Solidarność – słowo klucz do zrozumienia polskiej rzeczywistości przez ostatnie lata. Wydawało się, że każdy kolejny jubileusz będzie dopisywał kolejne srebrne a potem złote karty solidarności. Tak się jednak nie stało. I nie chodzi o to czy znajdziemy inne słowo mogące stać się słowem-kluczem interpretacji aktualnego obrazu życia w Polsce. Chodzi bardziej o to, by spróbować pomyśleć o Polsce, Europie i świecie w duchu solidarności umysłów.
„Europa i świat 30 lat po zwycięstwie polskiej Solidarności”. W ten właśnie kontekst miał wpisać się ze swoją myślą Francis Fukuyama. Miał, bo chyba do końca przedsięwzięcie się nie udało. Człowiek zawsze pokłada większe nadzieje w mniej znanym, jakby spoza kontekstu, który interpretuje. Czy jednak wystarczy objęcie rzeczywistości „czystą myślą”, bez osobistego zaangażowania, by zrozumieć, co się w niej naprawdę dokonuje?
Ale wydaje się, że Fukuyama – również w odniesieniu do rzeczywistości bardziej szerokiej, globalnej ma nie zawsze do końca trafione recepty. Kilka przykładów zgody i niezgody na myślenie Fukuyamy:
1/ Religia źródłem kultury. Wydaje się, że Fukuyama świetnie uchwycił prawdziwe rozumienie kultury i wartości jako podłoża rozwoju ludzkości. I chyba trafnie pokazał, że najgłębszym źródłem kultury musi być religia. Problem tylko w tym, że religia wcześniej czy później w jakiś sposób instytucjonalizuje się, a wtedy powiązana z władzą zaczyna się wynaturzać i konsekwentnie przestaje inspirować do kulturalnych poszukiwań. Człowiek wtedy nie chce się już stawać, chce po prostu być, jakby już do końca rozwinięty w swoim status quo. Oczywiście na drugim biegunie byłaby rezygnacja z wszelkiej formy instytucjonalizacji religii, co też prowadzi donikąd, gdyż dialog subiektywnie rozumianych podmiotów pozostałby wyłącznie dialogiem pomiędzy sprzecznościami. Byłaby to więc tylko bardziej „ludzka” instytucjonalizacja, ale jednak zamykająca na prawdziwy rozwój. Warto jednak odnotować fakt, iż pozbawienie działalności kulturotwórczej elementu religijnego prowadziłoby do wyjałowienia samej kultury.
2/ Inny problem, to problem tzw. nieudaczników. Można się zgodzić, że wyścig szczurów i jednostronnie rozumiany rozwój marginalizują tych, którzy do tempa tego rozwoju nie potrafią się dostosować. Trzeba zatem zauważyć owych nieudaczników i z nich uczynić szczególny przedmiot zainteresowania współczesnej demokracji. Pozostaje tylko problem, czy to zainteresowanie ma służyć nieudacznikom czy demokracji? Bo przecież generalnie zgadzamy się, że współczesne demokracje są chore i wybieramy faktycznie pośród politycznych pacjentów. Demokracja zaś do swego istnienia potrzebuje większości. Zatem, jeśli w patologicznej sytuacji ma się dokonywać wyboru najlepiej zrobią to patologiczni wyborcy. Kiedy zaczną samodzielnie funkcjonować przestaną mieć potrzebę demokracji w takim kształcie. Co więc zrobić? Sprawić, by nieudacznikowi żyło się lepiej. Ale co znaczy lepiej? By miał co jeść, trochę możliwości udziału w popkulturze i siłę pójścia do urny. Gdy jednak zacznie myśleć samodzielnie, czy wtedy ciągle będzie chciał wspierać patologiczną demokrację, która potrzebuje większości? Jak pomóc nieudacznikom? Ważne pytanie, jeśli w podtekście nie kryje się inne pytanie elit demokratycznych: Jak najpierw pomóc sobie? Bo jeśli to skrywane pytanie dochodzi do głosu, to będzie to tylko przemianowanie nieudacznika na „świadomego” wyborcę. Ale świadomego w sensie definicji reanimacyjnej: dzięki zabiegom reanimacyjnym współczesnej demokracji pacjent odzyskał świadomość. Natrętnie tylko pytam: świadomość czego?
3/ Rola kobiet w nowej epoce. Nie zgadzam się kategorycznie na podział: Wenus – Mars. Nie degenerują planety, jakkolwiek rozumiane – symbolicznie czy realnie – degeneruje władza. I wcześniej czy później każda płeć uwikłana w patologicznie sprawowaną władzę nabierze cech – nazwijmy – męskich. Tak jak to przed laty powiedziała jedna filozofka-etyczka (celowo, żeby nie zranić) mówiąc o przemocy, iż przemoc jest płci męskiej. Pozostaje tylko Pani „Profesorce” życzyć wycieczki do więzienia dla kobiet, by zobaczyła inną formę przemocy, która jest płci żeńskiej.
I już na zakończenie jedno zdanie z Fukuyamy: transformacja w Polsce to jeden z największych politycznych cudów XX wieku. Panie Profesorze, doceniam Pana wdzięczność wobec Polaków za zaproszenie i kurtuazję wyrażoną w stosunku do gospodarzy. Ale my tu też czytamy, patrzymy i myślimy. Czasem nawet czytamy coś o istocie religii i cudu. I wiemy, że cud utwierdza w wierze, ale z dopowiedzeniem – tych, którzy już wierzą. A my mamy jeszcze małą wiarę w to, co nas otacza, a od wczoraj jeszcze bardziej w niektóre Pana poglądy.