Egzegeza pandemiczna, czyli o losach niewszczepionych

Na przełomie roku często stawia się rozmówcy pytanie o to, co w danym roku było największym wydarzeniem. Z grubsza można przewidzieć odpowiedzi za miniony rok: pandemia, wybory prezydenckie, kilka kwestii, o które można by się pospierać. A gdyby do tych wydarzeń dorzucić jeszcze jedno: Słowo stało się ciałem. Jestem w stanie domyślić się reakcji czytających ten tekst. Podstawowy zarzut dotyczyłby mieszania porządków. Ale czy rzeczywiście Wcielenie jest innego porządku? Czy w Narodzeniu Pańskim naprawdę nie chodzi o zejście w nasz porządek?

Słowo musi stać się ciałem. Ono jest mądrością odwieczną, która miała różne etapy ucieleśniania się. Najpierw naród wybrany, zapamiętany nie ze względu na wiedzę, ale na ucieleśnienie Mądrości. Potem Prolog Ewangelii według św. Jana: światło i ciemność. Mądrość z wysoka. I ostatni etap: Tym, którzy je [Słowo] przyjęli dało moc.

Tyle o wcieleniu Mądrości. A co z wiedzą? Czy ona kłóci się z Mądrością? Pozostańmy na chwilę na poziomie wcielenia Mądrości. Co o tym wiemy? Że był jakiś historyczny Jezus z Nazaretu. Co jeszcze wiemy? Wiemy, że Boga nikt nigdy nie widział? Wiemy? Czy to jest wiedza? Skoro nikt nie widział, to znaczy nikt nie wie, jak jest naprawdę – na poziomie wiedzy.

Syn o Nim pouczył. Grecki termin wskazuje nie na jednorazowy akt, ale na proces. Natomiast Hans Urs von Balthasar oddał to w następujący sposób: najpierw przyjąć, potem pojąć. To trochę jak z imieniem. Gdybyśmy oczekiwali od imienia, że powie wszystko o człowieku, trzeba by nadawać je dopiero przed śmiercią. Ale je przyjmujemy i dajemy się pouczyć poprzez słowa i czyny osoby noszącej imię. Podobnie jest z Bogiem. Jezus o Nim pouczył, ale nie w sposób dokonany. Poucza zakładając otwartość poznających.

Dlaczego Bóg poucza, czyli daje się poznawać? Bo „z miłości przeznaczył nas dla siebie”. Przeznaczeni z miłości. My jednak tę Miłość poznajemy przez nasze osobiste doświadczenie. Można więc postawić pytanie, co zrobić, aby zabezpieczyć się na wypadek odkochania drugiej strony. Można związać się umową i pieniędzmi – jeśli odejdziesz, będziesz nikim. Można zawłaszczyć, uzależnić. Ale jeśli nawet osoba nie odejdzie, to czy tym samym zabezpieczy się miłość? Nie można jej zabezpieczyć. Można tylko samemu kochać, by jej doświadczyć. Odkrywając siebie do końca zyskujemy szansę, że ktoś również się odkryje. A jeśli nie? To będziemy trochę jak Bóg: zdradzony, wyśmiany, porzucony i może dlatego rozumiejący i bliski. Taki jest los Miłości, taki los Słowa, nawet słowa ludzkiego. Gdyby zabezpieczyć słowu właściwą interpretację w punkcie wyjścia, trzeba by zamilknąć. Ono rzucone w świat jest nagie, można mu przypisać wiele, oskarżyć, przeinaczyć. Ale w przeciwnym razie słowo nie stanie się ciałem. Można zabezpieczyć je kontekstem, ale kontekst też można odrzucić.

Warto pomyśleć o tym w czasie pandemii, gdzie mówimy o zakażonych, zmarłych, ozdrowieńcach. To jest również los człowieka wiary. Nie wszczepiony nie przynależy, nie przynależąc usycha, usychając zaczyna się chować, chowając się zaczyna uciekać. Czasem bardzo daleko od krzewu. Na początku w święte dzieła, a na koniec zaczyna uciekać przed sobą.

Mądrość poucza co z tymi, którzy są wszczepieni (ozdrowieńcami): Wszystkim, którzy je [Słowo] przyjęli, dało moc. A co z tymi, którzy nie przyjęli? Można by wycisnąć jakąś odpowiedź z wiedzy (choroby współistniejące braku wiary), ale prawda o ich losie tkwi w tajemnicy Mądrości. Wiedza na nic się już nie przyda.