Nie ma dobrego czasu na przebaczenie i nawrócenie

Jeszcze 40 dni, jeszcze ten rok, jeszcze kilka dni. Tak człowiek planuje swoje nawrócenie. Tymczasem nie ma dobrego czasu na przebaczenie i nawrócenie. Kiedyś przeczytałem trafne zdanie próbujące zdefiniować piekło. Brzmiało ono mniej więcej tak: skazać się na piekło, to nie prosić Boga o czas na nawrócenie, ale prosić o wieczność. Wszystko więc dzieje się w czasie, a czas jest krótki.

W Modlitwie Pańskiej wypowiadamy słowa o odpuszczeniu nam win jako i my odpuszczamy. I tu jawi się drugi problem – niekonsekwencji w rozumieniu przebaczenia. Dla siebie oczekujemy go w każdym czasie, dla innych czas ma być krótki. Nie umiemy przebaczać, nie umiał tego również Jonasz. Zamiast przyczynić się do nawrócenia innych i doprowadzenia ich do prośby do Boga o przebaczenie, wolał uciekać od problemu. Nie chcemy łaski dla innych, lecz sądu. Natomiast w odniesieniu do siebie nie chcemy sądu, lecz łaski. Budujemy dziwne konstrukty wiary polegające na tym, że jeżeli Bóg ma przebaczyć nam i naszym wrogom, to nasza wiara się nie opłaca.

Czas jest krótki, zbyt krótki, by pozwolić na zniewolenie się brakiem przebaczenia. Pozostaje jeszcze problem łaski i nawrócenia w ich czasowym kontekście. Czasem wydaje się nam, że to nawrócenie (nasze dzieło) zrodzi łaskę (dzieło Boga). W rzeczywistości to łaska musi prowadzić do nawrócenia, by nie było ono wyłącznie naszym dziełem. Trzeba dać się powołać do różnych rzeczy, w tym do nawrócenia. A dać się powołać to przestać liczyć powołanie w czasie, a zacząć liczyć je w wieczności. To wybrać taki moment, w którym nasze nierozwiązane sprawy w czasie powierza się Temu, który jest ponad czasem. Czy więc jeszcze 40 dni? A może to już ten czas, by przebaczyć sobie, przebaczyć innym i uwierzyć, że również nam Bóg przebaczył.

Nikt nie ma interesu w przebaczaniu

Każdy, kto próbował napisać coś w swoim życiu wie, że łatwiej pisać przyczynki, artykuły, krótkie formy niż monografie. Dlatego od pewnego czasu staram się trzymać w ryzach – i przynajmniej na poziomie krótkiego tekstu – oscylować wokół jednego tematu. Dzisiaj o przebaczeniu, a właściwie o tym, że nikt nie ma interesu w przebaczaniu.

Najpierw dotknijmy samej istoty przebaczenia. W perspektywie wiary najbliższym obszarem słowa „przebaczyć” nie jest – wbrew pozorom – krzywda doznana czy uczyniona, ale modlitwa. Coraz mniej czasu na nią mamy, a nawet, gdy już czas znajdziemy, nie mamy siły myśleć o tym, co w modlitwie mówimy. Dlatego jest ona jak tani kosmetyk – zasłoni, ale w skórę nie wniknie i jej nie zregeneruje. Co najwyżej przyprószy to, co chcemy ukryć.

W przebaczeniu istotne jest pytanie: Ile razy? Wydaje się jednak, że sensowniej byłoby je zamienić na „dlaczego” i „jak” w praktyce? Dietrich Bonhoeffer napisał kiedyś, że od momentu Wcielenia pomiędzy mną a drugim człowiekiem zawsze jest Bóg. Jakie z tego płyną wnioski? Dlaczego przebaczać? Bo Bóg wchodzi w relację z ludźmi. Jak przebaczać? Po prostu Go wpuścić w te relacje i nie planować za Niego. Ale przecież mam proces toczący się w sądzie, otwartą sprawę rozwodową… Nikt nie ma interesu w przebaczeniu.

W przebaczeniu chodzi też o prawdę, i to nie o prawdę rzeczy, ale o prawdę osób, a właściwie o prawdę o mnie. Co mnie dotknęło i dlaczego? Niestety panuje wszechwładna schizofrenia przebaczenia. Moje winy ma przebaczyć Bóg, natomiast winy drugiego mają zależeć od mojego przebaczenia. Ci którzy odwołują się do Boga i historii, najczęściej ani Bogu, ani historii nie zostawiają swoich nieprzebaczonych spraw. Najlepszym dowodem na trudność we wprowadzeniu Boga w nasze relacje są nadchodzące wybory. Gdyby wpuścić Boga pomiędzy zwalczające się partie. Ale co wtedy z kampanią? Nikt nie ma interesu w przebaczaniu.

Jakie z tego płyną wnioski? Po pierwsze, pytanie „ile razy” nie dotyczy ilości, lecz osób na horyzoncie moich spraw. Ile – jest pytaniem o to ilu ludziom ja muszę przebaczyć i ile osób musi przebaczyć mnie. Bo siła przebaczenia nie tkwi w liczbie bezsensownie wypowiedzianego „wybaczam”, ale w zrozumieniu istoty przebaczenia. Przebaczyć w sercu, to znaczy zrozumieć, że Bóg i nienawiść się wykluczają. Wierzący musi być człowiekiem przebaczenia albo schizofrenikiem w wierze. Trzeciej drogi nie ma.

Czym jest więc przebaczenie? Zachowaniem pamięci a zniszczeniem nienawiści. Czasem jednak odwracamy kolejność, już nie pamiętamy o co chodziło, ale nienawiść jest ciągle żywa – bo jeszcze sprawa w sądzie, bo jeszcze rozwód w toku, bo jeszcze tyle do załatwienia po ludzku… bez Boga.

I ciągle nikt nie ma interesu w przebaczaniu.

Czas zawsze był zbyt krótki

Wielu z nas kojarzy zapewne biblijne opowiadanie o proroku Jonaszu. Trochę baśniowe, prorok ucieka przed Bogiem, zostaje połknięty przez wielką rybę, potem jednak wypluty na brzeg. Czy w dobie oświeconych umysłów wypada jeszcze przywoływać takie historie?

Opowiadanie o Jonaszu jest znacznie późniejsze niż wydarzenia historyczne, których dotyczy. Nie musiało więc zdarzyć się naprawdę – albo inaczej – zdarza się nieustannie.

Trochę historii. Każdy naród ma swoje znienawidzone miejsce na ziemi. Żydzi też mieli takie miejsce. Mieszkańców Niniwy, stolicy Asyrii, kojarzyli z przesiedleniem kilkudziesięciu tysięcy Żydów z Jerozolimy i przyprowadzeniem w to miejsce plemion pogan. Skutek miał był definitywny i długotrwały, zniszczyć tożsamość narodu. Trudno więc się dziwić, że Jonasz ucieka przed propozycją pójścia do takiego miasta, tym bardziej z misją, by je wzywać do nawrócenia. Takiemu miastu należy się kara.

Wielka ryba i przebywanie w niej oznacza potrzebę śmierci człowieka, który tak myśli. Tamto musi się zakończyć, by mogło się zacząć coś nowego. I zostaje wezwany Jonasz po raz drugi, ale to nie jest już ten sam Jonasz. Ocierając się o śmierć zrozumiał wiele.

Jak często dopiero trudne doświadczenia życiowe dają nam nową szansę i nowe spojrzenie. Gdyby nie one, człowiek nigdy nie zrozumiałby pewnych spraw, nie przebaczył innym, nie przebaczył sobie.

Czas jest krótki, a właściwie zbyt krótki na pielęgnowanie nieprzebaczonych spraw. Jest pokusą niby uzasadnionego rozliczania się z przeszłością, a w istocie jest lękiem przed nowym. Przerażający jest ten czas, bo dotyka czegoś z przeszłości i im więcej tego czasu upłynęło, tym dalsza droga do owego punktu wyjścia przeszłości. Czasem ta droga jest tak daleka, że już nie ma czasu i szans, by zdążyć wrócić do teraźniejszości.

Szkoda więc czasu na ucieczkę w przeszłość. Trzeba dać się jak Jonasz wyrzucić na nowy brzeg, by zacząć od nowa. Nie jest to łatwe, bo w przeszłości zostały zasługi, pozycja, wszystko co się budowało. Ale tam został również balast, który nie pozwoliłby iść dalej.

Gdyby to opowiadanie przekształcić w modelowy obraz psychologiczny, wtedy przestaje ono już śmieszyć i zaczyna być poważnym punktem terapii dotyczącym swojej przeszłości.

Verified by ExactMetrics
Verified by MonsterInsights