Czasem trzeba nie żartować

Chciałbym napisać wreszcie jakiś pozytywny felieton, ale życie codzienne nas nie rozpieszcza. Pozostaje więc komentowanie rzeczywistości.

Kilka dni temu napisałem o zgniłym kompromisie jednego z ewangelizatorów, dotyczącym kary śmierci. Kiedy to pisałem, czułem się trochę osamotniony, jakbym walczył z wiatrakami. Walka z wiatrakami katolickimi wcale nie jest przyjemniejsza od walki z wiatrakami laickimi. Na szczęście umocniły mnie słowa Benedykta XVI ze środowej audiencji generalnej. Dzisiaj przynajmniej już wiadomo (po niektórych telewizyjnych wypowiedziach), że dla niektórych posłów głos papieża jest jednym z wielu, nawet w kwestiach moralnych. Cieszy mnie to z jednego powodu: wreszcie jest oczywiste, że mamy partie prawicowe, ale nie mamy partii katolickich. I Bogu dzięki! Przynajmniej naszą jedyną „partią” katolicką może pozostać Chrystus (por. Bł. Abp Jerzy Matulewicz).

Zastanawia mnie w tym kontekście jeszcze jeden pomysł – krucjata różańcowa w obronie Ojczyzny. Na szczęście kapelan krucjaty sprzed lat przypomniał nam, że taka już istnieje, tylko jakoś nie ma nadmiaru chętnych do tej starej inicjatywy. Nie mam nic przeciw modlitwie za Ojczyznę, zaczęła mnie tylko zastanawiać potrzebna ilość modlących się – sześć milionów. Dlaczego akurat sześć, a nie cztery czy osiem?

Zacząłem liczyć zwolenników kary śmierci, potem rozważać owe „sześć” milionów krucjaty. Nieodparcie kojarzą się one z jakąś parlamentarną większością. Kiedy odmawiałem dzisiaj „Ojcze nasz”, zatrzymałem się na słowach „Bądź wola…”. No właśnie, muszę sobie na nowo uświadomić o czyją wolę chodzi, żebym modląc się nie poparł przez przypadek jakiegoś nowego politycznego pomysłu.

Nieproporcjonalne reakcje

Dziwna jest nasza scena polityczna, społeczna, religijna…

W poznaniu ważne są zawsze podmiot i przedmiot. Mieliśmy zwolenników i przeciwników pochówku śp. Pary Prezydenckiej na Wawelu, obrońców krzyża na Krakowskim Przedmieściu, oskarżycieli i obrońców Nergala, zwolenników i przeciwników krzyża w sejmie, i ostatnio pomysłodawcę powrotu do kary śmierci. Były też różne reakcje: krzyż na Krakowskim Przedmieściu pozostawiony decyzjom ulicy (szokujący brak stanowiska czynników odpowiedzialnych przez bardzo długi czas), nieproporcjonalna do osoby reakcja na zachowanie Nergala (z błazna uczyniono pseudo-bohatera), krzyż sejmowy urósł do rangi drugiego miejsca „odkupienia” w Warszawie.

Nie komentuję i nie oceniam postaw poszczególnych osób. Piszę o tym wszystkim dlatego, że w ostatnich dniach zbulwersował mnie brak reakcji na propozycję powrotu do dyskusji o karze śmierci. Zabrakło tych, którzy zwykle bronili życia w każdej postaci. Nie będę powracał do argumentów, o których już kiedyś pisałem https://www.jaroslawsobkowiak.pl/kara-smierci/ (wpis z 24 lipca 2004).

Interesuje mnie tylko jedno – co powoduje rozdzieranie szat mające symbolizować zgorszenie: podmiot czy przedmiot dyskusji? Kara śmierci jest niewątpliwie ważniejsza niż problem Nergala czy nawet krzyża w Sejmie, a mamy ciągle przerażającą i dającą do myślenia ciszę w tej kwestii. A może warto przypomnieć, że również obelżywe nazwanie śp. Prezydentowej Marii Kaczyńskiej… (użyty epitet wszyscy pamiętamy i ze względu na szacunek dla zmarłej go nie przytoczę) nie zostało kiedyś zauważone i napiętnowane! Powiem inaczej: zauważone zostało, tylko ze względu na wypowiadający je podmiot zabrakło odwagi, by to skomentować.

Nie zbudujemy normalnego życia społecznego z rzeczową debatą, jeśli zaczniemy dzielić ludzi na równych i równiejszych, jeśli będziemy karać tych, których można a patrzeć przez palce na „nietykalnych”. Jeśli nasze etyczne oceny uzależnimy od sytuacji. Trudno wtedy obstawać przy tezie, że chodzi o słuszną sprawę. Bo człowiek jednak widzi. A kiedy widzi – myśli, czasem mówi to głośno, a zdarza się, że nawet o tym napisze i – o zgrozo! – ma odwagę podpisać.

Przypomina mi się stara zasada z czasów komuny: Jeśli myślisz – nie mów. Jeśli mówisz – nie pisz. Jeśli piszesz – nie podpisuj. Jeśli podpisujesz – to się nie dziw!

Staram się jednak myśleć, mówić, pisać i podpisywać. I chociaż komuna dawno minęła – ciągle się dziwię!

Kręgi przynależności do Kościoła

Sobór Watykański II przyzwyczaił nas do myślenia, że dla Boga nie istniejemy tylko my, prawdziwi katolicy. To najwyższe Kolegium Kościoła uświadomiło nam, że nie tylko istnieją obok nas inne Kościoły i Wspólnoty, ale również osoby, których byśmy się w tej bliskości Boga nie spodziewali.

Chciałbym jednak dzisiaj trochę odwrócić bieg naszego myślenia. A czy wśród tych, których się spodziewamy, ba, jesteśmy ich pewni, wszyscy należą do tego kręgu bliskości Boga?

Pytanie to nasunęło mi się podczas śledzenia uroczystości pogrzebowych członka PiS w Łodzi. Znak pokoju, znak przynależności do tego samego Boga, który jest Stwórcą całej ludzkości, powinien wskazywać wyraźnie krąg ludzi sobie bliskich. Nie połączyły się jednak ze sobą dwie nawy kościoła. Rozdzielił je mur, który Chrystus zburzył – mur wrogości. Zatem doświadczyliśmy innego znaku, znaku obecności różnych kręgów przynależności do Boga w tym samym kościele, podczas najbardziej fundamentalnego nabożeństwa dla naszej wiary, jakim jest Eucharystia.

Dobrze, że był sobór. Dobrze też, że nauczył nas wierzyć, iż Bóg przygarnia różnych ludzi, nawet podzielonych w ramach tej samej eucharystycznej wspólnoty.

Ostatnio sporo mówiono o ekskomunice, wykluczeniu ze wspólnoty. I właśnie w związku z tym mam wątpliwość. Bowiem ze wspólnoty można wykluczyć się na mocy prawa, kiedy łamie się fundamentalne Boże zasady, można być wykluczonym przez władze kościelne za ciężkie przestępstwa. Ale można też wykluczyć siebie ze wspólnoty decyzją własnego sumienia. Tego właśnie się boję. Wzywano nas, by śledzić tych, którzy wykluczą się z Kościoła poprzez głosowanie w Sejmie. Tego nie chcę komentować. Postawię tylko inne pytanie: W czasie liturgii, kiedy nienawidzi się brata, czy nie wyklucza się człowiek tym samym ze wspólnoty wierzących i nie buduje na nowo muru jakim jest wrogość? Nie mnie oceniać konkretnego człowieka. Niepokoję się tylko, czy ekskomunikowanych mocą własnej decyzji nie spotykamy również obok nas, na wyciągnięcie ręki, a właściwie na brak jej wyciągnięcia?

Przekażmy sobie znak pokoju, jesteśmy bowiem wezwani do komunii a nie do ex-komunii.