Czy można kochać nie pozwalając się kochać?

W Dziejach Apostolskich jest zdanie, które może prowokować bardzo różne interpretacje. Brzmi ono: Jak można odmówić chrztu świętego tym, na których zstąpił Duch Święty? Pierwsza z interpretacji jaka się nasuwa to spotykana od czasu do czasu odmowa chrztu dzieci, których rodzice nie spełniają podstawowych wymogów wiary. Wtedy należałoby tłumaczyć to zdanie na korzyść chrztu. Jeśli bowiem rodzice odczytują potrzebę chrztu dziecka, to czy nie jest to przejaw działania Ducha Świętego? Jest też inna interpretacja – chrzest jest związany z działaniem Ducha Świętego, jeśli jest tego potwierdzeniem. Oznacza to, że sakrament jest formą wyrażenia wiary, ale w Kościele, który jest powszechny i apostolski. Powszechny, czyli otwarty na różnorodność działań Ducha Świętego, ale jednocześnie apostolski, to znaczy, potwierdzający to działanie w Kościele, który ma określoną strukturę, widzialne ramy i zależność. Konsekwentnie rozeznanie duchowe nie jest niczym innym jak zestawieniem swojego rozumienia wiary z rozumieniem wiary, jakie jest udziałem Kościoła.

Łaski nie przyjmuje się na próżno. Ona prowadzi do odkrycia miłości i życia nią na co dzień. Miłość jest z Boga, nie z naśladowania, przypatrywania się, ale z Boga jako źródła miłości. Jak bez żywej relacji nie przeniesie się życia, bo najpierw trzeba je przyjąć, tak bez przyjęcia miłości nie można się nią dzielić. Kto więc twierdzi, że kocha, a nie zna Boga, nie kocha miłością Boga. Kto twierdzi, że zna Boga, a nie kocha, w rzeczywistości nie zna Boga. Miłość bez Boga jest swoiście bezbożna, zaś miłość bez przekazania jej człowiekowi jest nieludzka.

Problemów i pytań dotyczących miłości dopełnia Wieczernik. Padają tam słowa o przykazaniu miłości, z dopowiedzeniem: jak Ja was umiłowałem. I znowu, nie jest to oratorski czy moralizatorski zabieg, ale pokazanie, że miłować jak Bóg, to znaczy zrozumieć znaki poprzedzające: umycie nóg i nakarmienie Ciałem Chrystusa. Jeśli nie pozwala się Bogu umyć nóg, czyli oczyścić siebie, nie można kochać jak Bóg. Jeśli nie pozwoli się Bogu nakarmić nas sobą, nie można kochać jak Bóg. Bierz i jedz! Jak bardzo współbrzmi to ze stwierdzeniami codziennego życia: Tak jak będziesz się odżywiał, taki będziesz silny, czy też: Jesteśmy tym, co jemy. No właśnie, czy można nie jeść i mieć siłę, czy można nie pozwolić Bogu się karmić i kochać jak On? Czy można kochać nie pozwalając się kochać?

Maryja Królowa – Matką Wcielonego Słowa

Coraz bardziej wpisujemy się w dylemat: Kościół – świat. W ten dylemat próbujemy wpisać Boga, świętych, nawet Maryję. Warto więc napisać kilka słów w szczególną Jej uroczystość, jaką jest 3 maja – Uroczystość Królowej Polski. Już na początku trzeba podkreślić, że Maryja jest przede wszystkim Matką Wcielonego Słowa. To jest największy tytuł, jaki może otrzymać stworzenie, o wiele większy niż wpisanie w po ludzku rozumiany tytuł – królowej.

Wróćmy na chwilę do dylematu: Kościół – świat. Stawia on przed nami ważkie pytania: Czy władza świecka może rościć sobie prawo do przywództwa religijnego? Czy Kościół może ustalać porządek doczesny rzeczy? Odpowiedź Soboru Watykańskiego II jest w tym względzie jednoznaczna. Kościół ma uszanować autonomię rzeczywistości ziemskich, zaś władza wolność sumienia i wyznania. Oznacza to, że nie może ustalać przedmiotu wiary i moralności, Kościołowi zaś w tym względzie powinien wystarczyć własny autorytet. Ile razy władza próbuje wykorzystać Kościół narusza granice autonomii. Również granice autonomii narusza Kościół, ile razy próbuje wykorzystać władzę świecką do egzekwowania swojej misji. To właśnie takie naruszenia autonomii sprawiają, że ani ojczyzna nie cieszy się pokojem, ani religia wolnością

Nie chodzi więc ostatecznie o dylemat: Kościół – świat. Papierkiem lakmusowym sprawdzającym stan autonomii Kościoła i świata jest pokój. Rozumiem go o wiele głębiej niż brak wojny. Pokój to pierwszy dar Zmartwychwstałego. Oznacza to, że nie przyjmując zmartwychwstania nie przyjmuje się propozycji odkupienia natury człowieka. Wtedy pozostaje drugi człowiek jako rywal i przeciwnik, kobieta staje się zagrożeniem dla mężczyzny, i odwrotnie, zaś jeden naród staje nieustannie jako przeszkoda w rozwoju drugiego narodu. Pokój staje się niemożliwy.

Ludzie muszą mieć z sobą coś wspólnego, by chcieli budować razem w pokoju. Wiara daje taką wspólnotę, gdy Bóg jest Ojcem. Wtedy mamy do czynienia z symbolicznym i duchowym braterstwem ludzi. A jeśli nie ma Boga w ludzkich relacjach? Co nas wtedy łączy? Czy wystarczą ludzkie kalkulacje, by dać światu pokój? Czy można zyskać pokój za podporządkowanie jednych drugim? Czy ktoś walczący z Bogiem może prawdziwie kochać człowieka?

I tu pojawia się istota dzisiejszej uroczystości – Maryja Matka Wcielonego Słowa. Ta, która Słowo z wiarą przyjęła uczy otwarcia na Boga. Która szukała Słowa uczy jak i gdzie Go szukać, gdy się Go zagubi. Jest Tą, która nieustannie powierza nasze sprawy Bogu, jak w Kanie Galilejskiej. Uczy wytrwać przy Słowie w momentach trudnych, jak sama stała na Kalwarii. Uczy wreszcie odradzać się w Słowie, jak Królowa Apostołów w Wieczerniku.

Maryja Królowa nie szuka panowania i nie wybiera bycia stroną w sporze Kościół – świat. Nie jest patronką żadnej z walczących frakcji. Ukazuje tylko potrzebę Słowa Wcielonego jako drogowskazu naszych wyborów.

Krzew winny – ciągle aktualny obraz Kościoła

Krzew winny jest niekwestionowanym obrazem nie tylko dla tego, że odznacza się starożytnością, ale przede wszystkim dlatego, że zawiera elementy ciągle aktualne dla zrozumienia i właściwego budowania wspólnoty jaką jest Kościół. Pierwszym elementem tego obrazu jest przycinanie. Krzew potrzebuje podwójnego cięcia. Pierwsze dotyczy starych i pierwotnych pędów, które z czasem ulegają zdrewnieniu. To od ich właściwego przycięcia zależy zdolność do owocowania całego krzewu. Zostawia się na nich jedno, maksymalnie dwa oczka, z których wyrastają nowe latorośle. Drugie cięcie, równie ważne, dotyczy właśnie latorośli. Mają one tendencję do szybkiego wzrostu i niewłaściwie pielęgnowane, nazbyt wybujałe, nie dość, że zabierają soki, to dodatkowo nie są zdolne do przynoszenia owocu. Trzeba je więc w odpowiednim czasie przycinać i formować, żeby cała ich żywotność nie okazała się bezowocna. Jest i trzeci element, jakim jest świadomość, że latorośle nie są autonomiczne, ale ich żywotność zależy od zakorzenienia i trwania w krzewie.

Te pozornie ogrodnicze zabiegi mają wielkie znaczenie symboliczne dla budowania Kościoła. Po pierwsze dlatego, że pokazują, iż pierwotne pędy symbolizujące tradycję, bez młodych latorośli sprowadzą całą roślinę do zdrewnienia i bezowocności. Z kolei nieprzycięte młode pędy nie dadzą niczego innego poza pozorną siłą życiową, która nie przerodzi się w owoc. W perspektywie wiary oznacza to, że potrzebuje ona stałych elementów, ale muszą one być ciągle na nowo odczytywane, by przynosiły prawdziwe owoce.

Czego więc nie można przegapić w uprawie winnicy? Właściwej równowagi pomiędzy starymi pędami (tradycją), a otwarciem na nowe (czyli odczytywaniem wiary przez każde kolejne pokolenia). Jest więc dość oczywiste jak postępować z krzewem winnym. Pozostaje jednak pytanie, jak to przełożyć na życie Kościoła? Przycinanie nie jest zabiegiem łatwym, ale koniecznym. Człowiek przyzwyczaja się szybko do pewnych schematów i najchętniej pielęgnowałby wyłącznie stare pędy. Wiemy jednak, że nikt nie postępuje w ten sposób z żadną rośliną. Tym bardziej trzeba mieć odwagę łączenia w Kościele tego, co stare i nowe.

Kilka dni temu miałem okazję uczestniczyć w konferencji poświęconej jubileuszowi 25-lecia pracy misyjnej księży marianów w Kamerunie. Pierwotnie misja zgromadzenia w Afryce była skupiona na pracy w Rwandzie. Wydawało się, że będzie to główny obszar pracy marianów. Jednak wojna sprawiła, że trzeba było stanąć przed rozstrzygnięciem dylematu: albo opuścić Afrykę, albo znaleźć drugi kraj dla pracy misyjnej. I wtedy, jakby przez przypadek, pojawił się nowo konsekrowany biskup diecezji Doumé Abong Mbang Jan Ozga. Szukał misjonarzy dla swojej diecezji, w której przy mocno rozrzuconych kościołach prawie nie miał księży do posługi. Nie chcę opisywać początków pracy marianów w Kamerunie. Chcę raczej skupić się na pewnych przemyśleniach bpa Jana Ozgi.

Kiedy zwołał pierwszy Synod i postanowił zadać najbardziej fundamentalne pytanie tubylcom, pytanie o to czego oczekują od biskupa, mocno zaskoczyła go odpowiedź. Nie oczekiwali w pierwszym rzędzie nowej kaplicy czy kościoła. Nie oczekiwali nowej szkoły czy szpitalika misyjnego. Tego też. Jednak w pierwszym rzędzie oczekiwali, że biskup znajdzie czas, by ich odwiedzić i z nimi rozmawiać. Wtedy też usłyszał od miejscowych katechistów, jaki jest klucz dotarcia do wiernych w Kamerunie. Podpowiedź brzmiała: szanuj, co zastałeś, nie potępiaj, czego jeszcze nie rozumiesz i miej serce, bo to najbardziej rozumie człowiek. Po wielu latach pracy w Kamerunie (a biskupem jest od 1997 roku) potwierdza, że te trzy rzeczy nigdy go nie zawiodły.

Może więc stawiając sobie pytanie o przyszłość Kościoła w Europie i w Polsce warto zapamiętać te dwa obrazy: krzewu winnego i doświadczeń bpa Jana Ozgi. Są to rzeczy proste i oczywiste, ale może dlatego tak trudno budować wspólnotę, że rzeczy oczywiste wydają się zbyt proste i na siłę chcemy komplikować życie. A ono najbardziej potrzebuje właśnie prostych rozwiązań.