Ułatwienia dostępu

Czas i wieczność – cz. 2.

Kontynuacja refleksji podjętej 25 marca 2025 roku.

Czas i wieczność tak bardzo różnią się od siebie, że jedyne co je może upodobnić to śmierć, jeśli można ją zrozumieć. Nie można jej zrozumieć w czasie, ponieważ do niego nie przynależy, nie można jej zrozumieć z perspektywy wieczności, bo my do niej jeszcze nie należymy. Śmierć można zrozumieć tylko w perspektywie wiary. To właśnie dlatego śmierć i momenty graniczne są najtrudniejsze dla ludzkiego pojmowania rzeczywistości. W momentach granicznych wydaje się, że Bóg jest daleki i – w jakimś sensie – słusznie, bo Boga w sensie ścisłym nie ma w czasie, a momenty graniczne przekraczają czas. I właśnie one ukazują potrzebę wiary w Boga, gdyż zdarzają się nam w czasie, ale ich sens wykracza poza czas. Tylko w wierze można zrozumieć to, co przekracza czas. Wiara w jakimś sensie unicestwia czas. Nadaje mu inny sens. W pracy walczymy o czas pracy, czas urlopów, skrzętnie zapisujemy czas, jaki komuś mamy poświęcić zgodnie z umową o pracę. W miłości czasu nie liczymy, bo on jest darem, dlatego kochając w jakimś sensie dokonujemy pierwszej próby wyjścia poza czas.

Tajemnica czasu. Człowiek żyje w czasie, bo w nim uczy się sensu, który wykracza poza czas. Uczy się sensu przez teraźniejszość, przeszłość i przyszłość. Uczy się sensu, ale jeszcze go nie rozumie. Czas jest tam, gdzie jest zmiana, a śmierć jest granicą, na której kończy się czas. Bóg i perspektywa śmierci pokazują, że czas jest dla nas, ale nie jest warunkiem istnienia. Bóg istnieje poza czasem, święci istnieją poza czasem, zmarli istnieją poza czasem.

Człowiek jest nieśmiertelny. Św. Augustyn postawił kiedyś pytanie: Czymże jest czas? I odpowiedział: Jeśli nikt mnie nie pyta – wiem, jeśli chcę wytłumaczyć – nie wiem. Czas istnieje przede wszystkim w naszym umyśle. Oczywiście nie mam zamiaru spierać się z tzw. koncepcjami realistycznymi. Bo nawet jeśli czas jest realny, dotyczy tylko tego świata, w którym żyjemy teraz. A dla człowieka nie tyle liczy się obiektywny czas, co raczej pamięć jako przeszłość, oczekiwanie jako przyszłość, tu i teraz jako teraźniejszość. Ciekawie ten problem rozwiązuje teologia, szczególnie w odniesieniu do śmierci. Nie ma więc czasu śmierci, jest moment śmierci, punkt łączący czas i wieczność. Śmierć nie przynależy ani do teraźniejszości, ani do wieczności. Jest momentem łączącym to, co doczesne z tym, co wieczne. Dzięki tajemnicy śmierci rozumiemy różnicę pomiędzy doczesnym a wiecznym, bo racjonalnego przejścia nie ma. Rozumiemy, jak można rozumieć tajemnicę.

Czas a nauka o czyśćcu i o odpustach. Papież Benedykt XVI mówi o czasie duchowym. To czas po śmierci, który nie jest już czasem egzystencjalnym, ale jest raczej momentem pojmowanym przez nas w strukturach czasu. Zmarli już nie czekają w sensie czasowym. Pytanie o czas pomiędzy śmiercią a sądem ostatecznym też traci sens. To są momenty, czyli coś co nie zmienia egzystencji człowieka po śmierci, ale zmienia (niestety jesteśmy uwikłani w pojęcia z wymiaru czasu), jeśli już zmienia – świadomość człowieka. Czyściec nie jest więc czasem, który upływa, ale czasem, który przemienia. Jest momentem, w którym człowiek widzi jednocześnie własną niedoskonałość i Boże miłosierdzie. Nie jest więc istotne pytanie co jest pierwsze, bo nie widzi ich już w czasie, ale w momencie, w którym wzajemnie się przenikają, ten zaś moment przenika się z wiecznością i wszystko staje się TERAZ.

Łaska jest dla żywych

Łaska jest dla żywych, a przecież modlimy się o łaskę życia wiecznego dla naszych zmarłych. Jednak w sensie ścisłym łaska jest dana w czasie. W niebie nie żyje się łaską. I jak by to dziwnie nie brzmiało, w niebie żyje się owocami łaski, czyli chwałą. Łaską żyje się w czasie, a czas łaski to czas ludzkich wyborów, czas nawrócenia, decyzji. Z kolei śmierć jest utrwaleniem naszych wyborów i naszego życia. Można więc postawić pytanie, co daje zmarłym nasza modlitwa i o co tak naprawdę w tej modlitwie prosimy? Jan Paweł II pisał, że modlitwa za zmarłych jest wyrazem tej miłości, która za życia łączyła nas ze zmarłymi. Jest wyrazem miłości, a miłość nie ustaje i dlatego nasza modlitwa ma sens, ponieważ nie jest wymuszaniem na Bogu decyzji co do naszych zmarłych, ale potwierdzeniem naszej miłości do nich. A miłość jedyna potrafi przejść przez granicę śmierci.

Związek świętości i śmierci. Potrzebujemy gwarancji życia, żeby śmierć nas nie przytłoczyła. Potrzebujemy gwarancji śmierci, byśmy mogli życie traktować poważnie. Jak rozumieć związek świętości i śmierci. Podstawowe powołanie człowieka jest powołaniem do świętości. Tylko źle rozumiane sprawia, że traktujemy życie jako przeznaczenie ku śmierci, a krótko przed śmiercią mamy przebłysk potrzeby świętości. Tymczasem to właśnie w życiu mamy myśleć o świętości – nie o śmierci.

Życie w łasce potwierdza naszą miłość do bliskich. Kto nie kocha nie wierzy, a kto nie wierzy już stracił nadzieję. Kiedy modlimy się o zbawienie dla zmarłych, sami musimy być w łasce. Kiedy zaś nie wychowamy kolejnych pokoleń do życia w łasce, nauczymy ich tylko noszenia zniczy i kwiatów na cmentarz. Kto jednak pomodli się za nas? Kto wyprosi nam łaskę życia wiecznego, skoro o łaskę można prosić tylko będąc w łasce? Czasem rozmawia się z kimś, kto deklaruje się jako niewierzący. I nagle staje nad grobem i modli się. Nie znamy serca człowieka, ale na podstawie wcześniejszej deklaracji można by zapytać w kontekście modlitwy nad grobem: do kogo?

Kto żyje i wierzy we Mnie ma życie. Znamy to zdanie z Ewangelii. Nie chodzi jednak o wyznawców – nie wystarczy część zdania: Kto wierzy we mnie. Kto żyje i wierzy. Życie wieczne nie jest nagrodą za wyznanie, ale za życie. Kto żyje Bogiem na ziemi i wierzy w sens takiego życia ma życie wieczne. Czasem pocieszamy tym zmarłych, ale czy umiemy pocieszyć siebie?

Uroczystość Wszystkich Świętych. Ta uroczystość nie jest pytaniem o śmierć, ale o przyszłość. Nie jest też ona uroczystością zadumy nad śmiercią, ponieważ zaduma nad śmiercią bez wiary prowadzi do absurdu. To jest uroczystość wiary w życie, i co najwyżej, zadumy nad irracjonalnością człowieka.

Czy jednak zamieszka Bóg na ziemi?

Czy jednak zamieszka? W ubiegłym tygodniu postawiłem pytanie, czy znajdzie Syn Człowieczy wiarę za ziemi, gdy przyjdzie? Teraz pytanie idzie jeszcze dalej. Przecież już zamieszkał. Zamieszkał kiedyś w świątyni jerozolimskiej, przez wcielenie zamieszkał najpierw w Betlejem, potem w Nazarecie. Co więc oznacza pytanie, czy zamieszka? Tym razem chodzi o nową świątynię, o ludzkie serce. Często podziwiamy świątynie, ich architekturę, wystrój. A jeśli prawdziwa świątynia jest zbudowana z ludzi wierzących? Spróbujmy uruchomić wyobraźnię. Każdy z nas jest kamieniem duchowej świątyni. Wygląda jak jego życie – z całą chropowatością, nieociosaniem. A teraz wyobraźmy sobie, że z nas buduje się świątynię. Czy będzie równie piękna jak gotycka katedra? Co będzie przypominać?

Niech każdy baczy jak buduje. Budujemy na fundamencie chrztu świętego. Pytanie tylko, co na nim budujemy? Może dlatego potrzebujemy ziemskich świątyni jako znaku i kierunku budowania tej duchowej. Potrzebujemy związku świątyni i domu, bo w świątyni uczymy się obiektywizować relacje, stawiać wyższe cele, wymagać od siebie. Ale świątynia nie istnieje bez domu. Potrzebujemy domu, bo kto nie ma domu, nadużywa świątyni. Człowiek przychodzi do świątyni, aby uczyć się budować życie poza nią. Człowiek musi mieć życie poza świątynią, ponieważ właśnie tam weryfikują się świątynna wiara i świątynna pobożność.

Za kogo uważają Syna Człowieczego? Pytanie pada pod Cezareą Filipową zwaną Paneas, od miejsca kultu bożka Pana. Dzisiaj to pytanie pada w świątyni Pana, Boga Jedynego. Pada w świątyni po pierwsze dlatego, że świątynia oczyszcza człowieka z przyniesionych ze świata poglądów i odpowiedzi na postawione pytanie. W świątyni człowiek uczy się odpowiadać, czyli wierzyć. Wierzyć wiarą własną, która ma być jednocześnie wiarą Kościoła. Kościoła zbudowanego na Piotrze skale, skale zaparcia, która przez nawrócenie staje się skałą Chrystusa. Zbudowana na Piotrze, który otrzymuje władzę kluczy. To właśnie te klucze domagają się świątyni jako Domu Pańskiego. Po co komu klucze bez domu? Ale jednocześnie ten dom potrzebuje władzy kluczy, gdyż bez niej nikt nie mógłby rozstrzygnąć sporów, prawd wiary, drogowskazów na życie.

Czy chcemy Kościoła demokratycznego? Wyobraźmy sobie, że zdanie, które rozstrzyga o naszym życiu „Twoje grzechy są odpuszczone”, zostaje zastąpione demokratyczną decyzją, że tamto odpuszczenie się nie liczy. Demokratycznie zaczyna pisać się Dekalog, demokratycznie ustanawiać sakramenty. Potrzebujemy rozstrzygnięć, które nie są aktami demokracji zmiennymi w czasie. Potrzebujemy świątyni jako znaku dla naszego miasta. Ono potrzebuje świątyni jako domu dla wierzących, ale też potrzebuje świątyni jako znaku przypomnienia dla „bezdomnych w wierze”.