spowiedź w czasie bliskim świąt. Ale to pokazuje, jak byśmy mieli do załatwienia jakiś mały wycinek życia, cofnięcie się w czasie co najwyżej do poprzednich świąt. A może trzeba, jak w liturgii do Izajasza, również w życiu cofnąć się jeszcze dalej. Może to jest powodem, że święta nie cieszą, że nie czuje się ich duchowej głębi. Może właśnie dlatego trzeba znaleźć w swoim życiu czas „proroka Izajasza”, cofnąć się o rok, może kilka lat, a może w jeszcze bardziej odległą część życia. Może tam zostały uwięzione nasze pragnienia, a potem była już tylko codzienność. Może jak w życiu, raz wystarczy sprzątanie, innym razem potrzebny jest remont. Może w moim adwentowym oczekiwaniu nie wystarczy już tylko posprzątać. Może trzeba się z Bogiem umówić na remont. Inaczej nasze oczekiwanie będzie przeżywane wyłącznie pod znakiem naszego ludzkiego niespełnienia.

Nowy wymiar Adwentu

Nowy wymiar Adwentu. Jakiś czas temu pisałem o istotach, które funkcjonują w dwóch wymiarach: szerokości i długości. Bardzo łatwo można je zaskoczyć z góry. Oczywiście nie o istoty z literatury chodzi, tylko o pytanie, czy mając ograniczoną liczbę wymiarów postrzegania rzeczywistości, można na tej podstawie orzec, że na przykład „Boga nie ma”. U początku Adwentu przywołuję tę historię z nieco innego powodu. Chcę pokazać, że czas Adwentu jest czasem wierzących, dopuszczających inny wymiar egzystencji. Na czym polegałaby różnica? Jeśli słyszymy wezwanie adwentowe „oto teraz czas zbawienia”, możemy je rozumieć na dwa sposoby. Pierwszy, charakteryzujący istoty dwuwymiarowe, rozgrywający wiarę w perspektywie czasowej lub przestrzennej. W perspektywie czasowej znowu zaczniemy mierzyć się ze zmarnowaną przeszłością czy wyidealizowaną przyszłością. W perspektywie przestrzennej zaczniemy rozglądać się gdzie kto głosi rekolekcje. Wszystko w imię wiary w to, że jedynym sposobem nawrócenia są czas i przestrzeń.

Znaczenie teraz. Tymczasem Bóg przychodzi (niestety ubóstwo języka, ponieważ Bóg nie musi przychodzić), ale w tym ubogim języku przychodzi w nasze teraz. Nie jest istotny czas, ponieważ przychodzi teraz i nie jest istotna przestrzeń wyrażona zwrotem „skąd”, ponieważ najważniejsze, że przychodzi „tu”. Chyba właśnie w tym rozróżnieniu na płaszczaki i wierzących wyraża się istota Adwentu.

Punkt napięcia w wierze. W minionym tygodniu miałem okazję wygłosić cykl wykładów w Dunstable pod Londynem. Wspaniała wspólnota otwartych ludzi, którzy naprawdę zadają sobie poważne pytania o wiarę, życie i Boga. Zauważyłem jednak pewną prawidłowość. Otóż i ta wspólnota dzieli się tak, jak dzieli się cały Kościół – na wierzących w perspektywie przestrzenno-czasowej i na wierzących w perspektywie „tu i teraz”. Pierwsza upatruje powrotu do źródła w mszy trydenckiej czy w nostalgii za czasami apostolskimi, gdzie Jezus był tak blisko, ponoć bliżej niż teraz. Druga szuka tego co najważniejsze właśnie w tej jedynej i najbardziej aktualnej relacji z Bogiem przychodzącym teraz, gdzie poza tym teraz nic nie jest ważne. Tak właśnie rysuje się napięcie w całym Kościele.

Czym jest więc Adwent? Nie jest nostalgią za przeszłością, ani uciekaniem w przyszłość. Nie jest też pytaniem „skąd” Bóg przyjdzie, ponieważ określenie „stamtąd” niczego nie rozwiązuje. Adwent jest czekaniem, czyli pragnieniem. Jest budzeniem serca i duchowego wzroku, który jako jedyny może pomóc zrozumieć przyjście „stamtąd”. Nasza adwentowa wiara nie jest więc castingiem na świętych, ale odpowiedzią na pytanie, czy wierzę, że Bóg jest wierny? Ważne, by nie uciekać z rzeczywistości, nie wybierać się do nieba, gdyż niebo wybiera się do nas.

Twarz. Ze wszystkich istniejących wokół mnie twarzy najmniej znam swoją. Najmniej, ponieważ jest najbliższa, a ja szukam jej w czasie (zdjęcie sprzed lat). Tymczasem jedynym sposobem aktualizującym moją twarz jest lustro – lustro wspólnoty, Słowa Bożego, drugiego człowieka. Tylko wtedy mogę odpowiedzieć sobie na pytanie, jakim obrazem Boga jestem. A przecież na tym polega istota nawrócenia.

Ostatnie adwentowe porządki

Bóg się [już prawie] rodzi, a my robiąc ostatnie adwentowe porządki, musimy znaleźć dla Niego miejsce. Szybko zbudować Mu jakiś dom, gdzie można by Go przyjąć. Można by Go co prawda przyjąć u siebie w domu, ale mamy już wigilie wielokulturowe i wieloreligijne. Nie psujmy więc świąt i zbudujmy Mu miejsce, gdzie będzie miał dobre warunki, On nie będzie stresował nas, a my Jego. Czy to jednak nie przypomina budowania świętości poza człowieczeństwem? Czy to rzeczywiście nasz wyraz troski o świętość czy o święty spokój? Tak bardzo wyidealizować Jego świętość, żeby nie było cienia wątpliwości, że dla nas jest ona nieosiągalna.

Chcemy świętych, ale czy chcemy żyć jak oni? Co łatwiej by nam przyszło: postarać się o własną świętość czy przeprowadzić kwestę na proces kanonizacyjny kogoś innego? Tak bardzo staramy się o świętość innych, że nie mamy już czasu na własną. Rodzice chcą tak bardzo zaprowadzić dziecko do I komunii, że już sami nie mają siły z niej skorzystać. Tak bardzo chcą zadbać o bierzmowanie nastolatka, by bronił wiary, przed samymi rodzicami…

Urodzić Boga dla kogoś. Jak pięknie wygląda młoda osoba wioząca do kościoła staruszkę. Jakie to piękne, taki chrześcijański Uber. Czy aby poważnie myśleć o swojej wierze, trzeba być po chemii, na wózku i po osiemdziesiątce?

Posprzątać myślenie – ostatnia czynność przed Bożym Narodzeniem. Ma się urodzić Emmanuel – Bóg z nami. Czyli z kim, w czym i po co? Gdzie ma się urodzić Bóg, by nie naruszył poglądów, światopoglądów, rozdziału Kościoła od państwa? Może zanim zaczniemy eksperymentować w skali kraju, zróbmy eksperyment w mikroskali. W małżeństwie: jeśli żona jest wierząca a mąż nie – rozdzielić. Przecież nie da się żyć wspólnie z takimi różnicami światopoglądów. To chyba oczywiste!

Chrońmy wiarę i chrońmy rozum. Bo jeśli te porządki radykalnie się rozdzieli, trudno orzec, co ucierpi bardziej.