Niedziela Pa(ndemii) A.D. 2020

(refleksje wokół Niedzieli Palmowej)

Tegoroczna uroczystość trochę odwróciła kolejność przeżyć, poszukiwań, argumentacji. Przyczyną jest nie tyle pandemia, co pośredni jej skutek, jakim jest odwrócenie perspektywy. Do tej pory przeżywaliśmy naszą wiarę w kluczu „gościny u Boga”. Ktoś aranżuje, ktoś zaprasza w imieniu… Zawsze jednak można było usprawiedliwić swoją nieobecność w gościnie u Boga poziomem moralnym, intelektualnym czy innymi wadami zapraszających.

W tym roku mamy odwróconą perspektywę. To Bóg wprosił się w gościnę do człowieka. Już nie przeszkadzają zapraszający. Nawet w tak intymnej relacji jak wyznanie grzechów jesteśmy sam na sam z Nim. Warto postawić sobie pytanie, czy w tym roku duchowo jest łatwiej i bliżej, bo nikt nie przeszkadza? Czy bez pośrednictwa Bóg lepiej nas rozumie? Czy w tym roku rozgrzeszył nas z tego, z czego przez lata nie chcieli rozgrzeszyć „oni”?

Sąd nad Jezusem polegał na tym, że w przestrzeni publicznej wypromowano Barabasza. Sprawy wypromowane zajęły miejsce cnót. W ten sposób socjologicznie cenione – jakkolwiek by to rozumieć – stało się cenne. Socjologia religii, wartości, postaw. Jezus socjologicznie przegrał z Barabaszem. Ale czy ostatecznie wygrał tłum?

…Tłum się zmienia wraz z epoką, ale jego rola jest niezmiennie ta sama. Kiedy się pomyśli, że jest się tylko tłumem, który ma rację, gdy ma większość – wtedy robi się smutno.

W tym roku nie było tłumu. Czy będę wiedział, kto miał rację?

Życie… wieczne

Koniec roku liturgicznego prowokuje myślenie o końcu. W to myślenie wpisują się takie tematy jak śmierć, życie wieczne, niebo…

Czym jest dla mnie życie wieczne? Abstrakcją, jak długo nie odpowiem sobie na pytanie, czym jest dla mnie życie. A jeśli jest ono nijakie, robię wszystko, by pokazać, że życie nie ma nic wspólnego z wiecznością.

To właśnie w tym kontekście św. Hieronim komentując tekst Ewangelii mówiący o tym, że nie będą się żenić, ani za mąż wychodzić dopowiedział: bo nie będzie śmierci. Dopóki zaś jest śmierć żenimy się i za mąż wychodzimy, żeby wbrew śmierci to życie przedłużyć. To dlatego św. Augustyn tak bardzo akcentował prokreację jako pierwszy cel małżeństwa.

Ale wróćmy do naszych wyobrażeń. Nasze życie nie pasuje do wieczności. Ale czy pasuje do niej nasze wyobrażenie nieba? Kiedyś jedna pani wróciła z pobożnego spotkania z egzorcystą, który mówił, że należy raczej powątpiewać w świętość człowieka, który pali papierosy. Poszperałem w zapiskach i znalazłem zdjęcie Jana XXIII (jeszcze jako biskupa) z Adenauerem. O zgrozo, palił papierosa. Ci, którzy pamiętają go z nuncjatury w Paryżu dodają – palił dużo.

W Kompendium Nauczania Społecznego Kościoła czytamy, że nikt nie ma prawa swoich osobistych poglądów przedstawiać jako tożsamych z Ewangelią. Skąd więc biorą się takie pomysły? Jeśli powstają jesienią, zapewne z braku nasłonecznienia.

Koniec roku liturgicznego, potem kalendarzowego będzie sprzyjał mnożeniu różnych wizji nieba, końca, wieczności. Może więc na koniec coś lżejszego. Papież Sylwester I – jak głosi legenda – w roku 317 uwięził Lewiatana, mityczne wyobrażenie zła. Kiedy zbliżał się koniec pierwszego tysiąclecia, wielu odgrzebało przepowiednię o Lewiatanie i jego królestwie. 31 grudnia 999 roku zaczęli pościć, odprawiać modły i czekać na koniec. Sprzyjał temu fakt, że papieżem był Sylwester II, wybitny matematyk, który pozwolił nam przyswoić cyfry arabskie, rozwinąć logikę, cieszyć się zegarem mechanicznym. Ale dla tych w depresji z braku nasłonecznienia wystarczyło, by pokazać, że jak papież Sylwester I uwięził Lewiatana, tak Sylwester II go uwolni i wpuści w świat. Katastrofa nie nadeszła, lud kolejny dzień świętował hucznie na ulicach, a papież udzielił uradowanemu ludowi błogosławieństwa „Urbi et orbi”. Tak przetrwało do dziś to piękne błogosławieństwo i tak przetrwała do dziś zabawa sylwestrowa. Przetrwali również ci, którzy 31 grudnia będą kolejny raz oczekiwać końca świata.

Wizyta przełomu czy przełom w wizycie?

Zjawiskiem niepokojącym w niektórych prawicowych mediach był fakt pomijania milczeniem zbliżającej się wizyty patriarchy Cyryla I w Polsce. Nie chodzi mi wyłącznie o historyczność poszczególnych punktów tej wizyty (spotkanie z prezydentem, Episkopatem…). Mam dostateczną orientację w sposobie przygotowywania tego typu spotkań, by powstrzymać się przed entuzjastycznym dopatrywaniem się we wszystkich tego typu punktach przełomu historycznego. Jest jednak punkt – w moim przekonaniu szczególnie ważny – tej wizyty. Chodzi o podpisanie w dniu 17 sierpnia Apelu do Polaków i Rosjan o otwarcie na proces wzajemnego pojednania. Sygnatariuszami Apelu są bowiem przedstawiciele Kościoła katolickiego w Polsce i Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego.

Nie wiem czy będzie to wizyta przełomu. Z niecierpliwością czekałem jednak na przełom w podejściu do tej wizyty. Zaczęło się niewinnie – najpierw przywołanie zegarka za trzydzieści tysięcy na ręku patriarchy (nie pamiętam w jakiej walucie, ale jest to w tej sytuacji zupełnie obojętne). Najważniejsze było w tym nazwisko darczyńcy: prezydent Miedwiediew. Potem poszły mocniejsze tony – rozdzieranie szat nad porównywaniem tego dokumentu do słynnego listu biskupów polskich do biskupów niemieckich sprzed wielu lat. Niektórzy autorzy przypominają, że biskupi wyciągnęli rękę do pojednania, wcześniej jednak Niemcy uznali zło systemu. Rosjanie tego nie zrobili, nadal „czcząc” Stalina. Było to jednak tylko preludium do argumentu koronnego – katastrofy pod Smoleńskiem. Otóż dla niektórych, przyjazd Cyryla I ma na celu obłaskawienie Polaków po katastrofie.

Doświadczenie nauczyło mnie, że nie wchodzi się w długi dialog z osobami niesłyszącymi, wystarczy uśmiech. Uśmiecham się więc do tych wszystkich, którzy innych argumentów i tak nie usłyszą.

Pragnę zaś zwrócić uwagę tylko na jeden zatrważający element związany z tą wizytą – instrumentalne traktowanie Kościoła przez niektóre kręgi polityczne. Przecież za tą wizytą i apelem, który podpisze Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, stoi decyzja całego Episkopatu (głosowanie było tajne, więc jak najbardziej szczere). Abp Józef Michalik, to ta sama osoba, którą przywoływano wielokrotnie wtedy, gdy jej głos zbiegał się z interesami niektórych grup politycznych. Czyżby więc tym razem się nie zbiegał? Czyżby warunkiem zgody był brak zgody na pojednanie?

Nie wiem o co w tym chodzi, a właściwie wiem. Nie chcąc jednak nikomu sugerować kierunku myślenia na temat tej wizyty zachęcam tylko do tego, aby śledzić komentarze polityczne podczas samej wizyty. Po podpisaniu listu biskupów polskich do biskupów niemieckich, komuniści nazywali biskupów narzędziami imperialistycznego systemu, skierowanego przeciw władzy ludowej. Jaki aparat reprezentują obecnie biskupi wzywający do pojednania?

Wiedzą to zapewne ci, którzy zawsze wiedzą.