Czasem trzeba nie żartować

Chciałbym napisać wreszcie jakiś pozytywny felieton, ale życie codzienne nas nie rozpieszcza. Pozostaje więc komentowanie rzeczywistości.

Kilka dni temu napisałem o zgniłym kompromisie jednego z ewangelizatorów, dotyczącym kary śmierci. Kiedy to pisałem, czułem się trochę osamotniony, jakbym walczył z wiatrakami. Walka z wiatrakami katolickimi wcale nie jest przyjemniejsza od walki z wiatrakami laickimi. Na szczęście umocniły mnie słowa Benedykta XVI ze środowej audiencji generalnej. Dzisiaj przynajmniej już wiadomo (po niektórych telewizyjnych wypowiedziach), że dla niektórych posłów głos papieża jest jednym z wielu, nawet w kwestiach moralnych. Cieszy mnie to z jednego powodu: wreszcie jest oczywiste, że mamy partie prawicowe, ale nie mamy partii katolickich. I Bogu dzięki! Przynajmniej naszą jedyną „partią” katolicką może pozostać Chrystus (por. Bł. Abp Jerzy Matulewicz).

Zastanawia mnie w tym kontekście jeszcze jeden pomysł – krucjata różańcowa w obronie Ojczyzny. Na szczęście kapelan krucjaty sprzed lat przypomniał nam, że taka już istnieje, tylko jakoś nie ma nadmiaru chętnych do tej starej inicjatywy. Nie mam nic przeciw modlitwie za Ojczyznę, zaczęła mnie tylko zastanawiać potrzebna ilość modlących się – sześć milionów. Dlaczego akurat sześć, a nie cztery czy osiem?

Zacząłem liczyć zwolenników kary śmierci, potem rozważać owe „sześć” milionów krucjaty. Nieodparcie kojarzą się one z jakąś parlamentarną większością. Kiedy odmawiałem dzisiaj „Ojcze nasz”, zatrzymałem się na słowach „Bądź wola…”. No właśnie, muszę sobie na nowo uświadomić o czyją wolę chodzi, żebym modląc się nie poparł przez przypadek jakiegoś nowego politycznego pomysłu.

(Nie)jasne stanowiska

(Tekst czytać integralnie z felietonem z 27.11.2011 – Nieproporcjonalne reakcje)

 Wczoraj pisałem o braku reakcji na propozycję kary śmierci. Dzisiaj przyznaję, że temat ruszył. Martwi mnie, że ciągle muszę narzekać – może to oznaka zmęczenia, starości… Narzekam jednak z powodu niektórych stanowisk wobec kary śmierci. Stanowisk (nie)jasnych.

Chcę jednak postawić problem inaczej: czy osoba głosząca Ewangelię ma prawo do własnego stanowiska czy nie? Coraz bardziej przekonuję się, że nie. Ma to być tzw. czysty przekaz. Natomiast mnie – jako odbiorcę orędzia Ewangelii – interesuje właśnie stanowisko ewangelizatora. Stanowisko Kościoła mogę znaleźć w Katechizmie, w Evangelium vitae  i wielu innych dokumentach. Czytać przecież umiem. Jeśli zaś kogoś słucham, to interesuje mnie to, o czym nie jest napisane wprost w Katechizmie. Nie znajdę tam wyjaśnienia, czy sytuacja w Polsce jest aż tak zła, że kara śmierci jest jedynym dostępnym sposobem skutecznej ochrony ludzkiego życia przed niesprawiedliwym napastnikiem. I to właśnie chciałbym znaleźć w wypowiedziach osób publicznych – zarówno z kościelnej jak i ze świeckiej strony. Zwłaszcza zaś tego oczekiwałbym od ewangelizatora.

Natomiast czasem odpowiedź jest (nie)jasna.

No i znowu się dziwię dlaczego?

Ps. Tym, którzy mają odwagę zaprezentować własne stanowisko – dziękuję! Tym, którzy wikłając się w politykę muszą nadal kręcić – współczuję!

Nieproporcjonalne reakcje

Dziwna jest nasza scena polityczna, społeczna, religijna…

W poznaniu ważne są zawsze podmiot i przedmiot. Mieliśmy zwolenników i przeciwników pochówku śp. Pary Prezydenckiej na Wawelu, obrońców krzyża na Krakowskim Przedmieściu, oskarżycieli i obrońców Nergala, zwolenników i przeciwników krzyża w sejmie, i ostatnio pomysłodawcę powrotu do kary śmierci. Były też różne reakcje: krzyż na Krakowskim Przedmieściu pozostawiony decyzjom ulicy (szokujący brak stanowiska czynników odpowiedzialnych przez bardzo długi czas), nieproporcjonalna do osoby reakcja na zachowanie Nergala (z błazna uczyniono pseudo-bohatera), krzyż sejmowy urósł do rangi drugiego miejsca „odkupienia” w Warszawie.

Nie komentuję i nie oceniam postaw poszczególnych osób. Piszę o tym wszystkim dlatego, że w ostatnich dniach zbulwersował mnie brak reakcji na propozycję powrotu do dyskusji o karze śmierci. Zabrakło tych, którzy zwykle bronili życia w każdej postaci. Nie będę powracał do argumentów, o których już kiedyś pisałem https://www.jaroslawsobkowiak.pl/kara-smierci/ (wpis z 24 lipca 2004).

Interesuje mnie tylko jedno – co powoduje rozdzieranie szat mające symbolizować zgorszenie: podmiot czy przedmiot dyskusji? Kara śmierci jest niewątpliwie ważniejsza niż problem Nergala czy nawet krzyża w Sejmie, a mamy ciągle przerażającą i dającą do myślenia ciszę w tej kwestii. A może warto przypomnieć, że również obelżywe nazwanie śp. Prezydentowej Marii Kaczyńskiej… (użyty epitet wszyscy pamiętamy i ze względu na szacunek dla zmarłej go nie przytoczę) nie zostało kiedyś zauważone i napiętnowane! Powiem inaczej: zauważone zostało, tylko ze względu na wypowiadający je podmiot zabrakło odwagi, by to skomentować.

Nie zbudujemy normalnego życia społecznego z rzeczową debatą, jeśli zaczniemy dzielić ludzi na równych i równiejszych, jeśli będziemy karać tych, których można a patrzeć przez palce na „nietykalnych”. Jeśli nasze etyczne oceny uzależnimy od sytuacji. Trudno wtedy obstawać przy tezie, że chodzi o słuszną sprawę. Bo człowiek jednak widzi. A kiedy widzi – myśli, czasem mówi to głośno, a zdarza się, że nawet o tym napisze i – o zgrozo! – ma odwagę podpisać.

Przypomina mi się stara zasada z czasów komuny: Jeśli myślisz – nie mów. Jeśli mówisz – nie pisz. Jeśli piszesz – nie podpisuj. Jeśli podpisujesz – to się nie dziw!

Staram się jednak myśleć, mówić, pisać i podpisywać. I chociaż komuna dawno minęła – ciągle się dziwię!

Verified by MonsterInsights